Partner merytoryczny: Eleven Sports

Mógł być jak Adam Małysz. Miał dać Polsce pierwszy medal od czasów Wojciecha Fortuny

- Najchętniej założyłbym teraz łyżwy i znowu wystartował - rozmarzył się Jaromir Radke, który był wielką gwiazdą polskich sportów zimowych lat 90. Był pierwszym Polakiem od czasów Janusz Kalbarczyka, który przebił się do światowej czołówki w łyżwiarstwie szybkim. Niektórzy twierdzą, że mógł być dla tej dyscypliny kimś takim jak Adam Małysz dla skoków narciarskich. Zabrakło jednak kropki nad "i". Dziś do jego sukcesów nawiązuje Władimir Semirunni. 22-letni Rosjanin, podobnie jak Radke, mieszka w Tomaszowie Mazowieckim, który nazywa "małą Holandią".

Jaromir Radke jako sędzia w czasie zawodów Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim w Tomaszowie Mazowieckim
Jaromir Radke jako sędzia w czasie zawodów Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim w Tomaszowie Mazowieckim/Tomasz Kalemba/INTERIA.PL
partner merytoryczny

Jaromir Radke, choć karierę sportową zakończył wiele lat temu, to jednak łyżwy są nadal w jego sercu. Częściej jednak niż panczeny, zakłada "hokejki". Od lat jest też sędzią łyżwiarskim. I właśnie w trakcie zawodów Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim w Tomaszowie Mazowieckim Interia Sport porozmawiała z legendą polskich panczenów.

To właśnie w Arenie Lodowej poważny sygnał światowej czołówce wysłał Władimir Semirunni, który w znakomitym czasie wygrał rywalizację w grupie B. Kilkanaście dni później 22-letni Rosjanin, który może startować dla Polski w mistrzowskich imprezach poza zimowymi igrzyskami olimpijskimi (tu musi mieć polskie obywatelstwo), został pierwszym w historii zawodnikiem z naszego kraju, który zdobył dwa indywidualne medale mistrzostw świata w łyżwiarstwie szybkim na dystansach w Hamar.

Video Player is loading.
Current Time 0:00
Duration -:-
Loaded: 0%
Stream Type LIVE
Remaining Time -:-
 
1x
    • Chapters
    • descriptions off, selected
    • subtitles off, selected
      reklama
      dzięki reklamie oglądasz za darmo
      Natalia Maliszewska: Mam wrażenie, że nie miałam lepszego weekendu/Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego/materiały prasowe

      Jaromir Radke był pierwszym Polakiem, który wywalczył medal mistrzostw świata

      Semirunni najpierw sięgnął po brąz na 5000 metrów, a następnie został wicemistrzem świata na 10 000 m.

      - Cieszę się bardzo z tego, co osiąga Władimir. Rosjanie zawsze byli potęgą w wielu sportach. W latach 90. zacząłem z nimi wygrywać i to był wielki sukces. To były takie wyniki, jakich polskie łyżwiarstwo wcześniej nie miało - zaczął opowieść Radke.

      On w 1994 roku wywalczył brązowy medal mistrzostw świata na 5000 metrów. Wówczas jednak nie było rywalizacji na dystansach, a była to część wieloboju. Przyznawano zatem za poszczególne konkurencje tzw. małe medale.

      W ślady Radkego poszedł potem później Paweł Zygmunt, który miał małe medale MŚ na 5000 i 10 000 m. Teraz Semirunni został pierwszym panczenistą z naszego kraju, który stanął na podium MŚ na dystansach.


      "Bomba z Polski" odpaliła. Tomaszowianin zaszokował świat

      Cofnijmy się jednak o ponad 30 lat. Koń­ców­ka roku 1993. Radke osią­ga wspa­nia­łe wy­ni­ki w za­wo­dach Pu­cha­ru Świa­ta. Za mo­ment jest re­we­la­cją na wielobo­jo­wych mi­strzo­stwach Eu­ro­py w Hamar, gdzie za kilka ty­go­dni od­by­wać się miały zi­mo­we igrzy­ska olim­pij­skie. Z im­pre­zy tej to­ma­szo­wia­nin przy­wiózł srebr­ny medal na 5000 me­trów i brą­zo­wy na 10 000 m.

      Na tym pierwszym dystansie o siedem sekund poprawił rekord Polski, doprowadzając go wyniku 6.40,79 sek. Polak zbliżył się wówczas  na nieco ponad pięć sekund do rekordu świata, który należał do Norwega Johanna Olava Kossa i wynosił 6.35,53 sek.

      - To był mój życiowy sezon. Latem z trenerem Wiesławem Kmiecikiem zaczęliśmy współpracę z Holendrem, podobnie jak to czyni teraz trener kadry Roland Cieślak. Nie było drastycznych zmian w treningu, ale coś ruszyło. Od początku forma bardzo szybko szła w górę. Ze startu na start poprawiałem rekordy Polski. Miesiąc przed igrzyskami były wielobojowe mistrzostwa Europy, na których zdobyłem srebrny i brązowy medal. Czasy, jakie tam uzyskałem, to wówczas były piąty i szósty wynik w historii. Tylko dwóch Norwegów i dwóch Holendrów pojechało ode mnie szybciej - opowiadał Radke.


      Norweskie media pisały wówczas, że wystrzeliła "bomba z Polski". Przed Polakiem zaczęli drżeć nie tylko łyżwiarze z tego kraju, a zwłaszcza Koss, ale też Holendrzy. Nagle otworzyła się szansa dla Polski na pierwszy medal ZIO od 1972 roku. Media w kraju opanowała fala entuzjazmu, ale to z kolei generowało presję.

      - Po tych mistrzostwach Europy zrobił się wokół mnie straszny szum. Nie mogłem spokojnie trenować w Polsce, bo co chwilę ktoś chciał ze mną rozmawiać. Cały czas miałem wokół siebie dziennikarzy, którzy pytali w kółko: czy zdobędę medal? Czasami przekornie mówiłem, że będzie - mówił Radke.

      Ówczesny trener kadry postanowił odizolować swojego podopiecznego od całego zamieszania, jakie wówczas zrobiło się w kraju wokół Radkego. Wyjechali do Inzell. Tam mogli w spokoju trenować, bo w Polsce euforia, jaka zapanowała po sukcesach tomaszowianina w Hamar, była porównywalna z tą, jakiej świadkami byliśmy po pierwszych sukcesach Adama Małysza.

      Forma przyszła za wcześnie. "Wciąż czuję niedosyt i ubolewanie"

      Otwarcie igrzysk w Lillehammer było w sobotę, 12 lutego, a już dzień później Radke miał start na swoim koronnym dystansie - 5000 m. Nie jechał jednak z najlepszymi zawodnikami. I to z pewnością zadziałało na niekorzyść naszego zawodnika. Polak startował dwie godziny po światowej czołówce. Wszystko przez to, że sezon wcześniej nie zaliczał się do ścisłej światowej czołówki. Z drugiej jednak strony był w uprzywilejowanej sytuacji, bowiem znał rezultaty najgroźniejszych rywali. Obawiano się jednak tylko tego, czy druga grupa, będzie miała równie dobry lód, jak ta pierwsza. Na wszelki wypadek TVP zarezerwowała transmisję z ceremonii medalowej.

      Radke bieg na 5000 metrów rozpoczął bardzo szybko, jak na siebie, ale kolejne rundy były nieco wolniejsze. Wynik 6.50,40 sek. dał mu dopiero siódme miejsce.

      - Jestem rozczarowany i niezadowolony ze swojego występu. Rozpocząłem zbyt ostro, a potem, mimo że zdawałem sobie sprawę z tego, że tracę sekundy, niewiele mogłem zrobić. Czułem, że lód "nie jechał", ale trudno mi powiedzieć, czy był inny, jak wtedy gdy jechał Koss - powiedział Radke po starcie na łamach "Tempa".

      Najgorsze w tym wszystkim było to, że Radke na 5000 m mógł pojechać gorzej od swojego rekordu życiowego nawet o dwie sekundy, a i tak miałby medal. Pojechał tymczasem gorzej o 10 sekund. O tyle samo słabszy wynik uzyskał na dwukrotnie dłuższym dystansie, na którym zajął w Lillehammer piąte miejsce.

      Często wracam wspomnieniami do igrzysk w Lillehammer. To dla mnie przeżycie, które zostanie do końca życia w mojej pamięci. Wciąż czuję niedosyt i ubolewanie. Czasy, jakie uzyskałem miesiąc wcześniej w tej samej hali na mistrzostwach Europy, dawały mi takie same miejsca na igrzyskach, czyli srebrny i brązowy medal. Tym większy niedosyt, że było tak blisko, a nie udało się. Forma przyszła po prostu o miesiąc za wcześnie

      ~ mówił po latach Radke, na którego barkach spoczywała wówczas cała presja związana ze startem reprezentacji, która do Norwegii jechała na pożarcie.


      Zaskarbił sobie sympatię kibiców na całym świecie, ludzie wciąż o nim pamiętają

      Tomaszowianin zyskał sobie sympatię kibiców na całym świecie, a zwłaszcza holenderskich. Miał wierną grupę fanów z tego kraju, która go wspierała na całym świecie, wywieszając transparent "ChaRADKEr", podkreślając nieustępliwość naszego panczenisty.

      Radke miał chrapkę na to, by odgryźć się za cztery lata w Nagano. To czterolecie nie było jednak dla niego udane.

      Pogubiliśmy się w tym wszystkim, a wysoka forma szybko wyparowała. Przyszedł do nas wówczas trener z Rosji Borys Wasylkowski. Wydawało się, że nam pomoże. Mieliśmy znacznie lepsze warunki, ale... dużo mniej trenowaliśmy. Ja byłem jednak takim zawodnikiem, który potrzebował dokręcania śruby. Niestety wyników nie było. Próbowałem jeszcze powalczyć o igrzyska w Salt Lake City (2002). Zabrakło jednak zdrowia. Na jednym ze zgrupowań w Inzell pojawiły się płyny w opłucnej. Nie było tam wówczas jeszcze hali i trafiliśmy na fatalne warunki. Rzeczy nie nadążały schnąć, a w łyżwach przez całe zgrupowanie było bagno

      ~ mówił nasz znakomity przed laty panczenista.

      Radke karierę sportową zakończył w 2005 roku w wieku 36 lat. Wciąż jednak jest osobą rozpoznawalną. Także na świecie. Stał się prawdziwą legendą. Zwłaszcza w Tomaszowie Mazowieckim.

      - To miłe, że ludzie wciąż mnie pamiętają. Trenowałem przez trzy dekady i w każdej z nich biłem rekordy Polski. Nie było tak, że to był jednorazowy wystrzał. Miałem jeszcze wiele udanych sezonów, ale już nie tak bardzo, jak ten w 1994 roku. Cały czas jednak walczyłem o to, by osiągnąć to, co w Hamar. To były trudne czasy dla polskich panczenów. Mieliśmy ledwie pięcioosobową reprezentację, w której było czterech mężczyzn i jedna kobieta. Sport w Polsce był w rozsypce po przemianach ustrojowych. Wspominam to jednak bardzo miło, bo z roku na rok rozwijaliśmy się - opowiadał Radke.

      Zimą pracuje po kilkanaście godzin, w końcu doczekał się toru na światowym poziomie

      Przez kilka lat pracował jako trener w KS Pilica Tomaszów Mazowiecki. Nie był w stanie ciągnąć tego dalej. Jest jedynakiem i po śmierci ojca musiał się zająć schorowaną matką, która ma 90 lat.

      - Poświęcam jej dużo czasu. Pomaga mi w tym żona i dzieci. Mamy teraz opiekunkę, ale staram się pewnych rzeczy nie zaniedbywać - przyznał.

      Zaraz po zakończeniu kariery zrobił też kurs sędziowski i pracuje czasami na zawodach w tej roli. Nie jeździ jednak po świecie, tylko głównie zajmuje się tym w Tomaszowie Mazowieckim, jak choćby teraz przy okazji Pucharu Świata.

      - Na co dzień pracuję po 15-16 godzin. Osiem godzin w pracy w Tomaszowskim Centrum Sportu, a potem czas na pracę na ślizgawkach. Aż dziwne, że żona jeszcze mnie z domu nie wymeldowała, bo czasami przychodzę tylko do niego spać. W weekendy z kolei mamy zawody. Przez resztę miesięcy pracuję już tylko po osiem godzin - mówił.

      Od lat może się cieszyć Areną Lodową. On nie miał okazji trenować w Polsce w takich warunkach.

      - Wciąż bardzo żyję sportem. Nawet trochę zdrowie straciłem przez to wszystko. Zależy mi na tym, by Arena Lodowa w Tomaszowie Mazowieckim była bardziej doceniona. To jedyny - jak na razie - tego typu obiekt w Polsce. Wszyscy powinni się z tego cieszyć, że mamy taki tor, ale zamiast tego jest wiele nerwów. Niekoniecznie z winy sportowców. Dobija nas trochę ekonomia. Jakoś to jednak powinno być zabezpieczone, jak w innych krajach, bo takie obiekty nie zarabiają same na siebie. Jeśli chcemy być elitą światową, to trzeba się dołożyć - powiedział.

      Tyle lat czekałem na taki obiekt w Polsce. To było marzenie, by powstał gdziekolwiek, a w Tomaszowie Mazowieckim to był w ogóle szczyt. Teraz od siedmiu lat mamy na tym torze wielkie imprezy, a do nas przyjeżdżają największe łyżwiarskie gwiazdy. Jestem z tego bardzo dumny i swojej radości nie jestem w stanie wyrazić nawet słowami. W Tomaszowie budową toru zwodzono nas od lat 90. Tu był duży zakład ZWCh Wistom, który zatrudniał w najlepszych latach osiem tysięcy ludzi. Tomaszów jest Łodzią w pigułce. Tu było dużo przemysłu dziewiarskiego. Do dzisiaj jeszcze produkuje się tutaj dywany. Wistom upadł jednak w latach 90. i ze sztucznego toru wyszły nici. Dobrze, że w końcu powstała hala, bo toru w tak opłakanym stanie, jaki był w Tomaszowie, nie było chyba nigdy na świecie. Przykro było na to patrzeć, bo Tomaszów Mazowiecki był wiodącym ośrodkiem w Polsce w łyżwiarstwie szybkim

      ~ dodał.

      Martwi się o przyszłość toru w Tomaszowie Mazowieckim

      Niebawem w Zakopanem może zostać oddany kolejny tor lodowy i wówczas Arena Lodowa w Tomaszowie Mazowieckim może mieć problem.

      - Martwię się już tym, co się stanie, jeśli otwarty zostanie kryty tor w Zakopanem. Potrzeba mądrych decyzji wszystkich rządzących, żeby tomaszowska hala nagle nie okazała się zbędna. Trzeba prowadzić taką politykę, żeby oba obiekty były wykorzystane. Oczywiście liczymy się z tym, że Zakopane będzie priorytetem. Klubów nie będzie jednak stać na to, by siedzieć w Zakopanem, które zrobiło się luksusowym kurortem - mówił.

      - Zauważam, że hala spełnia swoje zadanie. Od dwóch lat polskie panczeny idą systematycznie w górę. Na zajęcia w Arenie Lodowej pojawia się wiele młodzieży. W mieście działa pięć klubów. Nieraz się śmiałem, że Tomaszów Mazowiecki jest małą Holandią, bo tutaj wiele osób potrafi i lubi jeździć na łyżwach. Są u nas długie tradycje, które sięgają lat 50. ubiegłego wieku - zakończył wychowanek trenera Bogdana Drozdowskiego.

      Jaromir Radke/Marek Żochowski/Newspix
      Jaromir Radke (po lewej) i Paweł Zygmunt w 2003 roku/Grzegorz Michałowski/Newspix
      Jaromuir Radke obecnie na torze w Tomaszowie Mazowieckim/Tomasz Kalemba/INTERIA.PL








      INTERIA.PL

      Lubię to
      Lubię to
      0
      Super
      0
      Hahaha
      0
      Szok
      0
      Smutny
      0
      Zły
      0
      Udostępnij
      Masz sugestie, uwagi albo widzisz na stronie błąd?Napisz do nas
      Dołącz do nas na:
      instagram
      • Polecane
      • Dziś w Interii
      • Rekomendacje