Partner merytoryczny: Eleven Sports

Adam Małysz uderza w Christiana Kathola. "Kompletnie tego nie sprawdził"

Mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Trondheim zakończyły się wielkim skandalem w skokach narciarskich. Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) odkryła manipulację w kombinezonach norweskich skoczków. Posypały się zawieszenia. Od tego momentu wiemy znacznie więcej o oszustwach w skokach narciarskich. - Norwegowie pogrążają się w tym wszystkim - przyznał Adam Małysz, prezes Polskiego Związku Narciarskiego (PZN), w rozmowie z Interia Sport.

Adam Małysz
Adam Małysz/LUKASZ SZELAG/REPORTER/East News

To właśnie Polacy wraz ze Słoweńcami i Austriakami byli tymi, którzy zainicjowali protesty w czasie mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w Trondheim. Potem do nich dołączyli Niemcy i Japończycy.

Za moment okazało się, że mamy do czynienia z wielką aferą. Z czasem kolejni norwescy skoczkowie zaczęli opowiadać o nadużyciach w sprzęcie przed laty. To tylko pokazuje, z czym mieliśmy do czynienia i jak bardzo byliśmy wszyscy oszukiwani przez lata.

Video Player is loading.
Current Time 0:00
Duration -:-
Loaded: 0%
Stream Type LIVE
Remaining Time -:-
 
1x
    • Chapters
    • descriptions off, selected
    • subtitles off, selected
      reklama
      dzięki reklamie oglądasz za darmo
      Kulisy skandalu na MŚ w skokach narciarskich. To nie koniec konsekwencji dla Norwegów? „Działy się rzeczy straszne”. WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport

      Adam Małysz burzy narrację Norwegów. "To tak nie działa"

      Tomasz Kalemba, Interia Sport: Od wybuchu wielkiej afery związanej z norweskimi skoczkami minął ponad tydzień. Wychodzą kolejne manipulacje tej ekipy. Początkowo to były tylko kwestie kombinezonów, teraz dochodzą do tego też sprawy związane z wiązaniami. Mamy do czynienia z procederem oszustwa zakrojonym na szeroką skalę?

      Adam Małysz: - To wszystko pokazuje, że Norwegowie rzeczywiście bardzo mocno kombinują. Z jednej strony to rozumiem, bo każdy szuka nowych rozwiązań, które mogą dać mu przewagę. Tylko większość ekip robi to w granicach przepisów i zdrowego rozsądku. Trenerzy techniczni szukają tam możliwości znalezienia przewagi, gdzie są luki w przepisach albo w tych elementach, których przepisy nie obejmują. W przypadku Norwegów mamy do czynienia z ewidentnym oszustwem dotyczącym kombinezonów, czy wiązań. Te ostatnie z tego, co słyszałem, podcinali, żeby narta szła w powietrzu bardziej płasko. W przepisach jest, że zapięcia muszą być symetryczne, a u nich tak nie było. To jest wyraźne przekroczenie przepisów. Temat jest bardzo trudny, bo skoki potrzebują Norwegów. FIS ma jednak wielki problem. Wychodzą bowiem rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Niestety to jest pokłosie tego, że im więcej będzie się tworzyć ograniczeń przepisami, tym więcej będzie kombinacji. Nie wiem, czy to idzie w dobrą stronę.

      Po tym jednak, co się stało, prawdopodobnie dojdzie jednak do dyskwalifikacji. Dziwię się tylko jednemu, że zajęła się tym komisja, w której są osoby odpowiedzialne za to, do czego doszło. Są w niej zatem kontrolerzy, a także ludzie z FIS. Ta komisja powinna być niezależna. Gdyby nie nasze alarmy, to w ogóle nie wyszłoby to oszustwo

      ~ Adam Małysz dla Interia Sport

      W norweskich skokach zaczyna się robić gorąco. Zawodnicy, którzy skakali w przeszłości, przyznają się do tego, że jawnie oszukiwali. Jeden z trenerów technicznych z tego kraju oficjalnie mówił o tym, w jaki sposób oszukiwali kontrolę FIS, malując kombinezony klejem do drewna, by ten był sztywny i działał jak latawiec. Widzimy zatem, że od lat manipulowali, a za tym stał też m.in. Alexander Stoeckl, który był zatrudniony w Polskim Związku Narciarskim.

      - Pewnie Alex wiedział o tym wszystkim, ale nie rozmawiałem z nim na ten temat. Moim zdaniem te wypowiedzi norweskich skoczków miały chyba bardziej obronić ich sposób działania, pokazując, że kombinacje w skokach były od lat, a dopiero teraz wybuchła afera i wszystkiemu winni są Norwegowie. Nie przypuszczali jednak, że tylko doleją oliwy do ognia i jeszcze im się do tego dostanie. Trochę się Norwegowie pogrążają w tym wszystkim. Najgorsze jednak było to, co zrobili na samym początku, kiedy wypierali się wszystkiego i twierdzili, że kombinezony przygotowywali na Raw Air. Sprawy jednak zaszły na tyle daleko, że musieli pochylić głowy i przeprosić. I to było o wiele lepsze zachowanie niż takie kombinowanie, jak na początku. Niesamowite jest jednak trzymanie się narracji, że zawodnicy nic nie wiedzieli o praktykach trenerów. To tak nie działa. Zawodnicy muszą wiedzieć, bo inaczej byłoby bez sensu robienie takich rzeczy, gdyby skoczek o tym nie wiedział. Przecież on musi wrócić z informacją zwrotną do trenerów po modyfikacji kombinezonu, czy wiązania. Nie ukrywam, że Norwegom będzie bardzo trudno odbudować zaufanie.

      "Gdyby nie nasze alarmy, w ogóle nie wyszłoby to oszustwo. Christian Kathol kompletnie tego nie sprawdził"

      Pamiętasz mistrzostwa świata w Seefeld. Tam Max Hauke, austriacki biegacz narciarski, został przyłapany na gorącym uczynku w czasie przetaczania krwi. Teraz na gorącym uczynku złapani zostali Norwegowie, którzy manipulowali w sprzęcie. To są dwie różne sytuacje, ale dotyczą tego samego - dopingu. W pierwszym przypadku to doping krwi, a w drugim doping technologiczny. Hauke otrzymał cztery lata dyskwalifikacji. Co zatem czeka norweskich skoczków, którzy zostali złapani na oszustwie? Nie powinni zostać ukarani równie surowo?

      - Myślę, że do tego dojdzie. Na razie przepisy nie regulują tego. Po tym jednak, co się stało, prawdopodobnie dojdzie jednak do dyskwalifikacji. Dziwię się tylko jednemu, że zajęła się tym komisja, w której są osoby odpowiedzialne za to, co do czego doszło. Są w niej zatem kontrolerzy, a także ludzie z FIS. Ta komisja powinna być niezależna. Gdyby nie nasze alarmy, to w ogóle nie wyszłoby to oszustwo. Gdyby nie było jasnych dowodów w postaci nagrań, to Norwegowie dalej zajmowaliby się oszukiwaniem innych. To wszystko obnażyło kontrole, jakie są stosowane przez FIS. One są po prostu niedokładne. Christian Kathol cały czas tłumaczył, że jest sam i nie jest w stanie skontrolować wszystkich skoczków. Można przecież zatrudnić więcej osób do takich kontroli. Poza tym dostawał wiele sygnałów o nieprawidłowościach od bardzo dawna i powinien to sprawdzić. Od jakiegoś czasu pokazywaliśmy, że kombinezony Norwegów są nienaturalnie naciągane, bo robiły się im zakładki z materiału przy butach na dole. To już świadczyło o tym, że kombinezon jest sfabrykowany. Gdyby był normalny materiał, to on by się po prostu naciągnął. Kompletnie tego nie sprawdził, a wystarczyło spróbować rękami rozciągnąć kombinezon. Od razu zobaczyłby różnicę. W normalnym kombinezonie, bez usztywniających tasiemek, on by się naciągał. Ten sfabrykowany byłby sztywny i nie dałby się naciągnąć. Jeśli nie zmienimy przepisów i systemu kontroli, to nadal będą kombinacje. Na pewno będzie teraz trudniej kombinować, bo teraz FIS zabiera kombinezony. Tu chodzi jednak o maksymalne uproszczenie procedur, by nie trzeba było kombinować.

      Czeka nas burzliwy czas po sezonie? Przyjdzie rewolucja? Nawet w jednym z tekstów napisałem, że trzeba było po aferze w Trondheim przerwać sezon i zabrać się następnego dnia za naprawianie skoków.

      - Nie wiem, czy takie nagłe przerwanie sezonu byłoby dobrym rozwiązaniem. FIS w całym tym zamieszaniu wystraszyła się tego wszystkiego, co się stało. Postanowili dokończyć sezon zgodnie z harmonogramem, żeby nie było dodatkowych problemów. Odwołanie nie byłoby też prostym rozwiązaniem, bo są przecież kontrakty reklamowe. Organizator zostałby z niczym, a to rodziłoby kolejne problemy. Dobrze, ze chociaż FIS zdecydowała się na zawieszenia, bo ich początkowo w ogóle miało nie być. Tu akurat wykazali się odwagą. Podjęli zdecydowany krok. Co jednak dalej z tym zrobią? Myślę, że niewiele zmieni się w najbliższym roku, bo do igrzysk nie wolno zmienić przepisów. Na rok przed nimi nie można dokonywać zmian. Ciągle będę to powtarzał, ale - moim zdaniem - wyjścia są dwa. Albo zawodnicy będą skakać w ściśle dopasowanych kombinezonach, albo trzeba puścić ich w obszernych strojach, a kontrolować tylko krok i rękaw. W tym drugim przypadku zwiększyłoby to też bezpieczeństwo zawodników.

      Problemy FIS się nawarstwiają. Kolejne konkursy pokazują, że przeprowadzenie rywalizacji kobiet i mężczyzn w Pucharze Świata w jednym miejscu, wcale nie musi być dobrym pomysłem.

      - Widzimy, co się dzieje. Nie ma ludzi, a skoki kobiet traktowane są jak na doczepkę. Z kolei z kalendarza wypadną takie miejsca, które były stałe dla kobiecych skoków i przyciągały kibiców, czyli Ljubno i Zao. Od początku byłem przeciwny łączeniu zawodów kobiet i mężczyzn, choć oczywiście w niektórych miejscach można to zrobić. Dziwna jest ta polityka FIS.

      Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport

      Adam Małysz/Tomasz Jastrzębowski/Reporter
      Christian Kathol/Tomasz Markowski/Newspix
      Sandro Pertile/Foto Olimpik/NurPhoto/AFP
      Marius Lindvik/Matthias Schrader/Associated Press/East News
      Adam Małysz/Foto Olimpik/NurPhoto/AFP

      INTERIA.PL

      Lubię to
      Lubię to
      0
      Super
      0
      Hahaha
      0
      Szok
      0
      Smutny
      0
      Zły
      0
      Udostępnij
      Masz sugestie, uwagi albo widzisz na stronie błąd?Napisz do nas
      Dołącz do nas na:
      instagram
      • Polecane
      • Dziś w Interii
      • Rekomendacje