Pamiętam, jak w Bischofshofen Andrzej Zapotoczny, ówczesny trener techniczny naszej ekipy, opowiadał mi, jak to chodził do kontrolera FIS z jednym i tym samym kombinezonem. Najpierw był on zły, ale za moment był już dobry. I nie dokonywano w nim żadnych poprawek. Opisałem wówczas całą historię, a Fin Mika Jukkara, ówczesny kontroler FIS rzucił się prawie z pięściami na mnie. Był aż czerwony ze złości. Chwilę później już nie pracował. Wydawało się, że wraz z przyjściem Austriaka Christiana Kathola sytuacja z kontrolami ulegnie zmianie. Ale nic z tych rzeczy. Wciąż każda z ekip naginała przepisy do granic możliwości. Teraz - jak się okazało - Norwegowie zastosowali w swoich strojach takie zmiany, które uznano za doping technologiczny. Czym on się różni od złapania na przetaczaniu krwi Austriaka Maxa Hauke? Niczym. W obu przypadkach chodziło o to, by uzyskać przewagę nad rywalami w nieczysty sposób. Kolejni Norwegowie zawieszeni. FIS ogłasza oficjalnie, nowe podejrzenia Cztery lata za przetaczanie krwi. Ile lat za doping technologiczny? Austriak został zdyskwalifikowany na cztery lata za swoje przewinienie. FIS na razie nie poszła tak daleko w przypadku norweskich skoczków. Na razie wszyscy ci, którzy rywalizowali w mistrzostwach świata w Trondheim, zostali zawieszeni. Jeżeli nie spotka ich równie surowa kara, jak Hauke, to będzie to skandal. Nie ma bowiem w sporcie miejsca dla oszustów. Zaraz po tym, jak wybuchła afera, pisałem na portalu X o tym, że za takie manipulacje powinny być bardzo duże kary finansowe. Moim zdaniem, każda dyskwalifikacja za odbiegnięcie od normy w czasie kontroli, musi mieć swoje konsekwencje finansowe. I do tego działać jak czerwona kartka w piłce nożnej. Zawodnik zdyskwalifikowany w jednym konkursie, powinien mieć zakaz startów przynajmniej w dwóch kolejnych zawodach. A za takie przewinienia, jak te norweskie, wieloletnie wykluczenia włącznie z karami dożywotnimi. Być może odpowiedzieć powinien też cały kraj, bo przecież Rosjanie za systemowy doping też byli wykluczeni. A przecież kolejni norwescy skoczkowie mówili o tym, że oszustwa były już wiele lat temu. To było jak tykająca bomba FIS niestety od lat ignorowała doniesienia o manipulacjach sprzętowych. Jednym było wolno więcej, niż innym. To wszystko narastało, aż wybuchło. Pogoń za technologicznymi udoskonaleniami była jak tykająca bomba. Za to wszystko z pewnością odpowiadają Włoch Sandro Pertile, który zarządza skokami. On, zamiast myśleć o tym, by ten sport stał się uczciwy, woli snuć plany dotyczące budowy skoczni w Brazylii. Kathol też nie zdał egzaminu. Okazało się, że facet kompletnie nie ma jaj, bo bał się dobrać do najlepszych. Za to chętnie dobierał się do tych, którzy w konkursie nie mieli już szans. Wtedy chętnie ich dyskwalifikował. Do tego bezczelnie potrafił powiedzieć przed kamerami, że nie widzi manipulacji z czipami, choć każdy, kto szyje kombinezony, rozpoznał na filmach, jakie pojawiły się w sieci, a wcześniej krążyły wśród sztabów, potrafił rozpoznać, jak wygląda nowy kombinezon, a jak stary. Na filmach - jak się okazało - były kombinezony nowe z czipami. Jak to się stało? Może po Trondheim trzeba było przerwać sezon Kiedy wprowadzano system czipów, miał on ukrócić kombinowanie. Już wtedy wiele razy w czasie konkursów dyskutowaliśmy w środowisku dziennikarskim o tym, że takie kombinezony powinna przechowywać FIS. To okazało się jednak logistycznym koszmarkiem. Teraz jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by tak się właśnie stało. Szybka zmiana narracji federacji, choć nie do końca, bo FIS stwierdziła, że to poszczególne kadry będą odpowiedzialne za transport kombinezonów z miejsca A do miejsca B. I wygląda na to, że działacze FIS sami sobie plują w twarz. Nie wiem, czy w sytuacji, w jakiej znalazły się skoki po Trondheim, nie lepiej było - jak w pandemii - przerwać sezon. To byłby wyraźny sygnał, że trzeba oczyścić środowisko. Może trzeba iść za tym, o czym mówił Adam Małysz, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, by nie było żadnej tolerancji w kombinezonach albo nie kombinezony będą jak balony, ale sprawdzany był tylko krok. A może to czas, by wrócić do gustownych zimowych sweterków. Niech znowu wróci sport, w którym o zwycięstwach nie decyduje sprzęt, ale to, co potrafi zawodnik. Nie wiem, jak kibice skoków, ale ja po tym, co stało się w Trondheim, nie potrafię się emocjonować tym, co widzę na skoczni. Może radość jeszcze wróci.