W styczniu 2021 roku Krzysztof Różnicki, zawodnik trenera Krzysztofa Króla, został rekordzistą Polski juniorów w hali w tej samej konkurencji (1.48,55 - przyp. TK), a w czerwcu tego samego roku ustanowił rekord kraju w tej samej kategorii wiekowej na stadionie (1.44,51 - szósty wynik w historii polskiej lekkoatletyki - przyp. TK). Miesiąc później został mistrzem Europy juniorów w Tallinie, ale w mistrzostwach świata w juniorów w Nairobi, w których był kandydatem do medalu, już nie wystąpił. Potrzebna była operacja, a potem kolejna i kolejna. Tragiczna śmierć byłego reprezentanta Polski. Miał 26 lat. To brat polskiej młociarki Wielki polski talent wraca do sportu po trzech latach - Miałem wrócić do biegania po sześciu tygodniach, ale trochę inaczej się to potoczyło - przyznał Różnicki w rozmowie z Interia. Od pierwszej operacji mijają właśnie trzy lata. Nasz zdolny lekkoatleta wciąż nie startuje, ale przynajmniej mógł już wrócić do treningu. I cieszy się każdą chwilą spędzoną na nim. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Prawie dwa lata temu mówiłeś, że już nie odczuwasz w nodze bólu i cieszysz się z powrotu do biegania. Życie jednak napisało inny scenariusz. Znowu wylądowałeś na stole operacyjnym, znowu przechodziłeś żmudną rehabilitację i znowu zacząłeś żyć nadzieją. Teraz można powiedzieć, że wracasz do sportu, czy dalej to jest tylko nadzieja na powrót? Krzysztof Różnicki: - Teraz już wiem, że noga daje możliwość powrotu do treningu. Tak naprawdę nie wiem jednak, na jaki poziom będę mógł wrócić. Noga wytrzymuje aktualne obciążenia i nie powinno być też problemu, jeśli je zwiększymy. Całkiem inaczej wygląda teraz rehabilitacja niż po dwóch wcześniejszych zabiegach. Tak naprawdę operacja, jaką przeszedłem rok temu, zmieniła bardzo dużo. Przez te wszystkie lata popełnione zostały błędy lekarskie, czy po prostu był jakiś problem z organizmem? - Myślę, że jedno i drugie sprawiło, że poszło nie tak, jak powinno. Lekarze za bardzo nie wiedzieli, jak można temu zaradzić. Rok temu operacja też była związana z naroślą na pięcie? - Nie. Teraz to było całkiem, co innego. Pierwsza operacja miała związek z tak zwaną piętą Haglunda, czyli taką naroślą na kości piętowej. Miałem wrócić do biegania po sześciu tygodniach, ale trochę inaczej się to potoczyło. Po tym zabiegu zaczął się problem ze ścięgnem Achillesa, z którym nie miałem wcześniej kłopotów. Wszystkie zrosty i blizny były trochę za duże. Być może organizm przesadnie zareagował. I to wpłynęło na problemy ze ścięgnem Achillesa. Potrzebna była trzecia operacja, w czasie której trzeba było zrekonstruować ścięgno, bo były już zwyrodniałe przyczepy. W kiepskim stanie przez te zrosty były też odcinki samego ścięgna. Nawet zbierałeś środki na ten zabieg? - Tak. Ta zbiórka pomogła mi przeprowadzić operację. Jestem bardzo wdzięczny wszystkim, którzy pomogli mi w tym. Nie tylko wpłacając pieniądze, ale także rozpowszechniając zbiórkę. Zabieg został przeprowadzony w Londynie. Wycierpiałeś straszliwie przez te ostatnie lata. Straciłeś przez to serce do lekkoatletyki, czy jednak teraz jest ono jeszcze większe? - Na pewno większą mam teraz radość z treningów. I to nawet z tych, które są dużo mnie wartościowe od tych, jakie robiłem wcześniej. Przez ponad trzy lata marzyłem o tym, by wyjść pobiegać i teraz każde takie wyjście daje mi wielką radość. Wytrwałość przyniosła efekty. Tak bardzo walczyłem o ten powrót. Nie stawiam sobie jednak żadnych celów ani wymagań, co do siebie. Na razie chcę się cieszyć tym, że po prostu mogę trenować. Lekkoatletyka wciąż jest dla ciebie priorytetem, czy przez te ostatnie lata przewartościowało się twoje życie? - To był mój największy cel. Wrócić do zdrowia. Nie było nic ważniejszego w moim życiu przez ostatnie trzy lata. Byłem w stanie poświęcić wszystko, bym mógł znowu biegać. W tym wszystkim miałeś pomoc psychologa, bo jednak można było się załamać po tych wszystkich problemach? - Momentami było ciężko. Nawet bardzo ciężko. W pewnym momencie dotarło do mnie, że sam sobie z tym wszystkim nie poradzę. Po trzeciej operacji zacząłem regularnie chodzić do psychologa. I tak przez cztery miesiące pojawiałem się u niego raz w tygodniu. To było mi bardzo potrzebne, bym mógł odnaleźć resztki sił w sobie do walki. Po tych wszystkich zabiegach trzeba było uczyć się na nowo biegać? - Pierwsze wyjścia na przebieżki były bardzo dziwne. Jeszcze jest bardzo dużo do poprawy, ale widzę i czuję, że z każdym treningiem wraca pamięć mięśniowa. Przede mną jednak długa droga, by dojść na poziom, na którym byłem. Robiłeś treningi zastępcze, ale to normalne, że one nie załatwią sprawy. Gdzie zatem będą u ciebie największe braki teraz. W wydolności i wytrzymałości, czy zupełnie gdzie indziej? - Wytrzymałość tak naprawdę zawsze można wytrenować. Nie wiem, jak będzie z szybkością. To jest w tej chwili najważniejsze pytanie. Przez trzy lata robiłem bardzo dużo treningu zastępczego. Ćwiczyłem na siłowni, na rowerze stacjonarnym i na basenie. Najpierw jednak budujemy od podstaw wytrzymałość i z biegiem czasu będziemy z trenerem na pewno zwiększać obroty. Jest już naszkicowany plan powrotu? - Na razie trenujemy, bazując na moim samopoczuciu. Ścięgno jest zdrowe, ale organizm nie zawsze chce znosić te wszystkie obciążenia. Przez trzy lata unikałem wszystkich skocznościowych rzeczy, by nie drażnić ścięgna. Teraz zaczynam biegać, ale organizm odzwyczaił się od tego wysiłku. Pojawiają się zatem bóle mięśniowe. By zatem nie przesadzić, to bazujemy na samopoczuciu. Niebawem czeka mnie pierwsze zgrupowanie w Jakuszycach, gdzie będę trenował bardzo indywidualnie. Kacper Lewalski, czyli kolejny nasz wielki talent, który również miał swoje problemy, pewnie nie może się doczekać tego, aż znowu będziecie rywalizowali na bieżni? - Razem siebie bardzo napędzaliśmy w tych młodszych kategoriach wiekowych. Samo wspólne trenowanie na zgrupowaniach dawało nam bardzo dużo. Kacper miał bardzo pechowy ostatni sezon, choć tak się na niego nastawiał. Zresztą na treningach było widać, że jest gotowy na bardzo dobre bieganie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się już razem wystartować. A jak na studiach, bo przecież uczysz się na psychologii na Uniwersytecie Gdańskim? - Jestem już na trzecim roku i na pewno planuję skończyć studia. Zobaczymy, jak to będzie z tym sportem u mnie. W przyszłości na pewno chciałbym być psychologiem sportowym, bo przecież moje doświadczenia wiele mnie nauczyły. Chciałbym przekazywać to innym, jak wytrwać w tych trudnych momentach. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport