Maciej Słomiński, INTERIA: O turniej w ERGO ARENIE, który tuż przed nami (zagrają Japonia, Serbia, USA i Polska) nie pana pytał, bo to granie wybitnie towarzyskie, ale nie da się ukryć, że wielkimi krokami zbliżają się igrzyska olimpijskie. Mamy najlepszą ligę, złote medale na wielkich turniejach, ale na igrzyskach nie możemy od lat przejść progu ćwierćfinału. To niesamowita statystyka - na pięciu kolejnych igrzyskach nie możemy awansować wyżej niż czołowa ósemka. Czy największe rezerwy tkwią w sferze mentalnej? Mariusz Sordyl, trener Trefla Gdańsk: - Sfera mentalna wchodzi do gry, gdy drużyna nie jest najlepiej przygotowana do turnieju. Jeżeli jesteś do turnieju przygotowany optymalnie, tak mam nadzieję, będzie w przypadku reprezentacji Polski, decyduje wyłącznie dyspozycja boiskowa. Postawmy sprawę jasno: mamy dzisiaj zespół, który jest jednym z najlepszych na świecie, który niejednokrotnie w ostatnich latach potwierdził swą jakość. Na wielkich imprezach kluczowym jest mecz ćwierćfinałowy, który ma ogromne znaczenie, to są wrota do medalu. Uważam, że nie należy szukać drugiego dna, wszystko się rozstrzygnie wyłącznie sportowo i nie będzie żadnych "rozkminek" mentalnych. Nasi zawodnicy po tylu sukcesach są wciąż głodni, aby w końcu na igrzyskach zrobić coś więcej, a nie tylko na nich być. Rzadko się zdarza, aby mieć zarówno głód sukcesu i doświadczenie jak go osiągnąć. To jest ogromny potencjał. To powiedzmy wprost - po co jedziemy do Paryża? Po złoto? - Jest pewnie kilku, którzy to mają rozpisane (śmiech). Patrzę na pracę, którą wykonało bardzo wielu ludzi związanych z siatkówką. Na pracę, którą wykonali polscy zawodnicy. Ze względu na nich, chciałbym, aby zmaterializowało się to, o czym wszyscy mówią od lat - aby Polacy przywieźli medal. Jaki? - Mają predyspozycje i możliwości, żeby wygrać złoto. Natomiast myślę, że jakikolwiek medal sprawi, że każdy z nas powita chłopaków z radością. Zakończę ten wątek żartobliwym cytatem z Lukasa Kampy: niech w finale zagra Polska z Niemcami i wtedy niech się dzieje wola nieba. 13 lat pana nie było w PlusLidze, szmat czasu. Jakie uczucia towarzyszą panu w pierwszych dniach po powrocie do polskiej ligi siatkówki jako szkoleniowcowi Trefla Gdańsk? - Mam już swoje lata, ale jest swego rodzaju ekscytacja, cieszę się że wracam do polskiej siatkówki. Wiemy ile w naszym kraju ta gra znaczy dla kibiców, dla mediów. Cieszę się, że zastałem zespół bardzo dobrze przygotowany do zajęć. Widać, że ci chłopcy nie leżeli brzuchami do góry na plaży, a byli przez całe wakacje w kontakcie z Wojtkiem Bańbułą, który ich pilotował motorycznie. Zespół sumiennie podszedł do tematu, co trochę przyspieszy proces treningowy. Mówił pan, że dogadaliście się z prezesem Trefla Gdańsk co do współpracy w 5 minut. To działo się w lutym, gdy ekipa trenera Igora Juricicia wpadła w lekkie turbulencje - czy był temat, żeby podjął pan pracę w Gdańsku jeszcze w zeszłym sezonie? - Polska liga jest specyficzna, wiele ruchów jest planowanych bardzo wcześnie, także można powiedzieć, że rozmawialiśmy bardzo późno, gdy karty były rozdane, a zespół skompletowany. Nie szliśmy w ogóle w kierunku mojej pracy w Treflu w poprzednich rozgrywkach, skoncentrowaliśmy się na najbliższym sezonie 2024/25. Czyli widziały pana gały co brały - skład Trefla był właściwie ustalony, gdy podaliście sobie ręce z prezesem. - Zgadza się, nie jest dla mnie zaskoczeniem kto jest w tym zespole. Dokooptowaliśmy potem jeszcze Kubę Jarosza, jeszcze mamy jedno miejsce wolne na przyjęciu. Nie będziemy podejmować pochopnych decyzji. Czy ma pan coś do udowodnienia siatkarskiej Polsce, po tak długiej nieobecności wracając do PlusLigi? - Może 10 lat temu myślałbym w tych kategoriach, żeby komuś coś udowadniać. Dziś mój plan jest prosty - wracam do Polski, by swoją obecnością pomóc drużynie, żeby w obecnej konfiguracji stała się lepsza. To jest dla mnie cel, na pewno nie będę się koncentrował na tym, aby kogokolwiek zadowolić w jakikolwiek sposób. Najistotniejsze dla mnie będzie to, zawodnicy Trefla czuli się w tej drużynie dobrze i by prezentowali skuteczną siatkówkę. Drużyna Trefla Gdańsk jest co roku osłabiana, czy nie boi się, że objęcie "Lwów" akurat teraz może się dla pana okazać miną? - Nie ma może w Polsce aż tak drastycznych przetasowań jak we Francji, gdzie w jednym roku zespół może zdobyć mistrzostwo, a w drugim pożegnać się z ligą, natomiast zbliżający się sezon będzie wyjątkowy ze względu na planowane zmniejszenie ligi. Od początku wszystkie mecze będą tymi najważniejszymi. Nie mam obaw, ponieważ jestem pewien, że gdy zagramy na miarę swoich możliwości jesteśmy wskoczyć piętro albo dwa w stosunku do poprzednich rozgrywek. Jeżeli się okaże, że sukcesem w realiach następnego sezonu będzie zajęcie ósmego miejsca, również należy to ocenić po sezonie obiektywnie i temu się przyjrzeć. Czy drużyna Trefla, którą widzimy na treningu jest lepsza od tej z poprzedniego sezonu? Nie będzie już w Gdańsku ważnych postaci, takich jak Mikołaj Sawicki, Jan Martinez, Kewin Sasak, zmianie uległ cały środek bloku. - Życie drużyny sportowej toczy się w rytmie sezonu. Tamte rozgrywki się zakończyły, tamtego zespołu już nie ma, dlatego nie ma sensu porównywanie czy tamten zespół jest lepszy czy ten. Każdy zespół jest inny, ten jest tak samo wyjątkowy jak poprzednie, które grały dla Trefla. Mam przekonanie, również zawodnicy wierzą w to, że to jest drużyna, która będzie grała z takim zacięciem, które pozwoli nam osiągnąć więcej niż widzimy dziś na horyzoncie. Każdy z zawodników, których tu widzimy ma swoje ambicje, może kilku z nich spędzało ostatnio mniej czasu na boisku, otwiera się dla nich światło, że mogą od teraz być kreatorami gry. Pan był świetnym siatkarzem, grał w reprezentacji Polski do połowy lat 90. XX wieku czyli tuż przed wybuchem boomu siatkarskiego w naszym kraju. Czy trochę pan zazdrości dzisiejszym zawodnikom tych cieplarnianych warunków, które mają, zainteresowania mediów i, nie ukrywajmy, wysokich zarobków? - Często tak jest, że sportowcy zazdroszczą kolejnym pokoleniom, żałują że nie urodzili się później, ale ja kompletnie tego nie mam. Wszystko ma swoje miejsce i czas. Były różne momenty w trakcie mojej kariery, zaczynając od kompletnego braku pieniędzy, a kończąc na bardzo godnych warunkach. Zaczynało się od tego, że przy kompletnym zerze przeszliśmy przez cały sezon, graliśmy za kotleta schabowego. Potem nasz sport poszedł w dobrym kierunku w momencie, kiedy Polska zaczęła grać w Lidze Światowej. Zmieniło się wszystko. To był taki bodziec do ogromnego rozwoju medialno-marketingowego. Nie ma we mnie żadnej zazdrości. Ja się bardzo cieszę, że siatkówka jest tak popularna. Czy pan się czuje liderem drużyny Trefla Gdańsk? Bo, oprócz nieobecnego Lukasa Kampy, Mariusz Sordyl ma największe nazwisko w tym zespole. - Nie czuję się liderem, a przewodnikiem, to jest moja rola. Lidera wykreuje zespół na boisku w trakcie sezonu, a może będzie tak, że lider będzie zbiorowy i każdy dołoży swą cegiełkę. Dzisiaj o tym jeszcze nie mówimy. Natomiast patrząc na konstrukcję tego zespołu, trzeba powiedzieć, że naszą siłą jest zespół, naszą siłą jest to, aby każdy z pełnym przekonaniem i z pełną siłą będzie pchał ten żółto-czarny wózek. Trochę skłamałem z tym największym nazwiskiem w Treflu, bo nosi je koordynator ds. przygotowania psychologicznego, Mariusz Wlazły. To jest nowatorski projekt, jak pan widzi współpracę ze specjalistami od psychologii? W poprzednim sezonie były pewne zgrzyty między Wlazłym i trenerem Igorem Juriciciem. - W ogóle nie będziemy mówić o poprzednim sezonie, jak wspomniałem ten etap jest już zamknięty, mamy nowy etap. Dla mnie formuła współpracy z psychologiem nie jest obca, miałem kontakty z taką formą wsparcia. Czy to dla trenera czy zawodnika, żeby ten kierunek pracy przyniósł efekt, to osoby muszą być przekonane. Uważam, że to jest formuła, która może pomóc. Wypracowaliśmy pewien schemat, w którym będziemy się przemieszczać i nie widzę żadnego zagadnienia w tym temacie. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA