Maciej Słomiński, Interia: Nie trenuje pan z drużyną Trefla Gdańsk. Co się stało? Jak pana zdrowie? Lukas Kampa, rozgrywający Trefla Gdańsk i reprezentacji Niemiec: - Coś mi się stało w pierwszym meczu z Iranem, który wygraliśmy 3-1. Diagnoza to uszkodzenie mięśnia łydki, ten uraz wykluczył mnie z całego turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich w Paryżu. To był dla mnie szok, od wielu lat grałem bez kontuzji, a tu nagle uraz brak możliwości gry w turnieju, na który pracowałem tyle czasu. Nie ukrywam, że to był dla mnie dramat... Jednak drużyna spisała się na medal, wygrywając wszystkie mecze, - Człowiek bardziej się denerwuje będąc poza boiskiem, gdy nie ma się wpływu na wynik zawodów. Jednak, gdy zobaczyłem, jak grają koledzy z reprezentacji, od razu się uspokoiłem. To było specyficzne dziewięć dni, w których każda drużyna zagrała po siedem meczów, końska dawka. Nasza reprezentacja zagrała imponująco i zasłużenie zakwalifikowała się na igrzyska olimpijskie w Paryżu. To wielka sprawa dla niemieckiej siatkówki - związek jest finansowany z publicznych pieniędzy i o wiele łatwiej uzasadnić taki przelew, gdy kadra zakwalifikuje się na igrzyska. Możemy chyba mówić o sensacji, gdy Niemcy wygrywają turniej bijąc m.in. Brazylię, Kubę i Włochy. - Bez dwóch zdań była to duża niespodzianka, ale nie lecieliśmy za ocean poleżeć na Copacabanie. Mieliśmy nadzieję, a nawet więcej - przekonanie i wiarę w swoje umiejętności. Oczywiście rzeczywistość przekroczyła oczekiwania, nie sądziliśmy, że uzyskamy komplet zwycięstw. Ale że wierzyliśmy to mogę potwierdzić i mam na to świadków. Byliśmy tam pięć dni przed rozpoczęciem turnieju i od pierwszego treningu w Brazylii czuliśmy, że może wydarzyć się coś ciekawego. Wcześniejsze zawody nie wskazywały, że ten sezon będzie dla was tak udany. - Nie graliśmy dobrze w Lidze Narodów i mistrzostwach Europy, trzeba to jasno powiedzieć, ale to było przygotowanie do turnieju eliminacyjnego do IO. Kwalifikacja do Paryża to był najważniejszy cel w tym sezonie, dlatego możemy go uznać za udany. Stała się ważna rzecz dla naszej drużyny, dla federacji, dla całej niemieckiej siatkówki. Mówił pan o nadziei, z którą lecieliście do Brazylii. A ja myślę, że ta nadzieja miała konkretne imię i nazwisko: Georg Grozer. Słyszałem, że to pan go namówił na powrót do reprezentacji. - Aż tak mocny nie jestem, ale faktycznie jego rola była niesamowita. Dziś słowo "legenda" jest nadużywane, ktoś zagra dwa mecze i już dostaje takie miano, ale on na nie zasługuje. Brakowało go wcześniej i to bardzo. Był na mistrzostwach Europy, ale nie był w najlepszej formie, bo wcześniej miał wolne przez kilka miesięcy. To był nasz lider, brał na siebie odpowiedzialność, tym większą, że mnie nie było na boisku. Słyszałem opinię, że Grozer dodał ten pierwiastek szaleństwa drużynie Niemiec, która zgodnie z narodowym charakterem grała w sposób uporządkowany, pod linijkę. W "Przeglądzie Sportowym" Dominik Posmyk, członek sztabu Michała Winiarskiego w reprezentacji Niemiec, który jest też w Treflu nazwał go "nadsiatkarzem". - Nie wygrał tego turnieju sam, ale dodał nam pewności siebie, której wcześniej brakowało. Już na treningach Grozer nakładał na nas większą presję. On zawsze gra na 100 procent, zawsze chce wygrać. Z racji doświadczenia ma taką pozycję, że gdy coś jest nie tak, od razu to komunikuje. Czasem tego w Niemczech brakuje, jesteśmy za mili za grzeczni, za uprzejmi. Dla Georga jutro nie istnieje, jest tu i teraz, wszystko albo nic. I takie podejście na tego typu turnieju jest konieczne - jak dziś nie wygramy, to jutra nie będzie. Czy jesteście blisko z Grozerem? - Tak, znamy się tyle lat - po polsku to się chyba mówi: "jak łyse konie". Czy "łyse konie" mieszkają na zawodach w jednym pokoju? - Nie, on za bardzo chrapie, ja jestem w tym wieku, że muszę być wyspany (śmiech). Ta przyjemność przypadła jednemu z najmłodszych zawodników. Erik Röhrs jak trochę pogra, dostanie lepszy pokój. Reprezentację Niemiec do Paryża jako trener wprowadził Michał Winiarski. Czy on się zmienił od kiedy pracowaliście razem w Treflu? - Nie. I bardzo dobrze, że pozostaje sobą przez cały czas. Mówiłem o naszej wierze w olimpijski awans, ale on wierzył najbardziej, bezapelacyjnie i od samego początku. W ogóle po nim nie było widać zwątpienia, że jest zmęczony czy coś takiego. Nie tracił rezonu podczas VNL i ME - "panowie mamy potencjał, musimy to tylko pokazać". Dziś po tak wielkim sukcesie łatwo dorobić teorię, ale trener był pierwszym który przekonał nas, że możemy to zrobić. Zrobiliśmy to wspólnie. Ma pan jeszcze rok kontraktu z Treflem Gdańsk - nie wkładam pana do sportowego grobu, ale czy to ostatni sezon? - Przede mną ciekawe 10 miesięcy. Na mecie czekają igrzyska olimpijskie, to będzie fantastyczne zakończenie mojej kariery. To będzie najlepszy moment, żeby podjąć tę decyzję. Lepiej to się nie mogło ułożyć. Zakończenie kariery w ogóle czy w reprezentacji? - W reprezentacji. W siatkówce na pewno nie. Nie powiem, że czuję się dobrze, bo jestem przecież kontuzjowany, ale oprócz łydki naprawdę nic mi nie dolega. Wciąż bardzo dobrze się bawię grając w siatkówkę, nawet bym powiedział, że coraz lepiej (śmiech). Startuje siatkarska PlusLiga. To najlepsza liga świata Czyli ten sezon PlusLigi będzie przygotowaniem do igrzysk olimpijskich? - Nie. Gdy wrócę na boisko, na pewno nie będę się oszczędzał. Na pewno nie będzie u mnie myślenia, że coś zrobię na 50 procent, bo przede mną inny, ważniejszy cel. Jaki jest cel Trefla Gdańsk w tym sezonie? - Jeśli powtórzymy poprzedni sezon - biorę to w ciemno. Chcemy, aby wciąż faworytom nieprzyjemnie się z nami grało, żeby nie mieli komfortu i jestem przekonany, że stać nas na to. Nie będzie łatwo, ale optymizm czerpię z tego co widzę na treningach i w przedsezonowych turniejach. Kiedy pan wraca na ligowe parkiety? Trefl zacznie PlusLigę już w niedzielę wyjazdowym meczem z GKS Katowice, ale chyba przyjdzie panu obejrzeć to spotkanie na Polsacie Sport o 20:30. - Na dziś wiem, że nic wiem, ciężko powiedzieć. Ta kontuzja potrzebuje czasu. Gdy chodzę to nie czuję bólu, ale trzeba zachować czujność. W moim wieku nie ma co ryzykować, żeby nie wpaść z deszczu pod rynnę. W przyszłym tygodniu będę miał kolejne badania, wówczas będziemy mądrzejsi. Zrobimy USG, zobaczymy jaki jest postęp. Mam nadzieję wrócić jak najszybciej, prognozy mówią, że moja przerwa może potrwać przynajmniej dwa tygodnie. Reprezentacyjny siatkarz nie ma złudzeń. Nikt nie może być pewny igrzysk Na pewno śledził pan występy kadry Polski w sezonie reprezentacyjnym. - Dla mnie Polska będzie faworytem igrzysk, oczywiście obok reprezentacji Niemiec (śmiech). Wasza reprezentacja jest najlepsza na świecie, a ma jeszcze spore rezerwy. Cieszę się, że mogę występować w polskiej lidze. Lubimy słuchać, że PlusLiga jest najlepsza na świecie. - To frazes, ale liga co roku jest jeszcze mocniejsza, choć wydaje się że to niemożliwe. Coraz więcej gwiazd chce grać w Polsce. Od dziewięciu lat, gdy tu jestem wciąż to powtarzam. że PlusLiga jest najlepsza na świecie, świadczą o tym ostatnie wyniki Ligi Mistrzów. Wszyscy w Polsce żyją wyborami do sejmu, ale o to nie pytam... - Już tyle lat jestem w Polsce, myślę że mogę zabrać głos. Cieszę się z ich wyniku. Pochodzę z sąsiedniego kraju, uważam że dla Polski jest lepiej jak jest bliżej z sąsiadami i bliżej Unii Europejskiej. Mieszkam w Polsce, widzę jak wielki postęp zrobił wasz kraj. Jest bardzo dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Przyszłość leży w otwartości. Wobec siebie nawzajem, wobec sąsiadów. Pan planuje zostać w Polsce po karierze? - W sporcie ciężko wszystko zaplanować. Potrafię sobie wyobrazić, że moja rodzina i ja zostaniemy tu na stałe, w Gdańsku. Tu jest nasz dom, oboje z żoną pracujemy, dzieci chodzą do szkoły i przedszkola. Mówią przede wszystkim po angielsku, oczywiście też po niemiecku, coraz więcej rozumieją po polsku. To jest wielki prezent dla moich dzieci, że w tak młodym wieku, mówią już w trzech językach. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA