U samego szczytu najsłynniejszej mediolańskiej budowli - Katedry Narodzin św. Marii - znajduje się złota figura Matki Boskiej, znanej jako "Madonnina". Jeden z symboli wielkiego miasta nierozerwalnie związany jest z... piłką nożną. Ba, jest wprost połączony z jedną z najbardziej zaciekłych rywalizacji w świecie calcio. Starcia dwóch lokalnych futbolowych gigantów - Milanu oraz Interu - noszą bowiem właśnie nazwę "Derby della Madonnina" i wbrew temu mianu nie brakuje w ich dziejach wręcz "piekielnych" wątków. Jedna z najsłynniejszych pod tym względem potyczek między ekipami "Rossonerich" i "Nerazzurrich" miała miejsce 12 kwietnia 2005 roku. Real Madryt z kolejnym tytułem. Ancelotti wyskoczył z radości. Lewandowski tylko patrzył AC Milan na autostradzie do półfinału. Szewczenko pokazywał szczytową formę AC Milan był na jak najlepszej drodze do tego, by powalczyć o swój drugi w ciągu dwóch lat finał Ligi Mistrzów - w pierwszej potyczce ćwierćfinałowej Champions League przeciwko swym rywalom zza miedzy z Interu podopieczni Carlo Ancelottiego odnieśli wygraną 2:0 dzięki bramce rosłego holenderskiego defensora Jaapa Stama oraz golowi jednego z najwybitniejszych napastników przełomu wieków, Ukraińca Andrija Szewczenki. 2:0 to jednak niebezpieczny wynik - mówi utarte porzekadło - więc zwycięzcy z pierwszego meczu musieli mieć się na baczności, zwłaszcza, że tym razem grali spotkanie "na wyjeździe" - oczywiście pod względem formalnym, bo San Siro/ Stadio Giuseppe Meazza od dawna był po równo domem dla obu mediolańskich ekip. 12 kwietnia wszystko jednak układało się po myśli Milanu - w 30. minucie "Szewa" popisał się atomowy uderzeniem mniej więcej z granicy pola karnego i wyprowadził swój klub na prowadzenie. Awans był już nie tyle na wyciągnięcie ręki, co niemalże przypieczętowany. Barcelona już działa. To ma być następca Lewandowskiego. 23 gole w tym sezonie Furia kibiców i skandal na stadionie. Tak narodziła się legenda pewnego zdjęcia W 71. minucie wykrzesana została iskra, która przyczyniła się potem do wybuchu emocjonalnej beczki prochu (choć na trybunach od pierwszego gwizdka nie było spokojnie). Do siatki "Rossonerich" trafił Esteban Cambiasso, natomiast sędzia Markus Merk anulował bramkę uznając, że w międzyczasie Julio Cruz faulował golkipera Didę. Argentyńczyk był wściekły, a jego żywiołowa reakcja została "nagrodzona" żółtą kartką. Dla kibiców Interu to było już zbyt wiele - puściły wszelkie hamulce, a na murawę poleciały race. Jedna z nich trafiła Nelsona Didę w ramię, tuż obok głowy. W takich okolicznościach spotkanie nie mogło być kontynuowane - koniec końców bramkarz nie odniósł poważniejszych obrażeń, natomiast obawy o jego zdrowie były poważne. Nastały długie chwile pewnej konsternacji, futboliści czekali na rozwój wypadków i to właśnie wtedy uchwycono jeden z najsłynniejszych sportowych kadrów w dziejach. Autorem słynnej fotografii, na której Marco Materazzi opiera się o ramię Ruiego Costy i razem spoglądają na morze dymu z rac, jest Stefano Rellandini. Włoch powrócił po kilkunastu latach do tamtych zdarzeń w rozmowie z Henrym Bellem z "The Guardian". "Wrócili na boisko po około 20 minutach, ale gra się nie rozpoczęła. Jako fotograf posiada się pewien instynkt, który podpowiada, co się dzieje - i wiedziałem, że dzieje się coś dziwnego. Wszystko wydawało się niemalże zatrzymane" - opisywał w 2023 roku. "Zacząłem robić zdjęcia, ponieważ piłkarze znaleźli się na tle dymu i rac. Pomyślałem, że to najlepszy moment, aby zilustrować, co stało się podczas przerwy w grze. Kiedy to robiłem, Materazzi oparł łokieć na ramieniu Ruiego Costy na kilka sekund, co zdawało się mówić: czas odpocząć, to szaleństwo" - mówił. Rellandini stwierdził też, ze zafascynował go kontrast między dwoma bohaterami tej sceny. Materazzi od zawsze uznawany był za "zadziora", co tylko udowodnił rok później podczas finału MŚ 2006, kiedy to sprowokował Zinedine'a Zidane'a do słynnej "główki". Costa był kimś dużo spokojniejszym, zdaniem fotografa objawiał się on bardziej jako artysta futbolu. "Pierwszą rzeczą, jaką pomyślałem, było: Wow, jak dziwnie. Oto dwaj różni zawodnicy z różnych drużyn, z dwoma zupełnie różnymi stylami gry w piłkę nożną, stoją obok siebie jak przyjaciele" - opisywał. Milan z walkowerem, a potem... historyczna porażka w Stambule Ostatecznie tamtych derbów nigdy nie udało się dokończyć - UEFA wkrótce potem przyznała Milanowi walkower, więc w dwumeczu ekipa słynąca z czerwono-czarnych barw cieszyła się z rezultatu 5:0. Inter tymczasem musiał jeszcze przełknąć karę sześciu starć w europejskich pucharach rozgrywanych u siebie bez udziału kibiców. "Rossoneri" w półfinale pokonali potem PSV Eindhoven, a w wielkim finale Champions League byli o 45 minut od wygrania pucharu. Podczas starcia z Liverpoolem nastał jednak "cud w Stambule", którego jednym z najważniejszych współautorów był Jerzy Dudek.