Stany Zjednoczone to wymagający przeciwnik prezentujący połączenie taktycznej gry z olbrzymią siłą. I, mimo że czasem styl nie zachwyca, to wyniki bronią się same. To także troszkę inna drużyna niż ta z ligi narodów. Wydaje się, że trener Karch Kiraly zdecydował się wrócić do korzeni i postawić na sporą grupę siatkarek, z którymi zdobywał złoto igrzysk olimpijskich w Tokio. Mniejsza liczba zmian, powtarzalność i stabilność to tylko krótka charakterystyka amerykańskiego zespołu. Włoszki to z kolei ekipa po sporym przemeblowaniu. Ekaterina Antropova to znakomita siatkarka, ale jak większość ekspertów powtarza, to jednak nie jest Paola Egonu. Czy można zatem oczekiwać, że to dwudziestolatka, która we Włoskiej drużynie jest od dwóch miesięcy, będzie odpowiedzialna za sukces bądź jego brak? Na szczęście to problem Davide Mazzantiego, i to on będzie po łódzkim turnieju z niego rozliczany. Już podczas mistrzostw Europy można było zauważyć, że Polki szukają swojego rytmu, a forma mocno faluje. Na pewno nie było to idealne granie, bo nękały nas to kontuzje, to drobne urazy to najzwyklejsze zmęczenie i trzeba było reagować na poszczególne sytuacje. Na pewno cieszy fakt, iż nasze zmienniczki podczas łódzkiego turnieju stają na wysokości zadania i, mimo że część dawno boiska nawet nie wąchała, to wchodzą i walczą jak lwice o swoje marzenia. Nie boi się wreszcie podjąć stanowczych decyzji trener Stefano Lavarini w meczu z Niemkami, grając va banque przy zmianie jeden do jednego z naszych rozgrywających. I trudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem Kuby Bednaruka, że "Joanna Wołosz jest lepszą rozgrywającą od Kasi Wenerskiej, ale to z Kasią ta drużyna gra swobodniej". A my tej swobody i spokoju potrzebujemy, bo jak pokazało spotkanie z Tajlandią, nie ma już miejsca na grę zrywami. Polki te dwa mecze muszą zagrać z dużym serduchem i odwagą, a wypełniona do ostatniego miejsca Atlas Arena na pewno może ponieść nasze panie. Zadanie arcytrudne, ale nie niemożliwe.