Bartosz Zmarzlik czy Tomasz Gollob? Który z nich był lepszy? Dla kibiców żużla to piłkarski odpowiednik porównań Messiego i Maradony czy Lewisa Hamiltona i Michaela Schumachera. Tka jeden, jak i drugi mają ogromną rzeszę ulubieńców, którzy optują za swoim faworytem. Świat dla Zmarzlika, Polska dla Golloba Gollob był pierwszym Polakiem, który przedarł się do czołówki cyklu Grand Prix i regularnie zdobywał w nim medale. Po pierwsze i jedyne indywidualne mistrzostwo świata sięgnął jednak dopiero jako 39-latek. Bartosz Zmarzlik wciąż nie przekroczył jeszcze trzydziestki, a w swej gablocie ma już dwa takie tytuły. Bydgoszczanin absolutnie zdominował rozgrywki wewnątrz kraju, pod kątem medali w poszczególnych kategoriach mistrzostw Polski Zmarzlik nie będzie mógł się z nim równać jeszcze przez kilka najbliższych lat. Czy można jednak bezrefleksyjnie porównać osiągnięcia wywalczone w Polsce lat dziewięćdziesiątych i czasach współczesnych? W naszym kraju zmieniło się wszystko, także czarny sport. PGE Ekstraliga jest najsilniejszą ligą w historii żużla, ściga się w niej praktycznie każdy czołowy zawodnik. IMP? W stawce ubiegłorocznego finału ponad połowę stanowili żużlowcy, którzy nie odstawaliby od swych rywali, gdyby nagle wrzucono ich do cyklu Grand Prix. O sukcesy na "naszym podwórku" jest dziś zdecydowanie trudniej. Bartosz Zmarzlik był koszmarnym egoistą No dobrze, jeśli nie porównujemy sukcesów, to co? Umiejętności jazdy na motocyklu? Pod tym kątem obaj należeli do najbardziej ścisłego topu swych czasów. Ich balans ciałem, sylwetka na motocyklu, zadziorność, ambicja po straconej pozycji imponują nawet tym kibicom, którym z nimi nie po drodze. Zwolennicy Tomasza Golloba od zawsze mieli jednak w tej materii jeden argument na wyższość mistrza świata z 2010 roku - "Zmarzlik nie potrafi jeździć parą". Rzeczywiście, dzisiejszy jubilat przez niemal całą swoją karierę uchodził za wielkiego egoistę. Choć po meczach nigdy nie odmawiał zdjęcia z kibicami i mocno angażował się w działalność charytatywną, to na torze myślał wyłącznie o swoim interesie. Nie miał w zwyczaju czekać na kolegę z pary, nie mówiąc już o jego "holowaniu". Tomasz Gollob był inny. Na jego obecności w zespole korzystała cała drużyna. Słabszym kolegom podstawiał swoje motocykle, a po wyjściu na prowadzenie wyścigu nie uciekał do przodu, tylko starał się na tyle spowolnić jadącego za nim rywala, by ten został jak najszybciej wyprzedzony. W Gnieźnie do dziś pamiętają zapewne, jak w latach dziewięćdziesiątych bydgoszczanin dwiema nogami szorował po żużlu przed Antoninem Kasperem. Czech został zmuszony do zamknięcia gazu, a po szerokiej wyprzedził go reprezentujący Polonię Henrik Gustaffson. To właśnie dlatego przy Gollobie rosło w siłę tylu młodych zawodników - Marcin Rempała, Paweł Przedpełski czy wreszcie Bartosz Zmarzlik. Niech będzie najlepszy w historii Ten argument rzeczywiście był bardzo dobry. Był. Zmarzlik postanowił zadać mu kłam w inauguracyjnym spotkaniu PGE Ekstraligi w miniony piątek. Najpierw oglądał się przez cały bieg za Patrickiem Hansenem, później holował do mety prowadzącego juniora Mateusza Bartkowiaka, a na koniec zupełnie "przygollobował" hamując (choć oczywiście bez użycia hamulca, w który żużlowe motocykle nie są wyposażone) przed twarzą Jarosława Hampela. Zrobił to na tyle ostro, że sędzia Krzysztof Meyze upomniał go po zakończeniu wyścigu. Czy to zmiana na stałe? Zmarzlik bezduszny egoista stał się Zmarzlikiem stawiającym na pierwszym miejscu dobro zespołu? Niektórzy sądzą, że jechał tak tylko z przekory. Głosy oburzenia jego stylem jazdy wzmogły się przecież przed tygodniem, gdy co prawda spisał się bardzo dobrze w finale MPPK, ale Stal zakończyła zawody poza podium. Przekoro, trwaj wiecznie. Zmarzlik jeżdżący na parą wywołuje - co wydawało się niemożliwe - jeszcze więcej emocji niż przed rokiem. Ponadto, wytrąca on główny argument z ręki tym, którzy wciąż plasują go niżej od Golloba w tabeli wczechczasów. Niech będzie najlepszym gorzowianinem, Polakiem, aż wreszcie po prostu żużlowcem w historii. Takim tuzom jak on nie wypada w urodziny życzyć niczego innego.