Partner merytoryczny: Eleven Sports

Radosław Majewski: Boxing Day w Anglii to okres, w którym nie możesz być Polakiem

Zapewne każdy kibic piłki nożnej widział już słynne zdjęcie z wynikami z Boxing Day z 1963 roku, w trakcie którego łącznie padło aż 66 bramek. Gra w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia to w Wielkiej Brytanii tradycja, na którą co roku z utęsknieniem czekają fani. A jak na ten obowiązek patrzą piłkarze i czy tę ideę można by było przenieść na polski grunt? O tym i o wielu innych tematach porozmawialiśmy z Radosławem Majewskim, obecnie gwiazdą Znicza Pruszków i całej Betclic 1. Ligi, a w przeszłości zawodnikiem między innymi Nottingham Forest i Huddersfield Town.

Maskotka West Bromwich Albion, Baggie Bard, w świątecznym wydaniu podczas Boxing Day w 2014 roku. Na małym zdjęciu Radosław Majewski w barwach Nottingham Forest
Maskotka West Bromwich Albion, Baggie Bard, w świątecznym wydaniu podczas Boxing Day w 2014 roku. Na małym zdjęciu Radosław Majewski w barwach Nottingham Forest/Matthew Ashton/Getty Images

Boxing Day to rokroczne święto kibiców, którzy zasiadają na stadionach bądź przed telewizorami i spędzają swój wolny dzień, śledząc rozgrywki Premier League. Gdzie swoje korzenie ma ta tradycja, dlaczego jest tak uwielbiana i czemu Brytyjczycy są w niej odosobnieni?

Boxing Day z 1963 roku i obecnie - na brak emocji nie można narzekać

Mówiąc o Boxing Day w Anglii, z pewnością większość z nas ma przed oczami tablicę wyników ze spotkań, których nie byliśmy w stanie obejrzeć nawet urywkami. Mowa bowiem o legendarnym już dniu z 1963 roku, w trakcie którego w najwyższej lidze w Anglii padło aż 66 goli, a fani mogli cieszyć się choćby takim widowiskiem, jak pojedynek Fulham FC z Ipswich Town, zakończony wynikiem 10:1 dla gospodarzy. Zresztą, ten mecz do dziś pozostaje najwyższym zwycięstwem w długiej historii "The Cottagers".

Gra w trakcie świąt Bożego Narodzenia przeszła długą drogę. 26 grudnia jest w Anglii dniem wolnym od pracy od 1871 roku, choć w praktyce celebrowano go już za epoki wiktoriańskiej. Praktycznie od samych początków istnienia piłki nożnej Wyspiarze wykorzystywali ten dzień do organizowania spotkań. Mało tego, aż do późnych lat 50. XX wieku, w dniach 25-26 grudnia rozgrywano łącznie dwie kolejki, więc każdy zespół musiał na przestrzeni kilkudziesięciu godzin wystąpić w dwóch starciach. Z meczów w dzień Bożego Narodzenia zrezygnowano dopiero, gdy poprawił się standard życia większości społeczeństwa. W wyniku tego celebrację przeniesiono do domów, zaś stadiony piłkarskie zachowały dla siebie Boxing Day.

Chociaż dziś spotkania w tym okresie kojarzą się piłkarzem ze środkiem wycieńczającego maratonu - bo przecież najlepsze angielskie kluby występują w tym czasie nie tylko w lidze, ale i pucharach - na poziom emocji i bramek i tak nie można narzekać. W minionym sezonie 26 grudnia rozegrano pięć meczów, w których padło łącznie 19 goli, więc średnio w każdym z nich padły niemal cztery bramki.

W tym roku fani również już zacierają ręce na świąteczne zmagania. Będą mogli wtedy śledzić osiem spotkań 18. kolejki Premier League. I chociaż brakuje wyraźnego hitu, to takie pojedynki, jak Chelsea FC - Fulham FC, Nottingham Forest - Tottenham Hotspur czy Liverpool FC - Leicester City dają nadzieję na kolejny grad bramek.

Brytyjczycy osamotnieni, choć Włosi próbowali zaadaptować ideę u siebie

Chociaż w teorii wydaje się, że pomysł z piłkarskim dniem w trakcie świąt Bożego Narodzenia jest logiczny i zagwarantuje klubom zysk, poza Brytanią próżno szukać w Europie zmagań tego dnia. Co ciekawe, całkiem niedawno szansę temu rozwiązaniu dali Włosi. W sezonie 2017/2018 rozegrano wówczas ćwierćfinały Pucharu Włoch, zaś rok później odbyła się wówczas kolejka Serie A. Ta, niestety, zakończyła się katastrofą. Przed hitem pomiędzy Interem Mediolan, a SSC Napoli, doszło do starcia między fanami, w wyniku którego zmarł Daniele Belardinelli, jeden z kibiców "Nerazzurrich". Później zaś z trybun padły rasistowskie okrzyki w kierunku Kalidou Koulibaly'ego.

Fakty są jednak takie, że po zaledwie jednej próbie pomysł zawieszono ze względów stricte ekonomicznych. Chociaż ta kolejka cieszyła się dużą oglądalnością w telewizji, a na stadiony zawędrowało łącznie ponad ćwierć miliona osób, do eksperymentu nie wrócono. Piłkarze stwierdzili jednym głosem, że tego dnia sami też woleliby pobyć z rodziną zamiast zabawiać fanów na murawie. A co stałoby się, gdyby pomysł z grą w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia przenieść na polskie podwórko? O tym - i o wielu innych kwestiach - porozmawialiśmy z Radosławem Majewskim, dziewięciokrotnym reprezentantem Polski, obecną gwiazdą Znicza Pruszków i całej Betclic 1. Ligi, a także byłym zawodnikiem Nottingham Forest i Huddersfield Town, który temat świąt w piłkarskim wydaniu zna od podszewki.

Radosław Majewski: podczas Boxing Day atmosfera na stadionie jest nawet lepsza, niż zwykle

Paweł Paczocha, Interia Sport: Jest pan sklasyfikowany na 62. miejscu pod względem występów dla Nottingham Forest. Jeśli wziąć pod uwagę obcokrajowców, lepszych było zaledwie 12 piłkarzy. Z tego, co widziałem, był pan na ostatnim meczu z Aston Villą. Na jakie przyjęcie może pan liczyć, wracając na stadion w Nottingham?

Radosław Majewski, piłkarz Znicza Pruszków, były zawodnik, m.in., Nottingham Forest i Huddersfield Town: Jeżeli chodzi o ostatni mecz, to akurat już rozmawiałem z klubem. Klub do mnie wysłał maila, czy nie miałbym ochoty przyjść, przypomnieć się kibicom. W zeszłym roku było tak samo, tylko wtedy było to bardziej pokazowe, bo  wyszedłem na murawę, odpowiedziałem na kilka pytań, kibice śpiewali i skandowali. Po 10 latach, to było dla mnie mega doświadczenie i lekki stresik, bo jednak nie byłem przyzwyczajony do tego, żeby się wypowiadać - i to jeszcze w innym języku -  przed 30 tysiącami ludzi. W każdym razie zawsze jest tam miło. Cokolwiek bym nie robił, to zawsze będę wracał do Forestu. Wcześniej robiłem taki "tour" po stadionie od strony, gdzie wychodzą zawodnicy i od strony ławek. A teraz w sobotę,  to robiłem je po drugiej stronie. Wiedziałem, że będę miał wolne w grudniu, więc więc w lipcu czy sierpniu już sobie przytaknęliśmy, że to będzie grudzień. Pozostała tylko kwestia wyboru meczu, żeby się pojawić. Jeżeli chodzi o atmosferę, to Forest zawsze jest bliski moim sercu. To też klub, w którym grałem najdłużej. Byłem tam trochę lat,  byłem i w muzeum, dużo się poprawiło, jest zupełnie inaczej. Bardzo ładnie wygląda. Tam też robiłem wywiady, taką salkę kinową otworzyli  dla ludzi, kibice mogli zadać pytanie zawodnikowi. Potem był też otwarty czat z ludźmi, gdzie, tam było około tysiąc osób może było, więc też świetne doświadczenie. Jeżeli będę dostawał zapytania albo zaproszenia od Forestu, to to zawsze tam będę. Nie wiedziałem o tych klasyfikacjach, ale jestem na tablicy zawodników, którzy tam grali. Tyle że tam jest trochę tych zawodników, powiedziałbym nawet, że w tysiącach. Nie wiedziałem, że 13., jeżeli chodzi o o zagranicznych zawodników, a 62. w historii, więc serce rośnie. To klub z takimi tradycjami, więc to bardzo miłe. Zawsze, jak tam wracam, to gdziekolwiek bym nie siedział, zawsze mam ciarki na rękach i przypominam sobie historię, którą współtworzyłem.

Te wszystkie zmiany pojawiły się dzięki awansowi Nottingham Forest. Chyba tylko tylko tego zabrakło w pańskiej karierze w Anglii, żeby zaznać smaku Premier League? 

Myślę, że tak, ale też przemawia za klubem jego historia. Te dwa sezony od 1978 do 1980, gdy wygrywali klubowe mistrzostwa Europy, czyli obecną Ligę Mistrzów. Jeżeli chodzi o tradycję, o podejście ludzi, to w ogóle w Anglii jest to widoczne. Na drugi dzień pojechałem na derby Manchester City - Manchester United, to też było widać, że ludzie z pasją, zaangażowaniem przychodzą na każdy mecz, cokolwiek by nie było, czy złe rezultaty, czy dobre, to wspierają. A wymogi czasu, świata i Premier League  przyspieszają "update" stadionowy i unowocześnienia. W momencie, kiedy ja tam byłem, to wszystko to powstawało, bo trafiłem tam, gdy awansowali do Championship. A teraz jestem 15 lat później, już jest Premier League, a sporo ludzi mnie pamięta.

Wydaje się, że wciąż śledzisz angielską piłkę. Jesteś zaskoczony, widząc jak świetnie radzą sobie w tym sezonie "Tricky Trees" pod wodzą Nuno Espirito Santo?

Myślę, że nie. To człowiek z doświadczeniem, "archiwów" Premier League, który ją zna. A do tego sprowadzają takich zawodników, jak Callum Hudson-Odoi, który jest reprezentantem. W obronie mają Alexa Moreno, mają zawodników, którzy są w swoich kadrach, ściągają ich za wielkie miliony. Mają z przodu topowego strzelca, Chrisa Wooda. Poza tym mają też skrzydłowych, którzy świetnie dryblują, potrafią prowadzić grę. To nie jest już zespół anonimowy. I mają takiego zawodnika, jak James Ward-Prowse, który miał dobry początek, ludzie kojarzą go z Premier League, ale jest na ławce, bo inni lepiej spełniają kryteria trenera na aktualny mecz. To nie jest zespół, który miejsca dla siebie w dolnej części tabeli, a raczej w top 6, top 8, a nawet mówiło się o Lidze Mistrzów po tym sezonie. Podejrzewam, że w styczniu będą jeszcze przeprowadzone transfery, jak w każdym okienku. Podejrzewam, że kwestią czasu jest powiększenie stadionu.

Pana nie dziwi dyspozycja Nottingham Forest, ale jeśli w Anglii śledzą pańską karierę w ostatnich latach, to na pewno mają powód zarówno do zdziwienia, jak i delikatnego uśmiechu.

To już mniej ludzi, bardziej mniej ludzie pamiętają z Nottingham, ale są i tacy, niedobitki takie. Są i się dziwią, że cały czas gram, że fajnie było mnie zobaczyć. Więc może, jak kiedyś będzie mecz byłych zawodników, legend, to będę miał taką możliwość. Miałem sposobność, by w tym roku być Bangkoku na turnieju organizowanym przez człowieka, który jest blisko Forest i jest jednym ze sponsorów, ale nie pojechałem z powodu "duty", jak to mówią. 


Z Wieczystą pożegnał się pan po nieudanej szarży na awans do III ligi, po czym przez pół roku nie grał w piłkę i z powodu poważnej kontuzji. Gdy w takich okolicznościach podpisywał pan kontrakt ze Zniczem Pruszków, fani mieli prawo do obaw, ale pan z miejsca zaczął dostarczać liczby i został gwiazdą ligi.

Fani zawsze będą mieli podstawy do obaw. Czy jest za stary, czy jest za młody, czy jest po kontuzji, czy przed, jak się odnajdzie - zawsze będą te pytania. Ludzie może mnie aż tak nie znają. Niewiele osób zna mój prawdziwy charakter, jaki mam na co dzień, bo raczej utrzymuję kontakt tylko z osobami, z którymi jestem od samego początku, jeśli chodzi o piłkę nożną.  Ludzie zawsze mają swoje opinie to się nie zmieni, więc ja  tego ani nie neguję, ani nie akceptuję. Miałem taki pomysł na samego siebie. Po tym, jak doznałem kontuzji więzadła krzyżowego, to dałem sobie słowo, że jeszcze wrócę do piłki, że nie skończę po kontuzji. A a że udało się wrócić na szczebel centralny, to się fajnie wszystko połączyło. Chodzę do szkół opowiadam swoje historie, o tym, jak byłem po ciężkiej kontuzji jeszcze za czasów w Australii, że wróciłem do piłki w takim wieku, a nie w innym. Jak jesteś młodszy, nie masz takich doświadczeń, ale jak analizujesz samego siebie, swoje ciało, karierę, ludzi wokół, okoliczności, no to to chcesz przede wszystkim samemu sobie pokazać, że jesteś gotowy na to, żeby wrócić. Mam więcej lat, niż potencjalny małolat, który jest w klubie, ale też mógłbym przedstawić swoją karierę w slajdach w szkołach. To fajna rzecz, tym bardziej , że radny Pruszkowa może taką historię opowiedzieć.

Jest coś pomiędzy chęcią powrotu na szczebel centralny, a zostaniem gwiazdą zaplecza PKO BP Ekstraklasy. W wielu plebiscytach uznawany jest pan za najlepszego zawodnika rundy jesiennej w Betlic 1. Lidze. Czuje się pan najlepszym graczem rozgrywek?

Nie, tam było więcej takich zawodników. Ja po prostu robiłem swoją robotę, nie śledzę plebiscytów. Jeżeli ktoś robi plebiscyty, to one się kiedyś kończy i wtedy się wyłania. A że miałem kilka asyst albo kilka bramek -  których i tak powinienem strzelić więcej, choć trzeba docenić, to co się ma - ale ja  tego nie wykorzystuję. Idę na trening z takim samym zaangażowaniem, jak wcześniej. Jeszcze brakuje mi takiego bezpośredniego gola z rzutu wolnego. Ja się takimi rzeczami motywuję, żeby strzelić z głowy, żeby strzelić z wolnego, strzelić z dystansu. Takie kroczki sobie stawiam przed każdym meczem. Co do bycia gwiazdą, to oceniają to piłkarze, a najbardziej dziennikarze, ale myślę, że sporo było zawodników  godnych uwagi. I część z nich pójdzie dalej, do Ekstraklasy. Szkoda tylko, że tak małe grono mogło zobaczyć jak gramy, bo jednak na Znicz nie przychodzi dużo ludzi. Cieszą mnie jednak głosy, że przychodzą, żeby mnie zobaczyć,  to jest spoko.

Co stoi za tak fantastyczną formą u świeżo upieczonego 38-latka?

Trzeba robić robotę, tu nie ma nic nadzwyczajnego. Nie podniecać się pojedynczymi meczami, czyli wynikiem z weekendu, bo wiadomo, że jest następny weekend. A ja zawsze sobie stawiam kolejne cele, o których wspomniałem wcześniej i zawsze pamiętam, że jest ze sto lig lepszych od polskiej pierwszej ligi. I wiem, że ci zawodnicy są lepsi i zawsze się tym motywuję. Czy jest lepszy mecz czy gorszy, to po lepszym nie ma co się fisiować, żeby rosło ego nadmuchane, jak balon z helem, a po gorszym nie ma co głowy pakować do dołu, tylko zachować taką samą postawę w obu przypadkach.

Chociaż spędził pan w Anglii sześć sezonów, stricte w Boxing Day rozegrał pan tylko dwa mecze. Jeden miał miejsce w 2011 roku, a drugi rok później. Pamięta pan te spotkania?

Pamiętam, że w jednym roku graliśmy wtedy w sobotę i zaraz później w poniedziałek, a ja w obu meczach rozegrałem pełne 90 minut, ale nie pamiętam rywali. Był jakiś jeden zespół, który spadł do później League One. W każdym razie jest to okres, w którym nie możesz być Polakiem, jeżeli chodzi o potrawy. Ani dzień wcześniej, ani w dniu, ewentualnie po meczu jest to jeszcze akceptowalne. Ale wcześniej to nie bardzo, bo to się nie uda później na boisku. W każdym razie to jest dobre, że atmosfera jest taka sama jak w innych dniach, a może nawet głośniejsza. Myślę, że więcej ludzi może przyjść na stadion. Akurat w Championship nie zawsze był wypełniony stadion. Średnia stadionowa wynosiła około 24 000, a stadion liczył chyba 30 tysięcy, a na Boxing Day przychodzi 27-28 tysięcy, czyli trochę powyżej średniej. I jest trochę głośniej. Zresztą, oni mają tylko jeden dzień świąt, 25 grudnia mają tylko tę żurawinę z indykiem i ziemniaki pieczone i to wszystko. 

Czyli czuć atmosferę wyjątkowego święta czy nie?

To są święta, bo mają wolne, nie mają pracy, więc nie muszą się zwalniać. A tam nie ma nie ma szans, żeby ktoś nie poszedł na mecz. Jeszcze chętniej idą na stadion i próbują kupić bilety dla najbliższych, żeby razem z nimi ten dzień spędzić. W Anglii jest to fajne, że mecz jest, powiedzmy, o 15:00, a o 12:00 już ludzie w pubach siedzą i tak zaczynają celebrację spotkania. Krzyki, wrzawa, jak nie idzie to trochę bluzgów, a jak idzie to z..., przy wślizgu też dodają piłkarzom swoich emocji. Jak byłem na play-offach w 2022 roku, gdy Forest awansowali do Premier League, to mecz był chyba o 13:30, a ludzie byli już przed pubami. Jeszcze zanim się otworzyły. 

Już kilka lat temu pojawiły się głosy, że może warto sprawić, by Boxing Day był wolny dla piłkarzy, ale kibice na to nie pozwolili. Dla nich to święto, ale jak do tego podchodzą piłkarze?

Jak nie grasz w pucharach, to  w pierwszych dwóch tygodniach stycznia jest taka luka, że tam nie ma spotkań.

Tyle że w Anglii jest tyle pucharów, że mimo wszystko trudno o dłuższą przerwę.

O dłuższą tak, ale jest czasem pięć dni wolnych, dzięki czemu wtedy wracałem do domu. Piłkarze traktują to normalnie, jako kolejny mecz. Wiedzą, że sezon jest długi. Przerwa po maju trwa do połowy lipca. Piłkarz ma wtedy sześć tygodni wolnego od klubu, a później grasz cały rok. Raczej każdy jest świadomy, że taki jest sezon, trwa trwa 10 miesięcy, powiedzmy, że 300 dni z wyjątkami. Wiadomo też, że jak grasz w klubach typu Liverpool czy Manchester City, to wiesz, że może być tak, że grasz co trzy dni przez dwa miesiące i dopiero później masz przerwę. Po to też są szerokie składy, szerokie kadry. My w Foreście mieliśmy 23 ludzi. Czasami było tak, że ktoś nie jechał na mecz, ale trzy dni później był już w składzie, a tydzień później dwa mecze pod rząd zaczynał w wyjściowej jedenastce. Więc do tego dochodzą też rotacje. Na przełomie grudnia i nowego roku, zawsze jest kilka zmian w składzie i są szalone wyniki. Proszę spojrzeć na historię, zdarzają się takie rezultaty, jak 4-4, 3-5 i tak dalej. 

Czyli nie zdarzało się przykładowo, że gracze - zwłaszcza spoza Anglii - szukali sobie jakichś wymówek, by spędzić ten czas na czymś innym niż gra w piłkę nożną? 

Pamiętam, że my graliśmy 1 stycznia mecz. To 31 grudnia o północy odpaliłem dwie race i poszedłem spać, więc tak wyglądał mój sylwester. Jak jest rodzina na święta  naszego Bożego Narodzenia, to trzeba być umiarkowanym. Najlepiej jak się gra 24 grudnia. Wtedy wiesz, że później grasz trzy-cztery dni później. To jeszcze jesteś w stanie usiąść do tej kolacji. Bo wiadomo, że tu chodzi o żarcie,  że możesz o... trochę więcej (śmiech). Miałem w drużynie kolegów z Walii, z Jamajki, był jeden chłopak z Chile, ale większość było Anglików. Każdy umiał się dostosować. Raczej nie było takich ananasów, że chcieli lecieć do domu, bo jeżeli by potrzebowali to podejrzewam, że z klubu dostaliby wolne, a trener by to tak ustawił żeby inny zawodnik wskoczył do składu, jeżeli był równorzędny. Wtedy, gdy ja tam byłem, to trener starał się żonglować. Traktował pierwszego jak i siedemnastego tak samo, a przynajmniej się starał.

Ma pan doświadczenie z dwóch przeciwstawnych biegunów, bo w Anglii terminarz jest napakowany do granic; nie ma przerwy, ani na święta, ani na Nowy Rok. A w Polsce ta przerwa zimowa to praktycznie jak niedługie, ale jednak wakacje. Uważa pan, że które z tych rozwiązań jest lepsze? Taki stały rytm meczowy, jak jest w Anglii, czy jednak dłuższa przerwa i możliwość naładowania akumulatorów?

Zależy, czy i w jakim związku jesteś. Czy masz dzieci, rodzinę, żonę. Czy masz rodzinę, która przyjedzie do ciebie, czy jesteś kawalerem. Wtedy dużo łatwiej jest podejść do obowiązków jeszcze poważniej. Może nawet nie poważniej, ale stricte trzymać się tak, jak na przykład w październiku czy listopadzie, a nie myśleć o świętach. Myślę, że jak jesteś piłkarzem, to jesteś świadomy tego, że nie możesz sobie na zbyt wiele pozwolić. Tylko mentalnie słabsi mają z tym problem, ale ja w obu przypadkach się odnalazłem, więc tu nie było problemu. Przy obu rodzajach terminarza jesteś w stanie się przygotować. Jeżeli chodzi o Polskę, to masz na przykład trzy tygodnie latem, a gdzie indziej masz sześć tygodni, tylko że potem ciśniesz cały rok praktycznie. Chyba że masz kontuzję, nie daj Boże. Ale nie ma czegoś takiego, że jedna opcja jest lepsza niż druga. Byłem świadomy, że gramy do maja, potem mamy sześć tygodni przerwy i cztery tygodnie przygotowań do nowego sezonu. Jak byłem choćby w Lechu, to graliśmy do 19 grudnia, potem była przerwa 8-10 dni i już zaczynasz treningi indywidualne, więc nie umiem do końca powiedzieć, co mi bardziej odpowiada. Jeżeli takie są zasady, to ja się do nich dostosowuję.

A gdyby - czysto hipotetycznie - PZPN wpadł na pomysł, by przenieść pomysł z Anglii do nas, organizujemy polski odpowiednik Boxing Day, cała kolejka gra w jeden dzień. Myśli pan, że to spodobałoby się kibicom i piłkarzom?

Tam jest inna mentalność, tam jest to obecne już bardzo długo. Nie wiem, czy u nas ludzie tak szukają wyjścia z domu. Może, gdyby 26 się grało, ale wtedy tak naprawdę całe święta się zabiera. Podejrzewam, że rodziny piłkarzy by marudziły, aczkolwiek u nas jest też problem z pogodą i nie ma przystosowanych stadionów. Myślę, że można stworzyć taką ankietę. Ciekawe, jak ludzie by odpowiedzieli, bo tak naprawdę to jest zależne ludzi. Jeśli masz zrobić mecz 26 grudnia i przyjdzie na niego sto osób, to jest to bez sensu. Jestem ciekawy, jakie byłyby wyniki.

 W sierpniu deklarował pan w rozmowie właśnie z Janem Mazurkiem, że najpóźniej za dwa lata skończy pan grę w piłkę.

Tego się nie da przewidzieć. Ja raczej nie składam obietnic odnośnie tego, co zrobię, ale może tak powiedziałem. Nie powiem, co będzie za pół roku, bo też w głowie już ma się inne kwestie. Żyję rytmem moich dzieci. No ale jestem w Pruszkowie. Miałem oferty, żeby wyjechać za granicę, ale po to zostałem, żeby dopasować się do dzieci. Jeszcze nigdy nie mieszkałem tak blisko stadionu, jak teraz.

To skoro mieszka pan tak blisko stadionu, prezentuje świetną formę, to może zostanie pan w Zniczu na kolejny sezon? 

Na dzisiaj mam kontrakt do końca maja. Trudno to ocenić. Kiedyś myślałem, że im dłuższy kontrakt, tym najlepiej, ale nie ma czegoś takiego. Doznałem dwóch kontuzji, to totalnie zmienia cały obraz sytuacji i tego co się może wydarzyć. Fajnie się dzisiaj gra, ale raczej sztywno się trzymam swoich zasad, przygotowań i podejścia. Mój świętej pamięci tata, który odszedł w 2014 roku, powiedział: synu nie planuj, bo plany w życiu się p... Ja się tego też trzymam. Można mieć jakiś zarys, ale ale nie długoterminowy, a w piłce jeszcze bardziej. Dzisiaj piłkarz może być fajny, a jutro może być kondonem, za przeproszeniem. 

Czego można ci życzyć po takiej rundzie? Nowego rolexa z okazji otrzymania nagrody dla MVP I ligi? 

Już go kupiłem. 

Sam pan mówi, że warto się czasem nagrodzić.

Oczywiście, że tak. Jak pan dostanie dobre recenzje za wywiad i sam oceni go pan dobrze, to mi się wydaje, że trzeba się dowartościowywać, bo inni za ciebie tego nie zrobią. A aktualnie, w tych czasach, liczy się mentalność. Bardzo. 60% to jest mentalność, podejście. A nie sugerowanie się tym, co powie ktoś inny i tak dalej.  Zdrowia przede wszystkim. 

Na Titanicu wszyscy byli zdrowi, więc życzę panu też dużo szczęścia. 

Oni weszli na głęboką wodę, to był kataklizm. Tak się mówi, ale fakt jest taki, że jak jest zdrowie i się stąpa po ziemi, no to trochę inna sytuacja.

Czy piłkarski Boxing Day dobrze przyjąłby w Polsce?

Djurgardens IF - Legia Warszawa: Skrót meczu. WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport
Radosław Majewski w barwach Nottingham Forest/PA Wire/Press Association Images/EAST NEWS/East News
Radosław Majewski/Piętka Mieszko/AKPA
Radosław Majewski obecnie, w barwach Znicza Pruszków/Piotr Matusewicz/East News
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem