Lukasa Kampę spotkaliśmy w gdańskim kinie "Żak", gdzie akurat trwa Tydzień Filmu Niemieckiego. Rozgrywający wybrał się na film Wima Wendersa pt. "Perfect Days". Kampa zgodził się na chwilę rozmowy o kinie, sporcie, zdrowiu i ... swoim rodaku Georgu Grozerze. Lukas Kampa, rozgrywający Trefla Gdańsk i reprezentacji Niemiec: - Nie jestem jakimś zapalonym kinomanem, nie śledzę nowości kinowych. Dziś kino można mieć w domu, ale oczywiście gdy byłem młody chodziło się do kina i na film. Dobrzy ludzie donieśli mi, że w Gdańsku można obejrzeć film niemieckiego reżysera. Miałem wolne popołudnie, więc dlaczego nie? Lubię wiedzieć co się dzieje wokół mnie, nie chce ograniczać się do samej gry w siatkówkę, wiem że Żak to klub i kino studenckie, które funkcjonuje w Gdańsku jeszcze od końcówki lat 50. XX wieku. Bardzo fajnie, że jest Tydzień Filmu Niemieckiego, świetna sprawa, właśnie tak powinna wyglądać zjednoczona Europa, że w każdym jej miejscu możemy czuć się jak w domu. Gdy tylko mam wolne, staramy się z żoną zrobić wspólnie coś z dziećmi, żeby wiedziały że istnieje życie poza sportem. Maciej Słomiński, INTERIA: Spotykamy się w kulturalnym miejscu, więc zacznę kulturalnie. Słynny polski poeta, Jan Kochanowski pisał: "Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz". Od kiedy pamiętam grał pan bez kontuzji, aż teraz dopadły pana problemy zdrowotne. W tym sezonie PlusLigi zagrał pan jedynie 13 setów w sześciu meczach. Jak dziś jest ze zdrowiem? - Najpierw miałem zapalenie ścięgna, potem problem z piętą, teraz coś z palcem, zrobiła się jakaś brudna infekcja. Wreszcie mogę trenować, to jest najważniejsze. Przyglądałem się waszemu piątkowemu treningowi. Przed jego rozpoczęciem rozmawialiście z Kamilem Droszyńskim, który w obecnym sezonie zastępuje pana w składzie. Chyba daje radę? - Więcej niż daje radę, to wciąż młody zawodnik. Nie ma zazdrości, jest super między nami. Wydaje mi się, że w tym sezonie osiągnął życiową formę, w pełni zasługuje, żeby grać. Gdy wyleczę kontuzję będzie mi ciężko wrócić do składu. Jednak na pewno tanio skóry nie sprzedam. To zabrzmiało jak cytat ze znanego polskiego "strongmana". Nie było pana boisku, ale w szatni już tak. - W naszej drużynie jest dobra atmosfera, są wyniki to na pewno pomaga. Siatkówka jest sportem drużynowym, nie wyobrażam sobie, żebym miał nie uczestniczyć w życiu drużyny. Nawet, gdy nie byłem w stanie trenować, cały czas starałem się być blisko, jak na kapitana przystało. Starałem się nie przeszkadzać, a nawet pomóc - podać piłkę czy coś... Obserwując drużynę Trefla Gdańsk można mieć poczucie deja vu - co roku eksperci mówią: "okej, poprzedni sezon był fajny, ale teraz już nie, teraz na pewno się już nie uda". A tymczasem znów to robicie - piąte miejsce to co najmniej kilka lokat ponad oczekiwania. - Może to banalne co powiem i w sporcie się tego nadużywa, ale: koncentrujemy się na sobie, na naszej stronie siatki. Nie chcę powiedzieć, że jest nieważne co dzieje się po drugiej stronie, wtedy bym skłamał, ale bardziej nas interesuje to co dzieje się u nas. Codziennie powtarza to trener Igor Juricić - zajmijmy się tym na co mamy wpływ, to jest dla niego najważniejsze. Nie wiem, czy można to nazwać naszym sekretem czy filozofią? W poprzednim sezonie takie podejście dobrze funkcjonowało, w tym nie jest inaczej. To działa. Obecnie mamy sporą pewność siebie i wiarę w to co robimy. Były też złe momenty Trefla w tym sezonie - wyjazdowe spotkania z Norwidem Częstochowa czy Stalą Nysa przegraliście bardzo gładko. - W każdym sezonie jest taki mecz, że nic nam nie wychodzi. Najważniejsza po takim spotkaniu jest reakcja, a ta była pozytywna - po przegranej w Częstochowie wygraliśmy z Resovią. A propos Resovii - po waszym meczu z rzeszowianami rozmawiałem z Toreyem DeFalco, który bez ogródek mówił o tym, że kalendarz tegorocznych rozgrywek PlusLigi jest nieludzki. Zresztą nie on pierwszy i nie ostatni. Pan się dołącza do tego chóru? - Jest mnóstwo kontuzji, to nie jest przypadek, grania jest za dużo. Trzeba coś z tym zrobić, bo znaleźliśmy się na drodze donikąd. Ja nie będę decydował, to nie jest moja robota, ale ten kalendarz nie jest dobry dla zawodników, a przecież bez nich nie ma rozgrywek ligowych. Podaż i popyt - ludzie chcą oglądać siatkówkę więc liga im dostarcza. Tak to działa. - Nie jestem pewien czy ta dawka serwowana przez PlusLigę nie jest za duża, czy są tacy co oglądają wszystkie mecze? Mogę mówić za siebie - pamiętam, że kilka lat temu człowiek po treningu pędził do domu, by obejrzeć mecz kolejki. Dziś już tego nie ma, bo meczów jest za dużo. Sezon zasadniczy PlusLigi minął półmetek, w najlepsze trwają zbrojenia na kolejne rozgrywki. Jak jest z panem? Czy zobaczymy Lukasa Kampę w Gdańsku w sezonie 2024/25? - Rozmawiamy, jestem optymistycznie nastawiony i dobrej myśli. Mam managera, ale bezpośrednio mogę też rozmawiać z prezesem. Wiele wskazuje na to, że jeszcze na co najmniej sezon zostanę w Gdańsku. Każdy kij ma dwa końce - Trefl Gdańsk jest po raz kolejny rewelacją PlusLigi, a to oznacza że kolejni zawodnicy podpisują kontrakty z bogatszymi klubami. Jak pan na to patrzy? - Oczywiście wolałbym stabilizację składu, ale z drugiej strony rozumiem kolegów, którzy wybierają oferty bogatszych klubów. To jest normalna rzecz, że chcą spróbować szczęście gdzie indziej, nie jestem zły. Może trochę było mi smutno, gdy w poprzednich rozgrywkach odeszli Bartłomiej Bołądź (Kampa używa ksywy "Bowie" - przyp. red.) i Luke Perry nie tylko dobrze grali, ale byli również ważnymi postaciami w szatni. Szkoda, że tak się dzieje, ale w Gdańsku to już stało się tradycją. Jestem pewien, że zdołamy te straty zastąpić nowymi zawodnikami, tak jak działo się w przeszłości. Ja wciąż mam ochotę i energię, żeby przez kolejny sezon grać w barwach "Gdańskich Lwów". Czy temat zmian barw klubowych jest obecny w szatni? - (Śmiech). Oczywiście że jest. Są na temat mniej i bardziej poważne rozmowy, są żarty. Gdybym miał zmienić jedną rzecz w PlusLidze to by właśnie było to - przecież to nie jest normalne, że w połowie rozgrywek wszyscy mają ustalone składy na kolejny sezon. - Mówisz o czymś w rodzaju okna transferowego? Nie powiem, że mi się podoba jak jest teraz, ale nie mam gotowego rozwiązania. Dochodzi do różnych dziwnych sytuacji. Nie wiem czy to można w ogóle jakoś kontrolować, ale byłoby dobrze gdyby to opanować. Sam pan przeżywał podobną sytuację - zdobywając mistrzostwo z Jastrzębskim Węglem, podczas gdy Ben Toniutti miał już podpisany kontrakt z JW. - Dowiedziałem się w listopadzie, czyli na samym początku sezonu. Wiedziałem, że muszę szukać klubu, nie było dla mnie miejsca. Może trzeba by pójść w kierunku okna transferowego otwartego od stycznia, żeby chociaż pierwszą rundę rozegrać w spokoju? Myślę, że te rozmowy i tak będą się odbywały. Ostatnie pytanie, a właściwie nie pytanie, a imię i nazwisko: Georg Grozer. W minionym tygodniu wybuchła prawdziwa bomba według której Grozer miałby przyjść do Gdańska i zagrać razem z Kampą. - Czekałem na to pytanie (śmiech). Co miałem na tym temacie powiedzieć to powiedziałem, a więc powtórzę: jeszcze przed sezonem ligowym, gdy byliśmy na zgrupowaniu reprezentacji Grozer mnie zaczepiał mówiąc, że jeszcze raz chciałby zagrać w Polsce. Co miałem zrobić? Powiedzieć - idź do Rzeszowa, tam jest fajnie? Będąc serio - będę szczęśliwy, jeśli jeszcze raz zagramy razem, robiliśmy to już w czterech drużynach (Moerser SC, VfB Friedrichshafen, Biełgorje Biełgorod i reprezentacja Niemiec), Trefl byłby piaty. Oczywiście pomogę przy szukaniu mieszkania itd. Ale na razie to jest temat między Georgiem i prezesem Trefla. Można by to sprzedać marketingowo jako "last dance" duetu Kampa & Grozer. - Nie wiem czy kolejny sezon będzie moim ostatnim, wiem że ten jest ostatnim w reprezentacji, na jego zakończenie są igrzyska olimpijskie w Paryżu. Codziennie o nich myślę , to wielki cel. PlusLiga jest bardzo ważna, chcę jak najszybciej dojść do formy, by jak najlepiej przygotować się do gry w Paryżu. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA