Warta Poznań. Miklosik: Rozstanie na słabym poziomie
- Wszyscy, którzy pracowali w klubie, gdy prezesem była pani Izabella Łukomska-Pyżalska, byli jej ludźmi. Trenerzy, piłkarze, kierownik, fizjoterapeuci, pracownicy biurowi... A to, że ja miałem najbliższy kontakt w sprawach sportowych z panią prezes ma świadczyć o tym, że byłem jej człowiekiem? Nawet jeśli tak, to co z tego? Od 1986 roku jako zawodnik grup młodzieżowych, potem piłkarz pierwszego zespołu, następnie trener młodzieży, na dyrektorze sportowym kończąc, zawsze byłem człowiekiem Warty Poznań i to, kto był prezesem czy właścicielem nie miało znaczenia. Jeśli Wartą rządziłby Osama bin Laden, pracowałbym też jak najlepiej - mówi w rozmowie z Interią Arkadiusz Miklosik, którego postać łączy rywali pierwszej ligowej kolejki w PKO Ekstraklasie - Wartę Poznań i Lechię Gdańsk.
Maciej Słomiński, Interia: Sytuacja Warty Poznań jest dziś nieco podobna do tej z 1993 roku, gdy poprzednio była beniaminkiem. Wtedy, jak teraz, większość przewidywała jej degradację. Pan debiutował wtedy w Ekstraklasie, w której niespodziewanie udało się utrzymać.
Arkadiusz Miklosik, długoletni zawodnik, potem dyrektor sportowy Warty Poznań: - Pamiętam swój debiut jakby to było wczoraj. To był 1 kwietnia 1994 roku w meczu z drużyną, która nazywała się Miliarder Pniewy. Sytuacja była o tyle nietypowa, że Warta miała wielu zawodników z przeszłością w Pniewach i ten klub niedługo przed meczem zastrzegł, że nie mogą zagrać przeciw niemu. To stworzyło szansę debiutu dla wielu młodych zawodników, w tym dla mnie. Na stadion im. Edmunda Szyca przyszło nieco więcej ludzi niż zwykle, dziś ten obiekt popadł w ruinę. Mecz przegraliśmy 0-1 po bramce goleadora z Gorzowa, Zenona Burzawy.
Mecz nietypowy z jeszcze jednego względu - starcie dwóch wielkopolskich drużyn sędziował arbiter z Poznania.
- Roman Drzewiecki. Niektórzy starsi koledzy byli po meczu w szatni mocno poirytowani boiskowymi decyzjami arbitra. Miałem niecałe 19 lat więc nie do końca ogarniałem, co się dzieje. Takie to były czasy.
Tamta Warta Poznań - co to była za drużyna?
- Klasyczna mieszanka rutyny i młodości. Od małego kopałem piłkę w Warcie, ale by zobaczyć europejskie puchary i piłkę na wysokim poziomie, chodziło się na Bułgarską. Miałem wtedy zaszczyt być w szatni "Zielonych" z wieloma idolami z Lecha Poznań, dla których chodziłem na stadion "Kolejorza". Byli Krzysztof Pawlak, Mariusz Niewiadomski, Zbigniew Pleśnierowicz, Czesław Jakołcewicz.
Patrzył pan na pieniądze? Warta przeważnie kulała wtedy finansowo.
- Mieszkałem z rodzicami, debiut pamiętam, ale nie przypomnę sobie, czy dostałem wtedy jakąś wypłatę czy stypendium. Chyba coś było, jakieś kilkaset złotych, ale to nie było ważne. Wciąż byłem juniorem, zresztą jak rok młodszy Maciej Żurawski. W kolejnym sezonie byliśmy już pełnoprawnymi piłkarzami pierwszego zespołu i graliśmy tylko w seniorach.
Mówią, że drugi sezon dla beniaminka jest najcięższy. Faktycznie w rozgrywkach 1994/95 z hukiem spadliście z ligi. Do bezpiecznego miejsca zabrakło aż 11 punktów.
- Przeprowadzono wiele zmian kadrowych, zbyt wiele. Najpierw trenerem był śp. Wojtek Wąsikiewicz, potem objął nas Krzysztof Pawlak, do dziś mam wycinek z gazety, gdzie mówił o mnie jako o objawieniu rundy jesiennej. Moje indywidualne osiągnięcia były lepsze niż rok wcześniej, bo zagrałem 19 razy - sezon wcześniej ledwo pięć. Nie mówię już o problemach natury finansowej, te w Warcie były chroniczne. "Nie ma sianka, nie ma granka" - mawiali starsi piłkarze. Nie udało się utrzymać. Kilka meczów udało się jednak wygrać, wiosną stworzyliśmy fajny zespół.
Sensacyjnie wygraliście m.in. derby na stadionie Lecha.
- To był mój seniorski pierwszy raz na stadionie przy Bułgarskiej, gdzie chodziłem jako kibic. Przykry to był widok, bardzo mało fanów przyszło na mecz. Lech miał się bić o czołowe lokaty, tak się nie stało, kibice byli zawiedzeni. Jeszcze my, ostatnia drużyna w tabeli, wygraliśmy z nimi 2-1 - to już w ogóle rozpacz.
Jak pan, jako rodowity poznaniak, wyjaśni unikalne na skalę kraju i świata bardzo poprawne relacje między dwoma poznańskimi klubami?
- Wiele razy się nad tym zastanawiałem w różnych gronach. Gdy zostałem dyrektorem sportowym Warty, pierwsze kroki skierowałem na Bułgarską w celu podjęcia współpracy. Lech bardzo wielu zawodników wypożycza na niższy szczebel. Bartosz Bereszyński zaczął regularnie grać na poziomie 1. ligi, to u nas, w Warcie wypłynął na szersze wody. Zresztą później ta współpraca na linii grup młodzieżowych również była przykładem na to, że można żyć w harmonii. Wyróżniający chłopcy z Warty przechodzili do Lecha, a starsi zawodnicy, którzy nie łapali się do akademii we Wronkach, zasilali "Zielonych". Teraz słyszałem, że jest z tym różnie.
Obecny awans Warty do Ekstraklasy jest udziałem innej ekipy niż ta, w której pan był. Jest zazdrość, żal?
- Moje rozstanie z Wartą nastąpiło w takich okolicznościach, że do dziś noszę wielką zadrę w sercu. Forma rozstania ze mną była poniżej wszelkiej krytyki.
Mówi się o panu, że był człowiekiem poprzednich właścicieli - państwa Pyżalskich.
- Wszyscy, którzy pracowali w klubie, gdy prezesem była pani Izabella Łukomska-Pyżalska, byli jej ludźmi. Trenerzy, piłkarze, kierownik, fizjoterapeuci, pracownicy biurowi... A to, że ja miałem najbliższy kontakt w sprawach sportowych z panią prezes ma świadczyć o tym, że byłem jej człowiekiem? Nawet jeśli tak, to co z tego? Od 1986 roku jako zawodnik grup młodzieżowych, potem piłkarz pierwszego zespołu, następnie trener młodzieży, na dyrektorze sportowym kończąc, zawsze byłem człowiekiem Warty Poznań i to, kto był prezesem czy właścicielem nie miało znaczenia. Dla Warty zawsze pracowałem na 100 procent. Jestem tak wychowany, że nie marudzę, a zasuwam. Jeśli Wartą rządziłby Osama bin Laden, pracowałbym też jak najlepiej, czy na boisku czy jako dyrektor dawałem ile mogłem. Czasem czekałem na pensję po trzy czy sześć miesięcy, o co pretensje miała moja rodzina. Czekałem, bo byłem warciarzem. Gdy przyszedłem do klubu w 2014 roku, jako dyrektor sportowy, byliśmy w III lidze, dwa lata później byliśmy w II lidze, potem w I. Po awansie na zaplecze Ekstraklasy pojawiły się pierwsze pieniądze z zewnątrz, wcześniej jedyne źródło finansowania płynęło od państwa Pyżalskich, firmy Family House.
Jakąś cegiełkę do tego, że "Zieloni" są dziś w Ekstraklasie, jednak pan dołożył.
- Gdyby nie tamten czas i tamte awanse, dziś nie byłoby Ekstraklasy. Awans do niej był w dużej mierze udziałem grupy chłopaków, którą mi udało się zebrać. Dziś z tego co słyszę wizja jest taka, by w Ekstraklasie grali inni.
A trener?
- Gdy nowe władze nastały w Warcie ich początek nie był zbyt udany. Wtedy powiedziałem, że być może wymaga wzmocnienia sztab szkoleniowy. Był w nim Petr Nemec i Adam Szała, zresztą wcześniej mój asystent w grupach młodzieżowych. Poleciłem Piotra Tworka, który był na kursie UEFA Pro, przesłałem jego CV do klubu. Nie wiem czy to zbieg okoliczności, ale Piotrek po kilku miesiącach został pierwszym trenerem, a za rok zrobił awans.
Już bez pana udziału.
- Kilka osób nie zachowało się fair. Właściciel klubu dawał do podpisania takie papiery, których nie mogłem przyjąć. Rozstanie na bardzo słabym poziomie. Gdy już nie byłem dyrektorem, byłem trenerem grup młodzieżowych, mój syn jako 4-latek zaczął trenować w zielonych barwach. W moje miejsce zatrudniono Tomasza Wichniarka, osobę bardzo kompetentną, niestety po kilku miesiącach, nie wiedzieć czemu, i on poleciał. Po pewnym czasie jako dyrektor sportowy pojawił się Dawid Frąckowiak, który sam odszedł widząc, że w klubie prawą ręką właściciela jest agent piłkarski Sebastian Miroński i to on w zasadzie rozdaje karty, a cała reszta ma wykonywać jego polecenia. Mnie traktowali jak powietrze i w 2019 roku moja przygoda z Wartą się skończyła
Co jest celem Warty Poznań w sezonie 2020/21?
- W pierwszym sezonie po awansie celem musi być utrzymanie. Spada tylko jedna drużyna, naturalne że mówi się o beniaminkach w kontekście degradacji. Podbeskidzie Bielsko-Biała wydaje się z tego grona najmocniejsze. Po tylu latach ligowego niebytu, warciarze muszą zobaczyć z czym się je tę Ekstraklasę. Może być ciężko, Warta ma bardzo niedoświadczony skład.
Grał pan również w Lechii Gdańsk, z którą Warta zmierzy się na ligową inaugurację.
- W 2006 roku Lechia wychodziła z ligowych dołów, ale sama nazwa klubu mówi za siebie. O pobycie nad morzem mogę mówić w samych superlatywach. W pierwszym sezonie otarliśmy się o awans, a już w drugim odzyskaliśmy Ekstraklasę dla Gdańska po 20 latach. Gdy rozpadała się Hydrobudowa, prowadziłem rozmowy ze Śląskiem Wrocław i Zagłębiem Sosnowiec, jednak gdy zadzwonił telefon z Lechii, po ludzku najzwyczajniej się ucieszyłem. To była świetna decyzja, żeby przejść do Gdańska.
Do Ekstraklasy wprowadził was trener Dariusz Kubicki.
- Gdy przyszedł zaznaczył, że mamy mu zabrać te punkty, które zdobyliśmy do tej pory, gdy był trener Borkowski, a on i tak wywalczy awans. Faktycznie tak się stało, gdyby odjąć te punkty i tak bylibyśmy na pierwszym miejscu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale nagle zaczęliśmy wygrywać. Autorytet Kubickiego zaczął wpływać na tak silne charaktery jak Paweł Pęczak czy Piotr Cetnarowicz. Luz w szatni przeniósł się na boisko. Ciężko to zdefiniować, bo niby był luz, z drugiej strony nikt nie był pewny miejsca w składzie. Prostota treningu, żadnych wielkich treningów taktycznych, dużo motoryki i to zadziałało. Jak była praca to na maksa, był czas na uśmiech, natomiast było zasadą, że nikt się nie mógł obijać. Poza tym stworzyliśmy taką ekipę, że jeden za drugim poszedł w ogień.
W Ekstraklasie Kubicki już was nie poprowadził.
- Było to dla mnie niezrozumiałe. Poszła oficjalna informacja o korupcji, nie bardzo było z czym dyskutować, chociaż kto rozumny mógł się domyślać innych powodów. Dziwna sytuacja, żeby zwolnić trenera po takim sukcesie, na który tyle lat wszyscy czekali. Kubicki zżył się z kibicami, po dramatycznym meczu w Opolu biegł pod ich sektor, na treningu na Traugutta wielokrotnie tak robił, strzelał gdzieś z rzutu wolnego czy karnego i gdy trafiał do siatki biegł triumfalnie w stronę pustych trybun przy Traugutta. Wydawało się, że zjednoczył wszystkich, dał się kochać.
Mówił pan o co będzie walczyć Warta Poznań w zaczynających się rozgrywkach. A co będzie celem Lechii?
- Lechia przyzwyczaiła do wielu zmian. Okno transferowe w tym roku jest przedłużone, pewnie jakieś ruchy się pojawią w zależności od sytuacji w tabeli. Miałem okazję być na meczu Lechii z Cracovią w Gdańsku w poprzednim sezonie, niestety nie przyniosłem szczęścia. Lechia musi celować w czołówkę Ekstraklasy i zajść wysoko w Pucharze Polski - to miejsce, w którym ten klub powinien być na lata.
Jaki mecz zobaczymy w niedzielę w Grodzisku Wielkopolskim? Czy to, że Warta nie gra w Poznaniu, stanowi dla niej jakiś problem?
- Raczej nie. Warta przez rok już się przyzwyczaiła do obiektów Dyskobolii. Traktuje je jak swój dom. Rok temu Lechia też grała na otwarcie sezonu z beniaminkiem, z ŁKS-em i skończyło się szczęśliwym dla gdańszczan remisem.
Jaki wynik zatem padnie?
- Warta mogła awansować z 1. ligi bezpośrednio, udało się w barażach. W ostatnich meczach "Zieloni" nie wyglądali najlepiej. Teraz nastąpiły pewne zmiany, dojdą nowi zawodnicy, ze zgraniem można być różnie. Za Lechią przemawia ligowe doświadczenie, które skutecznie zniweluje entuzjazm beniaminka. Skończy się polubownym remisem, wszyscy będą zadowoleni, oprócz kibiców (śmiech).
Rozmawiał Maciej Słomiński
Więcej na ten temat
Betclic 1 Liga 08.12.2024 | Wisła Płock | 4 - 0 | Warta Poznań | |
Betclic 1 Liga 15.02.202517:00 | Warta Poznań | - | GKS Tychy |
- Tabela
- Ostatnie mecze
- Najbliższe mecze
# | Zespół | M | P | B | W | R | P | Ostatnie mecze | ||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
1. | 19 | 45 | 42:15 | 14 | 3 | 2 | WWWRW | |||||
2. | 19 | 40 | 41:15 | 12 | 4 | 3 | WWWRW | |||||
3. | 19 | 38 | 37:18 | 11 | 5 | 3 | RWPRR | |||||
4. | 19 | 34 | 32:20 | 10 | 4 | 5 | WWPWW | |||||
5. | 19 | 33 | 33:26 | 9 | 6 | 4 | WPRRP |
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje