Nic nie mogło w sobotę przyćmić pojedynku Tysona Fury'ego z Ołeksandrem Usykiem. Jednym z najważniejszych wydarzeń tego wieczoru był też jednak pojedynek, w którym dwóch Brytyjczyków walczyło o prestiżowy pas IBF w wadze super piórkowej. Saudyjczycy mierzą wysoko. Ależ przepych przy okazji "Ring of Fire" Boks w ostatnich latach z pewnością nie przeżywał swoich najlepszych lat. W takiej sytuacji koniunkturę wyczuli Saudyjczycy, którzy sukcesywnie wdrażają swój plan ogromnych inwestycji w sport. Widać to choćby po wielkim exodusie uznanych piłkarzy, którzy decydowali się opuszczać Europę w swojej najwyższej formie, by zarabiać horrendalne pieniądze w Arabii Saudyjskiej. Widać to i przy organizacji bezprecedensowego wydarzenia w świecie boksu, jakim bez wątpienia okazała się gala "Ring of Fire". Dość powiedzieć, że Fury oraz Usyk mają do podziału pulę rzędu 116 milionów funtów. Emocji nie zabrakło, zaimponował zwłaszcza Chamberlain Choć można było wyczuć napięcie w oczekiwaniu na walkę wieczoru, poprzedzające je batalie wcale nie zawiodły. Warto wspomnieć zwłaszcza o dwóch z nich. Robin Safar z pewnością nie był faworytem pojedynku z Siergiejem Kowaliewem, pomimo tego, że był młodszy od dwukrotnego mistrza wagi półciężkiej federacji WBO. Mimo tego Szwed zdominował swojego rywala na przestrzeni dziesięciu rund, a w ostatniej z nich posłał rywala na deski. Sędziowie nie mieli wątpliwości - jednogłośną decyzją przyznali zwycięstwo 31-latkowi, przed którym otworzyły się drzwi do wielkiej kariery. Bezpośrednio po tym zdarzeniu na ring weszli Mark Chamerlain i Joshua Wahab. Eksperci nie potrafili wytypować faworyta, ale biorąc pod uwagę kategorię lekką, spodziewali się dłuższej wymiany. Tymczasem już w pierwszej rundzie Brytyjczyk dwukrotnie posłał rywala na deski, a arbiter przerwał walkę. Sensacji nie było też w pojedynku Itauma - Mezencev. Brytyjczyk już w pierwszej rundzie posłał przeciwnika na liny, a po krótkiej chwili zakończył pojedynek, posyłając 19-latka na deski. Najlepszą wiadomością dla Kazacha było to, że dotrwał do drugiej rundy. Pierwsza z walk wieczoru nie zawiodła Kibice zacierali ręce na "bratobójczy" bój dwóch Brytyjczyków: Joe Cordina - Anthony Cacace. Faworytem bukmacherów był o pięć lat młodszy Cordina, który bronił pasa IBF wagi super piórkowej. Mistrz źle rozpoczął jednak walkę i już w trzeciej rundzie dwukrotnie znalazł się na deskach i uratował go tylko gong. Cordina wrócił, ale tylko na chwilę - po czwartej rundzie właściwie nie brał czynnego udziału w walce. I tak wytrwał długo, bo do ósmej rundy, gdy po serii ciosów sędzia nie miał innego wyjścia, jak tylko przerwać pojedynek. Tym samym możemy mówić o kolejnej wielkiej niespodziance. Obrońca pasa był bowiem zdecydowanym faworytem sobotniego starcia, ale okazał się wyraźnie słabszy.