Aleksander Zniszczoł po swoim skoku w Bischofshofen długo jeszcze stał i wpatrywał się w skocznię. Był jakby nieobecny. W pewnym momencie zauważył, że czekają na niego dziennikarze. Podszedł do nas, ale minę miał skwaszoną. Nie ma się jednak czemu dziwić. Mimo że w końcu awansował do drugiej serii, to czuł duży zawód. W Bischofshofen zapachniało skandalem. Polacy zabrali głos Ostatnim konkursem uratował twarz Nie ma się czemu dziwić. Wszak w 73. Turnieju Czterech Skoczni oddał siedem skoków do "10", w tym dwa z nich dałyby mu miejsce na podium. - Nie tak powinno się kończyć ten turniej - powiedział Zniszczoł. Ostatnim konkursem w Bischofshofen uratował trochę twarz. Po raz pierwszy w 73. Turnieju Czterech Skoczni awansował do drugiej serii. Zajął 29. miejsce. Miał 26. rezultat w drugiej serii, ale to nie dało mu awansu. A wszystko to po tym, jak był trzeci w serii próbnej i jeszcze przy wietrze z tyłu. - Byłoby kiepsko, gdybym ani razu nie awansował do drugiej serii w Turnieju Czterech Skoczni, ale co mi z takich punktów - mówił wiślanin. To, że w treningach oddawał tak dobre próby, nie było dziełem przypadku. To było tylko potwierdzenie, że stać go na bardzo dobre skoki. Co zatem zawiodło? - Chyba za bardzo chciałem. Miałem cel na ten turniej. Chciałem być w "10" w generalce i Oberstdorf to przekreślił. Przez to chyba chciałem więcej i za bardzo dokładałem od siebie. A może było za dużo stresu i sobie z tym nie poradziłem. Muszę się zastanowić nad tym, co się stało - dodał. Z Bischofshofen - Tomasz Kalemba, Interia Sport