Formuła 1. Kalendarz na nowo
Początek tygodnia przyniósł długo wyczekiwaną wiadomość - nowy projekt tegorocznego kalendarza Formuły 1. Właściwie trudno mówić na razie o kalendarzu. Jest to ogólny, ramowy zarys czasowo-geograficzny tego, co kalendarzem dopiero będzie - pisze ekspert Interii Grzegorz Gac.

Nie wiadomo na razie, kiedy ten kalendarz powstanie ani, ile wyścigów się w nim znajdzie. Jest to jednak o tyle ważne wydarzenie, że po tygodniach spekulacji, rozważań i mniej czy bardziej wiarygodnych wypowiedzi różnych osób, wreszcie mamy jakiś dokument, który może być podstawą do dalszych prac.
Jest właściwie pewne, że przynajmniej niektóre tegoroczne wyścigi i miejmy nadzieję, że tylko niektóre odbędą się przy pustych trybunach. Są tacy, którzy już narzekają, że będą to wyścigi przygnębiające, ale okoliczności są takie, że lepsze to, niż odwołanie całego sezonu, z czym chyba wszyscy się zgodzą. Z całą pewnością podobne rozwiązania zostaną przyjęte także w innych dyscyplinach sportu.
Zgodnie z przypuszczeniami, o których pisaliśmy niedawno, odwołano Grand Prix Francji zaplanowane na koniec czerwca. Odwołano, nie przeniesiono, czyli na torze Paula Ricarda ścigania w tym roku nie będzie.
Przyjmuje się obecnie, że pierwsza runda sezonu 2020 odbędzie się 5 lipca w Austrii. Nie wiadomo na razie, czy będzie to jeden, czy dwa wyścigi. Nie postanowiono także, czy z udziałem publiczności czy bez widzów. Decyzje powinny zapaść w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Sytuacja epidemiologiczna w Austrii jest stosunkowo niezła, a do terminu wyścigowego weekendu pozostało jeszcze ponad dwa miesiące. W każdym razie wydaje się, że perspektywa rozpoczęcia sezonu na torze Red Bull Ring jest bardzo prawdopodobna.
Równocześnie British Racing Drivers Club, organizator kolejnej rundy czyli Grand Prix Wielkiej Brytanii (19 lipca) na torze Silverstone poinformował, że wyścig odbędzie się przy pustych trybunach, o ile w ogóle zostanie zorganizowany. Tu także liczba wyścigów jest kwestią otwartą.
Tak jak niedawno przewidywaliśmy w Interii, prowizoryczny kalendarz został podzielony na część europejską i pozaeuropejską. Sezon rozpocznie się na Starym Kontynencie, a następne wyścigi mają odbyć się we wrześniu i październiku w krajach Eurazji (przez którą należy rozumieć zapewne Rosję i Azerbejdżan) i Azji, kolejne - w październiku i listopadzie w Azji i na kontynencie amerykańskim i wreszcie w grudniu na Bliskim Wschodzie, co oznaczałoby, że sezon zakończą rundy w Bahrajnie i Abu Zabi.
Tymczasem pojawiła się w internecie nieoficjalna wersja kalendarza szczegółowego, liczącego 17 wyścigów, w tym na początek po dwa wyścigi w trzech krajach - w Austrii, Wielkiej Brytanii i na Węgrzech. Miałyby to być jedyne wyścigi europejskie w tym roku. Kalendarz ten podały niemieckie media i wywołał on natychmiast wiele komentarzy, pochodzących zwłaszcza od promotorów tych rund, których miałoby zabraknąć czyli między innymi Grand Prix Belgii, Włoch czy Kanady.
W ostatnich dniach pojawiły się stosunkowo wiarygodne doniesienia o możliwym powrocie do kalendarza Grand Prix Niemiec, którego miało w tym roku nie być, a także wyścigu o Grand Prix Holandii, planowanego pierwotnie na nadchodzący weekend, który wcześniej został odwołany. W obu przypadkach trwają rozmowy. Wersja opublikowana przez niemieckie media tych wyścigów nie przewiduje, a jej wiarygodność wydaje się z różnych powodów wątpliwa. Czas pokaże, ile ta wersja miała wspólnego z rzeczywistością.
Odchodząc od Formuły 1, marka Audi zadała sportowi motorowemu dotkliwy cios. Producent z Ingolstadt ogłosił decyzję o rezygnacji ze startów w serii DTM po sezonie 2020. Wypadałoby dodać - o ile ten się odbędzie, co w tej sytuacji jest coraz mniej pewne. Decyzja dotyczy także polskich kibiców, bo przecież w tym roku w DTM ma ścigać się samochodem BMW w barwach Orlenu Robert Kubica.
W sytuacji, gdy na placu boju pozostanie tylko producent z Bawarii, prawdopodobny wydaje się niestety scenariusz, w którym BMW także zrezygnuje ze startów. Kto w sporcie chce się ścigać sam ze sobą? Oznaczałoby to najprawdopodobniej koniec serii, a co najmniej jej zawieszenie na bliżej nieokreślony czas.
DTM ma już w swojej historii podobny epizod w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku. Wtedy jednak seria podniosła się po upadku i powróciła równo 20 lat temu. Obecne wspomina się o nowym DTM z napędem elektrycznym. Czy taka seria naprawdę będzie w stanie zastąpić prawdziwą legendę sportu motorowego, jaką jest DTM?
Pozostaje mieć nadzieję, że niemieccy organizatorzy znajdą rozwiązanie zarówno doraźne, jak i perspektywiczne, a dzięki temu zobaczymy Roberta Kubicę na torach w samochodzie z dachem jeszcze w tym roku.
Grzegorz Gac
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje