Aleksandra Król-Walas jest w ostatnim czasie bodaj najjaśniejszą postacią polskich sportów zimowych i mocną kandydatką do medalu igrzysk olimpijskich 2026. W czwartek sięgnęła po brąz mistrzostw świata w szwajcarskiej Engadynie. - Na pewno powtórzenie takiego wyniku i to jeszcze po porodzie, to jest coś niesamowitego. Niezmiernie się z tego cieszę. Zasłużyłam sobie chyba na ten medal, bo miałam bardzo dobry sezon, a zwłaszcza jego początek. Miałam naprawdę wielki apetyt na ten medal. Chyba pierwszy raz płakałam z radości. Emocje puściły. Ten medal dedykuję całej mojej rodzinie. Rodzicom, teściom, mężowi, córce. Oni wszyscy mi pomogli w tym, by spełniło się moje marzenie o powrocie na deskę. Bez nich to by się nie udało - mówiła w rozmowie z Tomaszem Kalembą z Interii. Ledecka odrobiła straty. Gdyby tego nie zrobiła, Król-Walas walczyłaby o złoto W sobotę była blisko kolejnego krążka. Przypomnijmy, że rywalizacja toczy się w systemie "pucharowym". W 1/8 finału nasza rodaczka wyeliminowała Niemkę Ramonę Theresię Hofmeister (różnica 0,04 s), a w ćwierćfinale odprawiła z kwitkiem Czeszkę Zuzanę Maderovą. W półfinale lepsza była Ester Ledecka (wyraźnie, o 0,89 s, choć po połowie dystansu musiała odrabiać straty), ale to przecież niekwestionowana gwiazda snowboardu. Bardzo trudno ją obecnie pokonać, jednak w finale udało się to Japonce Tsubaki Miki. W walce o trzecie miejsce Król-Walas przegrała z Holenderką Michelle Dekker taką samą różnicą, jaką wcześniej wygrała z Hofmeister, czyli zaledwie 0,04 s. Nowe informacje ws. skandalu w skokach. Norwegowie zatrudnili prawników