Przypomnijmy, że w ubiegły piątek podczas meczu w Edynburgu doszło do bardzo groźnej sytuacji. Jeden z miejscowych fotografów został uderzony motocyklem, który po upadku Craiga Cooka wyleciał za bandę. Pierwsze informacje były bardzo niepokojące. Mecz przerwano, na torze lądował helikopter. Na szczęście już w niedzielę rano fotograf oficjalnie napisał, że nie jest z nim tak źle. Przechodzi rehabilitację i mimo kilku złamań, czuje się dobrze. Miał jednak furę szczęścia i trzeba to powiedzieć wprost. Fotografowie to w dużej większości ludzie, którzy swoją pracę na stadionie wykonują hobbystycznie, za bardzo małe pieniądze. Zdarza się, że za samą akredytację. Kluby potrafią wykorzystywać pasję tych osób, oferując im np. "stanowisko" fotografa klubowego w zamian za szereg korzyści, takich jak akredytacja właśnie lub woda mineralna w upalny dzień. No i oczywiście transport na mecze wyjazdowe. Oczywiście są i tacy, którzy mają z tej roboty dobre pieniądze, ale i tak pracują dodatkowo gdzieś indziej. Jest to jednak niewielka grupa tych, którzy są w środowisku od lat, robią to w zasadzie profesjonalnie, a do tego mają już sporo kontaktów. Inni w zasadzie się nie liczą. Latające motocykle? On o tym nie myśli Porozmawialiśmy z jednym z fotografów, który jest w branży od 10 lat i w tym czasie widział ponad 450 zawodów. - Nigdy nie poleciał w moją stronę żaden motocykl. Ale miałem inne, niebezpieczne sytuacje. Kiedyś omal nie dostałem rozżarzonym łańcuchem po defekcie. Nawet nie chcę myśleć, jakich poparzeń bym doznał - mówi nam. - Groźną sytuację miałem też podczas zawodów młodzieżowych, gdy stałem na murawie. Junior w pewnym momencie jechał prosto na mnie, ale na szczęście położył się przy wjeździe na trawę - dodał. Wydaje się, że największym zagrożeniem jest właśnie moment, w którym fotografowie stoją na murawie. To dobre miejsca do robienia zdjęć, stąd też każdy chce tam być. Aby było sprawiedliwie, zmieniają się. Ale to w tym miejscu jest najłatwiej o jakiś wypadek. Na murawie zginął przecież kiedyś trener żużlowy, Mieczysław Połukard. - Ja o tym nie myślę. Na tej zasadzie musiałbym uważać wszędzie i o każdej porze, bo zawsze może się coś stać. Niemniej faktem jest, że to na murawie jest najbardziej niebezpiecznie. Przynajmniej w moim odczuciu. Nie wszyscy koledzy podzielają to zdanie - słyszymy. Kasy z tego nie ma. Tu chodzi o coś innego Niezwykle ważnym aspektem każdej pracy jest oczywiście to, ile się w niej zarabia. Większość fotografów żużlowych robi to po prostu z pasji. - Tego nawet nie ma sensu liczyć, bo to są groszowe sprawy. Na co dzień pracuję w zupełnie innej branży, tak jak większość z nas. Jeździmy po stadionach, bo to kochamy. Można powiedzieć, że z zarobionych pieniędzy mam po prostu zwrot kosztów dojazdu - mówi nam bez ogródek fotograf, który w tym roku ma zamiar "zaliczyć" co najmniej 50 imprez żużlowych. - Czy można powiedzieć, że ryzykuję życiem? Jeśli brać pod uwagę sytuacje takie, jak ta w Szkocji, to na pewno tak. Należą one jednak do rzadkości i dobrze o tym wiemy. Najważniejsze jest to, by umieć w pewien sposób unikać takich rzeczy. Jeśli ktoś jedzie na bandę i widać, że raczej motocykla nie opanuje, to trzeba uciekać. Czasem niedoświadczony fotograf może chcieć "złapać" ujęcie życia. I to kończy się źle, bo potem na ucieczkę jest już za późno - kończy.