Pomimo słabego występu w Paryżu Wojciech Nowicki nie obwiniał za sytuację swojej trenerki Joanny Fiodorow. Ta przejęła po igrzyskach w Tokio. Razem zdobyli dwa tytuły wicemistrza świata i dwa tytuły mistrza Europy. Z Paryża wrócili z zaledwie siódmym miejscem. Po tym występie na trenerkę Nowickiego posypał się hejt. Wielu domagało się dymisji, ale Nowicki ani myślał o zmianie. Dlatego Fiodorow nadal będzie jego trenerką. Cel - walka o medal w mistrzostwach świata w Tokio. Od teraz Nowicki nie będzie trenował sam w grupie z Fiodorow. Do tego teamu dołącza bowiem utalentowany Dawid Piłat. To brązowy medalista ostatniej Uniwersjady. Zniszczone medale z Paryża. Polscy olimpijczycy pokazują, jak wyglądają "Wojtek wszedł do koła i chciał pokazać wszystkim, jaki jest mocny. I wtedy wszystko zaczęło się sypać, jak domek z kart" Tomasz Kalemba, Interia Sport: Dalej jesteś trenerką Wojtka Nowickiego? Nic się nie zmieniło? Joanna Fiodorow, trenerka Wojciecha Nowickiego: - Tak. Nadal jestem trenerką Wojtka. Pytam, bo jednak wrócił bez medalu z igrzysk olimpijskich w Paryżu. Było pewnie nerwowo? - Nie było nerwowo. Wiedzieliśmy dobrze, dlaczego tak się stało. To, co było, już jednak minęło. Musieliśmy to sobie wszystko przegadać. Usłyszałam od Wojtka bardzo miłe słowa. Nie miał mi nic do zarzucenia. Uważał, że przygotowałam tak, jak mogłam i zrobiłam wszystko, by był w formie na igrzyskach. Pojawiły się jednak pewne rzeczy, na które nie miałam wpływu. Mówi się trudno. Może był nam potrzebny taki kubeł zimnej wody. W naszej współpracy nic się jednak nie zmienia. Jedziemy dalej. Zaraz po starcie mówiłaś na gorąco, że u Wojtka głowa nie zgrała się z ciałem. Po spokojnej analizie pojawiły się kolejne wnioski? - Przeanalizowałam trening na każdy możliwy sposób. Być może u Wojtka odpaliły się stare przyzwyczajenia. Wydawało mu się, że jeśli zrobi wszystkiego więcej, to młot wtedy dalej poleci. To się nie zgrało wszystko, jak trzeba. Najważniejsza była w tym momencie głowa, która nie pomogła mu na tych zawodach. Wojtek mi powiedział, że chciał coś komuś udowodnić i przez to zapętlił się w tych swoich myślach. Zaczął tak analizować wszystko, że wychodząc już na kwalifikacje, był jak świeżak w tej dyscyplinie, a nie jak doświadczony mistrz. Czasu teraz jednak nie cofniemy. Nic już nie zrobimy. Wyszło z tego siódme miejsce i tyle. Na dwa miesiące przed igrzyskami Wojtek ostatnim rzutem zapewnił sobie tytuł mistrza Europy w Rzymie. Tam pokazał, że wszystko idzie w dobrą stronę, ale też to, że ma mocną głowę. Co się stało po tych zawodach? Dołożyliście za bardzo do pieca? - Na pewno nie przesadziliśmy z ciężkim treningiem. Ostatni sprawdzian w okresie Bezpośredniego Przygotowania Startowego (BPS) w Szekesfehervar pokazał, że Wojtek może rzucać daleko. Po trzech tygodniach ciężkiej pracy rzucił prawie 79,5 metra. To pozwalało mi myśleć, że idziemy w dobrym kierunku. Później jednak zaczęły się schody. Zawodnik coś ubzdurał sobie w głowie, bo chciał pewne rzeczy robić już teraz. Nie było kontynuacji tego, co robiliśmy do tej pory. I przez to zaczęły się nerwy. Wojtek zaczął się blokować. W tym momencie potrzebna była psycholog, która wkroczyła do akcji, by odblokować zawodnika. I Wojtek przed wyjazdem na igrzyska rzucił na sprawdzianie 80 metrów. Młotem o wadze dziewięć kilogramów rzucił 70 metrów. Myślałam, że jesteśmy w domu. Wojtek też poczuł, że jest dobrze, bo taki wynik rzucił na sprawdzianie bez rywalizacji z kimkolwiek. Na igrzyskach już przed startem zrobił on bardzo dobry trening. Po pobudzeniu siłowym czuł się rewelacyjnie. Była energia. Wyszedł jednak na start i coś się znowu zacięło. Wiemy, jak pracować dalej i do czego powinniśmy wrócić. Wiem też, jak mamy rozmawiać. Przegadaliśmy na ten temat wiele ładnych godzin i wiemy, gdzie popełniliśmy błędy. W skrócie zatem: Wojtek wyszedł poza rutynę i choć jest doświadczonym zawodnikiem, to jednak się spalił? - Tak. Cała rutyna, jaką miał, została zaburzona. Byłam zaskoczona na naszej pierwszej rozmowie po kwalifikacjach. Zamiast rutynowo zaznaczyć punkt, od którego ma się ustawiać w kole, widział jakiś znacznik, od którego się ustawił. To już mi się podobało. Było jednak za późno, by coś naprawić do startu w finale. Kwalifikacje w wykonaniu Wojtka zasiały ziarnko niepokoju u wszystkich. Można było po nich przypuszczać, że będą problemy w walce o medale. Tlił się u ciebie cień nadziei, że jednak uda się to wyprostować do finału? - W kwalifikacjach Wojtek dostał prztyczek w nos. Nie było, jak zawsze, czyli jeden rzut i powrót do hotelu. Coś się tam wydarzyło, ale miałam nadzieję, że głowa jednak odpali w najważniejszym momencie. Porozmawialiśmy po tym starcie. Wojtek był bardzo zły na siebie po kwalifikacjach, że w taki, a nie inny sposób je przebrnął. Myślałam, że sportowa złość, jaka się w nim pojawiła, pomoże mu w finale. Tak jednak nie było, choć po rzutach próbnych przed medalowym konkursem, byłam spokojna. Pierwszy był swobodny, a drugi w granicach 77,5 m. Było zatem dobrze. W konkursie pierwszy rzut miał być na zaliczenie, jak zwykle. Nie na maksa. Tymczasem Wojtek wszedł do koła i chciał pokazać wszystkim od razu, jaki to on jest mocny. I wtedy wszystko zaczęło się sypać, jak domek z kart. Nie potrafił wyłączyć głowy i rzucać, jak automat. Wchodził do koła i zamiast robić wszystko, jak zwykle, zaczął myśleć o tym, jak ma się ustawić i co ma zrobić. Tego wcześniej nie było. Oberwało się ci się w świecie lekkoatletycznym po tym, jak Wojtek wrócił bez medalu. Pojawił się hejt? - Oberwało, a fala hejtu trafiła do mnie. Pojawiały się komentarze, że powinnam podać się do dymisji. Niestety wszyscy widzieli tylko ten jeden start Wojtka. Tak, jakby wszystkie wcześniejsze nie istniały. Dla mnie i tak najważniejsza była informacja od Wojtka, który nie miał pretensji do mnie. Ewidentnie zawiodła u niego głowa. Cieszę się, że nadal chce ze mną pracować, a jeśli ktoś mnie atakuje, to on broni mnie. To jest dla mnie ważne. W kolejnym roku mistrzostwa świata w Tokio będą dopiero we wrześniu. Kiedy planujecie rozpoczęcie przygotowań? - Wojtek zaczyna się ruszać trzy-cztery razy w tygodniu, ale to na razie takie ogólnorozwojowe ćwiczenia, a od listopada zaczniemy z przygotowaniami. Za nim wiele lat harówki, więc należy mu się trochę odpoczynku. Czasu też mamy sporo do mistrzostw świata. W grudniu zwiększymy intensywność przygotowań, a mocniej ruszymy dopiero w styczniu. Mamy zaplanowane wtedy zgrupowanie w Centralnym Ośrodku Sportu w Spale. W lutym lub marcu polecimy - mam taką nadzieję - w cieplejsze klimaty. Ethana Katzberga będzie można pokonać w najbliższych latach? - Jeżeli chodzi o naszych tuzów, to myślę, że może być bardzo ciężko. Nie oszukujmy się. Młodość tutaj wygrywa. Jeżeli się nie zepsuje po tych sukcesach, to może być hegemonem na długie lata, jak kiedyś nasi zawodnicy. To kosmita. Zawodnik tego typu, jak kiedyś Anita Włodarczyk. Przyjeżdża, oddaje jeden rzut, a reszta bije się kolejne lokaty. On nie patrzy na innych. Nie analizuje. Wchodzi do koła i robi swoje. Dawid Piłat dołącza do Joanny Fiodorow i Wojciecha Nowickiego Nadal prowadzisz tylko Wojtka, czy ktoś dołączy do was? - Od listopada zaczynam też współpracę z Dawidem Piłatem. To - moim zdaniem - perspektywiczny zawodnik (brązowy medalista Uniwersjady z rekordem życiowym 74,67 m - przyp. TK). Mam nadzieję, że ta współpraca ułoży się fajnie i w przyszłym sezonie poprawi on rekord życiowy. Liczę na to, że uda nam się zakwalifikować na mistrzostwa świata. Obserwowałam go cały poprzedni sezon i widziałam na treningach. Myślę, że można zrobić coś fajnego. To zawodnik, który miał jednak problem z więzadłami w kolanie? - Tak, ale będziemy się starali zrobić wszystko z naszą fizjoterapeutką, by jak najbardziej odbudować kolana, żeby nie była konieczna operacja. Na początek popracujemy trochę nad techniką. Mam na niego plan i liczę na to, że on zadziała. Zobaczymy, jak będzie reagował na te zmiany. Będziemy się na pewno uczyli siebie nawzajem. Dawid przeprowadza się do Białegostoku? - Tak. To był mój jedyny warunek, jeśli chodzi o współpracę. Muszę mieć zawodnika na co dzień, a nie tylko od obozu do obozu. Wtedy można wprowadzać szybko ewentualne poprawki. Dla ciebie to będzie zatem wielkie wyzwanie. Wojtka przejmowałaś już jako mistrza olimpijskiego. Teraz zaczynasz pracę z zawodnikiem na dorobku. - Wielkim wyzwaniem był Wojtek, bo nagle z zawodniczki zostałam trenerem. Musiałam wymyślić plan, który sprawi, że nie popsuję tego wszystkiego. I to się udało, bo zdobyliśmy wiele medali, choć to nie było łatwe. Teraz przede mną kolejne wyzwanie, bo dostaję młodego zawodnika, który ma już pewne przyzwyczajenia. Nie mogę nikomu zagwarantować niesamowitych wyników, bo to nie o to chodzi, ale mogę każdemu zagwarantować ciężką pracę, dzięki której można coś osiągnąć. Pod koniec tego sezonu przekazałam Dawidowi kilka wskazówek i przyznał mi, że poczuł to, co powinien. To cenna wskazówka. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport