Artur Gac, Interia: Dotarła już do ciebie wiadomość o śmierci trenera Oresta Lenczyka? Dariusz Pawlusiński: - Niestety tak. Pamiętam cały ten okres pracy szkoleniowca, bo to był czas, gdy z ramienia mojej ówczesnej redakcji bardzo często przychodziłem na wasze treningi przy ulicy Wielickiej. I sam miałem okazję się przekonać, jak oryginalną jest osobowością, z jednej strony budował dystans i dla niektórych może nawet był nieprzyjemny w obyciu, lecz dostrzegałem, że ma też zupełnie inne oblicze. Jakie są twoje wspomnienia? - Generalnie jest to bardzo duża strata dla polskiej piłki nożnej i całej społeczności sportowej. Ja wspominam trenera Lenczyka z czasów Cracovii jako człowieka, który był nie z tej ziemi. Był człowiekiem naprawdę mega, mega inteligentnym. Jak wchodził do szatni, to każdy czuł, że jest to osoba, która wie czego chce i czego wymaga. Dla mnie ten okres w Cracovii z możliwością bycia jego podopiecznym, to była czysta przyjemność. W ogóle sam fakt, że mogłem go poznać, wiedząc że odnosił sukcesy z Wisłą, czy Śląskiem Wrocław... To był zaszczyt. Chyba zawsze trzeba było się liczyć z tym, że powie coś, czym trafi między oczy. A w związku z tym wzbudzał powszechny respekt. - Jak najbardziej. Myślę, że nikt z piłkarzy nawet nie mógł sobie pozwolić na podważenie grama jego słowa czy kompetencji. To był naprawdę człowiek na wysokim poziomie kultury i osobowości. Ja mogę tylko i wyłącznie żałować, że taka osoba odeszła. Dla mnie osobiście szkoda, że po historii z Cracovią już nigdy więcej nie spotkałem go na piłkarskim szlaku. Wspominam go w samych superlatywach. W tym okresie, gdy prowadził Cracovię od 12 sierpnia 2009 do 24 maja 2010, mocno stawiał na ciebie. Czułeś, że buduje cię jako zawodnika, czy wcale nie był to dla ciebie piłkarsko najlepszy czas? - Wtedy, gdy był z nami trener Lenczyk, mieliśmy zupełnie inne okresy przygotowawcze. Pracę na obozach budował na koncepcji wytrzymałości doktora Jerzego Wielkoszyńskiego i na tym bazował. Powiem szczerze, że po zimowym okresie przygotowawczym za jego kadencji, co pamiętam jakby było dzisiaj, fizycznie czułem się bardzo dobrze. A były to ćwiczenia, można powiedzieć, nie stricte piłkarskie, tylko sporo było piłki lekarskiej i dużej piłki rehabilitacyjnej. Na tym bazował, co w tamtym czasie było dla mnie pierwszym takim doświadczeniem. Nie wiedziałem, jaki to przyniesie efekt, ale okazało się, że bardzo wspomogło organizm. Zacząłeś od tego, że był człowiekiem nie z tej ziemi. Ja pamiętam wizytę u niego w gabinecie w 2009 roku. Wytrychem okazał się temat Karpat Krosno, klubu z mojego miasta, gdzie on stawiał pierwsze kroki w fachu trenerski. Gdy nieco się rozluźniłem, zapytał mnie: "co nie poszło?" Więc odparłem, że pewnie inni grali lepiej. A wtedy trener w swoim stylu: "grałeś czy kopałeś?". A czy ty masz w głowie jakąś anegdotę z rozlicznych jego powiedzonek? - Słuchaj, tego były miliony. Gdybym chwilę się zastanowił, to można by było sypać tym jak z rękawa. Powiedzeń miał całą masę. Gdy siedziało się w szatni, to człowiek był pewien, że prędzej czy później z ust trenera Lenczyka popłynie kolejna anegdotka. Przypomniałem sobie hit. Opowiadaj! - To było przedmeczowe zgrupowanie w Krakowie, ale już w okresie, gdy trener Lenczyk zakończył pracę w Cracovii. Wiedzieliśmy, że spacerując idziemy w jego kierunku, bo mieszkał w bloku w okolicach Ikei, jak wjeżdża się do Krakowa od strony Balic. Wyniki, z tego co sobie przypominam, nie były wtedy za dobre. Widzimy, że trener Lenczyk stoi na balkonie i nagle krzyknął do swojego następcy, żeby się tym skur*** z Cracovii nie dał. Myśmy wtedy na tym spacerze byli "poskładani" ze śmiechu (wersję Pawlusińskiego potwierdził nam Michał Goliński, wówczas także piłkarz Cracovii, podejrzewając, że trenerowi Lenczykowi mogło chodzić o osoby, znajdujące się najbliżej ucha śp. prezesa Janusza Filipiaka). A jak wyglądały przedmeczowe odprawy? - Do końca nigdy nie było wiadomo, czy będzie ona na zasadzie wyłącznie pełnego profesjonalizmu od początku do końca, czy na finiszu trener jeszcze jakoś będzie rozładowywał atmosferę. Na porządku dziennym było, że wyciągał jakąś anegdotkę, po której nasza osiemnastka wychodziła popłakana ze śmiechu. I to później przekładało się na atmosferę i na wyniki. A za jego kadencji wyniki naprawdę były dobre. Jestem dumny z tego, że mogłem być jego podopiecznym. Pamiętam, jak na poziomie swoich żartów dworował sobie z dryblasów, których miał w obronie, a mam tu na myśli Marka Wasiluka i Piotra Polczaka. A kontekstem były ciągnące się za nimi słowa prezesa Filipiaka, że to najlepsi środkowi w Polsce i duet do reprezentacji. - Myśmy, jako drużyna, też odbierali to przez pryzmat żartów. Ja doskonale widziałem, jak zachowywał się Marek Wasiluk na boisku, ale z uporem maniaka trener Lenczyk na niego stawiał i się bronił. Był taki okres, że Marek nawet był w stanie coś strzelić. I powtarzał, że on wie, co Marek ma w sobie, a czego nie ma. I więcej rzeczy nie miał, a mimo wszystko na niego stawiał, czym go budował. I wówczas Marek był w stanie pograć na limicie swoich możliwości, bo czuł wsparcie. - Ja powiem tak: nie było zawodnika, który nie czułby wsparcia od trenera Lenczyka. Obojętnie czy było się zawodnikiem pierwszego składu, czy czekało na swoją szansę. Pamiętam to doskonale, bo choć w większości za jego kadencji grałem, to zdarzało się też, że posadził mnie na ławce. Wtedy zawsze do mnie przychodził i mówił: "młody, głowa do góry, nic się nie martw. Przyjdzie i twoja kolej". Byłem tym bardzo zbudowany, wiedząc że muszę być cierpliwy, ale trener nie traci mnie z oka. I tylko ode mnie zależy, czy znów postawi na mnie, a ja wykorzystam kolejną szansę. Był przede wszystkim mega uczciwym człowiekiem. Nie mówił, że białe jest czarne, a czarne jest białe. Słowem "młody" zwracał się do was wszystkich? - Nie wiem, czy tak było w większości, natomiast do mnie tak mówił. Plus to jego słynne cmokanie. To dopiero była "specjalność zakładu". - Cmokanie było na porządku dziennym, na treningu czy na meczu. Nie krzyczał, tylko cmokał, jak na przykład na ptaki czy na psa, tylko że to było mega pozytywne i myśmy tak to odbierali. Przypominam sobie sytuację, gdy byłem na drugiej stronie boiska, ale człowiek już tak miał wyostrzony słuch, że jak tylko cmoknął, to usłyszałem go pomimo sporej odległości. Mieliśmy to już we krwi, że jeśli tylko pojawi się cmokanie, to wiadomo w którym kierunku należy spojrzeć. Dodam jeszcze, że trener Lenczyk na ławce rezerwowych był człowiekiem z innej bajki, podobnie jak w kwestii przygotowań. Podchodził na pełnym profesjonalizmie, a jednocześnie na pełnym luzie. I mnie tym niesamowicie budował, byłem w ogromnym szoku, że można prowadzić w ten sposób piłkarski zespół. Chodzi o to, że się nie wydzierał, ani nie wyzywał? - Zupełnie. To była oaza spokoju. On nawet jak przychodził w przerwie i wynik był negatywny, to był w stanie tak nakręcić drużynę i zmobilizować, że na drugą połowę niejednokrotnie wychodziliśmy, jakby to był zupełnie inny mecz. To wszystko odbywało się bez krzyków i bez wulgaryzmów. Nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, by wpadł do szatni i zaczął "rzucać mięsem". Naszą rozmowę zilustruję zdjęciem, cokolwiek niesamowitym. Twoja noga spoczywa na grzbiecie Arkadiusza Barana, a trener Lenczyk wiąże ci buta. Pamiętasz tę sytuację? - Dziękuję za tę fotografię (śmiech). Jest mi sobie ciężko przypomnieć tę sytuację, nie mam bladego pojęcia w jakich okolicznościach to się wydarzyło. I to był właśnie taki człowiek. Jak trzeba było zawiązać buta, to robił to swojemu piłkarzowi. Ojcowski gest i tak się zachowywał. Opiekował się nami jak drugi ojciec. A ty czym zajmujesz się dzisiaj? Jeszcze grasz, czy mówiąc językiem trenera - tylko kopiesz? - Kopię (śmiech). Mimo paru już lat na karku (dokładnie 46), próbuję utrzymywać jako taką formę. Trenuję i jestem też początkującym trenerem na Śląsku, w Wodzisławiu. Trzymam się tego, bo wiadomo, że piłka nożna była, jest i będzie obecna do końca moich dni. To całe moje życie oprócz rodziny, którą oczywiście stawiam na pierwszym miejscu. Ale niedużo niżej stawiam właśnie futbol. A tobie ta piłka, choćby z okresu gry w Cracovii, gwarantowała takie kontrakty, dzięki którym choć trochę ustawiłeś się życiowo, czy absolutnie nie masz takiego komfortu? - Nie mam takiego komfortu. Niestety to nie były te czasy, które są teraz. Ale nie narzekam. Przede wszystkim dlatego, że jestem zdrowy, mam zdrową rodzinę i to daje mi najwięcej radości. To jest mój priorytet, a nie pieniądze. Mam dwie zdrowe ręce, dwie zdrowe nogi, więc pieniądze ciągle mogę zarabiać. Rozmawiał: Artur Gac