Męska reprezentacja z pewną zazdrością może spoglądać na sytuację koleżanek po fachu, które mają w kieszeni już trzy kwalifikacje olimpijskie do Paryża. W Busto Arsizio we Włoszech przepustkę na najważniejszą imprezę sportową świata zapewniły sobie Julia Szeremeta (57 kg), Aneta Rygielska (66 kg) i Elżbieta Wójcik (75 kg). U panów sytuacja jest z kolei podbramkowa, dlatego tak ważny jest nadciągający turniej ostatniej szansy w stolicy Tajlandii, Bangkoku. Podczas gdy walka o olimpijskie przepustki zbliża się już wielkimi krokami (23 maja - 2 czerwca), wybuchł pożar w reprezentacji, a ogień w przestrzeni publicznej wzniecił etatowy reprezentant Polski, Jarosław Iwanow. Po raz pierwszy miałem okazję bardziej poznać tego sportowca w maju 2016 roku, gdy dla "Dziennika Polskiego" przygotowywałem jego sylwetkę. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej, w grudniu poprzedniego roku, urodzony w mieście Saki na Półwyspie Krymskim sportowiec odebrał polskie obywatelstwo. Szybką ścieżkę umożliwił mu fakt, że ma polskie korzenie ze strony śp. dziadka, ojca swojej mamy. - Kim się czuję? Słowianinem - podkreślał wtedy z dumą. Osiadłszy w Krakowie, szybko trafił na salę bokserską "Białej Gwiazdy", gdzie prędko stał się wiodącym zawodnikiem, a następnie liderem drużyny. Od 2016 roku nie schodzi z podium mistrzostw Polski, a od 2018 kolekcjonuje tytuły mistrza głównie w kategorii 57 kg (wyjątkiem był rok 2021 - kat. 60 kg) - w tej chwili licznik wskazuje sześć z rzędu na koncie. 28-letni Jarosław Iwanow raczej nie ogniskował na sobie specjalnej uwagi poza ringiem, aż przyszedł moment najnowszej selekcji. Trener Grzegorz Proksa, który niedawno przejął drużynę narodową od ostatniego polskiego medalisty olimpijskiego Wojciecha Bartnika, postanowił umieścić w składzie na turniej w Bangkoku Pawła Bracha w kategorii 57 kg. Dodajmy, że Iwanow wcześniej otrzymał już dwie szanse wywalczenia olimpijskiej przepustki (jedną od Bartnika, drugą od Proksy), ale obu nie wykorzystał. Trzeciej szansy miał nie będzie, z czym nie może się pogodzić. Podopieczny klubowego trenera Tomasza Winiarskiego najpierw zamieścił specjalnie nagrany filmik w mediach społecznościowych, w którym sformułował zarzut o niesprawiedliwej selekcji. Po tym, jak materiał udostępnił naszemu portalowi, skontaktowaliśmy się z zawodnikiem, by pozyskać od niego jak najwięcej informacji. Sprawa jest tego kalibru, że naturalne stało się oddanie głosu także trenerowi Proksie. Były mistrz Europy w wadze średniej skonfrontował się z każdym pytaniem, broniąc swojego posunięcia. Selekcjoner kadry przyznaje, że jest zniesmaczony postawą zawodnika i czuje pewien zawód, ale twierdzi, że w rewanżu nie będzie sekował sportowca. Zapraszamy na poniżej zamieszczone obszerne rozmowy specjalnie dla Interii z Jarosławem Iwanowem i Grzegorzem Proksą. Jarosław Iwanow: Jeśli wszystkim zależy na wyniku, to powinien jechać najsilniejszy zawodnik w danej kategorii Artur Gac, Interia: Czy wszystko to, co powiedziałeś na opublikowanym w mediach społecznościowych nagraniu, że niesprawiedliwie zostałeś pozbawiony szansy występu w Tajlandii, podtrzymujesz? Jarosław Iwanow, pięściarz boksu olimpijskiego: - Tak jest, wszystko to podtrzymuję. To są moje odczucia. Ja nikogo nie oskarżam, ani nie obwiniam, tylko przedstawiam sytuację z perspektywy mojej, czyli zawodnika. Jeśli jest jakaś szansa jeszcze wpłynąć na tę decyzję, to ja próbuję, bo czuję, że racja jest po mojej stronie. Rywalizacja powinna być zdrowa, a jeżeli to jest boks, to wszystko powinno być rozstrzygane w ringu. Jest w tobie obawa, że cała ta aktywność, którą przyjąłeś w tej sprawie i sposób, w jaki się wypowiadasz, koniec końców jeszcze bardziej obróci się przeciw tobie i zapłacisz cenę za swoje słowa? - Ja mam odpowiedzialność przed ludźmi, którzy mnie wspierają, w tym także finansowo. Nie miałem na celu obrażania i obwiniania, zresztą nawet napisałem przy tym filmiku, że proszę o zachowanie kultury w wypowiedziach. Mnie nie chodzi o zwykłe wyzwiska i hejt, tylko zwrócenie uwagi, że są takie sytuacje w sporcie, jaka mnie dotknęła. Jeśli każdy będzie milczał, to one nadal będą miały miejsce. Ja teraz mam życiową formę i każdy ze środowiska bokserskiego doskonale wie, że racja jest po mojej stronie, to ja powinienem tam jechać. Jeśli wszystkim zależy na wyniku, to powinien jechać najsilniejszy zawodnik w danej kategorii wagowej na daną chwilę. Dlaczego, twoim zdaniem, nominację na ostatni turniej w kat. 57 kg otrzymał Paweł Brach z Radomiaka Radom? - Gdybać nie chcę, natomiast powiedziano mi, że chcą dać mu szansę. Ale taką logiką to można dać szansę jeszcze dziesięciu zawodnikom. Najgorsze w tym wszystkim jest dla mnie to, iż mówiono mi, że będzie rywalizacja, że jestem brany pod uwagę. I nawet mówiono mi, że są działania w kierunku by pojechał na zgrupowanie ze mną mój klubowy trener Tomasz Winiarski, a więc były to mocne słowa ze strony trenera kadry. A później tydzień przed wyjazdem okazuje się, że jednak nie ma rywalizacji, bo zapadła wspólna trudna decyzja. Koniec końców górę miały wziąć aspekty psychologiczne, tym miałeś przegrać rywalizację z Pawłem Brachem. - Ja się z tym nie zgadzam, ponieważ boksowałem z nim wiele razy. Nie tylko w walkach oficjalnych, ale także na sparingach i zadaniówkach, a nawet mieliśmy bezpośredni wskaźnik, czyli jak obaj boksowaliśmy z jednym z mocnych zawodników. Tego Włocha ja pokonałem na igrzyskach europejskich, a on dwa razy z nim przegrał. Ostatnio miał wprawdzie wyrównaną walkę, ale ponownie przegrał. Szanuję Pawła jako sportowca i też dlatego nie wymieniłem go z nazwiska w nagraniu, bo nie chciałem personalnie kierować sprawy na niego. Natomiast prosiłem trenerów, że jeśli uważają, iż góruje on nade mną, to niech sprawdzą nas w ringu. Prosiłem nas zestawić w ringu na zamkniętej gali, która odbędzie się 7 maja. Niestety nie pozwolili mi na to. - Teraz mi mówią, że nie jedzie też dwóch innych mistrzów Polski, czyli Jakub Słomiński i Rafał Perczyński. Ale oni przynajmniej walczyli w ringu, bezpośrednio konfrontowali się z chłopakami, którzy pojadą do Tajlandii i choć mogą sami się odnieść do swoich walk. Mnie zapewniano, że będzie rywalizacja, a jej nie było. Nie zestawili nas z Pawłem, gdy w kwietniu byłem gotowy, by walczyć na gali Suzuki Boxing Night, ale powiedziano mi, że on potrzebuje teraz startów, a ja? Najpierw Paweł miał walczyć z Irlandczykiem, a później okazało się, że walczył z innym Polakiem, który nie jest w czołówce i w ogóle nie jeździ na kadrę. Wówczas zapytałem trenera-koordynatora, dlaczego taka zapadła decyzja, na co mi odpowiedział, że już nie pamięta dlaczego tak było. Rozmawiałem z trenerami, ale każdy mój argument sprowadza się do tego, że Paweł jest młody i perspektywiczny. A ja odpowiadam: "no dobra, ale turniej jest teraz, więc powinien jechać ten lepszy na ten moment". Wcześniej miałeś dwie szanse, by wywalczyć kwalifikację. - Zgoda, ten argument też z ich strony pada. Ale jakby nie patrzeć, z naszej kadry na razie nikt nie zdobył przepustki na igrzyska. Czyli to znaczy, że nie ja jestem taki słaby i odstaję od reszty, tylko poziom przeciwników jest bardzo wysoki. Ten argument do ciebie zupełnie nie trafia? Może uznano, że jedną szansę dostanie zawodnik, który zdaniem szkoleniowca jest na zbliżonym poziomie. - Jeśli byłoby tak, jak pan powiedział, to dlaczego nie chciano sprawdzić nas w ringu? Ale Paweł nie boksował na mistrzostwach Polski w mojej wadze 57 kg, choć jeszcze miesiąc wcześniej na młodzieżowych mistrzostwach Polski stoczył walkę w tej kategorii. Zresztą podobnie było na europejskiej młodzieżówce, a dziwnym trafem kilka tygodni później - gdy mógł zmierzyć się ze mną - poszedł o jedną wagę wyżej, do kategorii nieolimpijskiej (60 kg). A już na najbliższe zgrupowanie przyjechał i miał rywalizować w 57 kg. Ja widzę jego formę na bieżąco, nawet stoczyliśmy sparing, który wszyscy widzieli, zresztą są z niego nagrania. Nie chodzi mi już nawet o tego typu dyskusje... Po prostu fakty są takie, iż zapewniano mnie, że będzie rywalizacja, a tymczasem odmówiono mi sprawdzenia nas w ringu. Nie bo... tak. I tyle. Prawdą jest, że w ostatnim czasie na twoim tle na sparingach bardzo dobrze prezentował się "trzeci do tanga" w tej kategorii, Jakub Krzpiet (Imperium Boxing Wałbrzych)? Mimo młodego wieku, miał nad tobą nawet górować. - Czy górował? Na pewno nie. Mieliśmy jeden, dość wyrównany sparing, ale to był trening w tym sensie, że ja miałem duże rękawice, a on mniejsze. To nie są wymówki i nawet nie chcę zwracać na to uwagi, ale większość sparingów boksowałem lepiej. Jakuba też szanuję jako sportowca, robi postępy, ale to jeszcze nie jest ich czas. Ja na to pracowałem całe życie i w tym momencie jestem od nich silniejszy. I to jest mój argument, swoje słowa mogę potwierdzić w ringu. Za dziesięć lat możliwe, że to oni będą lepsi, ale kwalifikacje są tu i teraz. Ja jestem w topowej formie, co potwierdzają nawet osoby postronne, patrząc na moje ostatnie walki. Jeśli nawet przegrałem na ostatnim turnieju kwalifikacyjnym, to z gościem, który w rankingu jest szósty na świecie. I na końcu zdobył kwalifikację w naszej wadze. Naprawdę nie zawalczyłem źle, trener pochwalił mnie, że dałem z siebie wszystko. Uznałem wyższość przeciwnika, ale to nie zmienia faktu, że nadal jestem w czołówce. A brakuje mi tylko kropki nad "i", o którą cały czas walczę. Gdybym nie wierzył w to, że jestem w stanie to osiągnąć, to już dawno bym nie boksował. Po co tracić zdrowie, jak niestety do tej pory nic materialnego nie dał mi boks, nie licząc ludzi dobrej woli, którzy prywatnie mnie sponsorują. Faktycznie jutro (7 maja, rozmowa toczyła się w poniedziałek - przyp.) w Warszawie odbierasz stypendium? - Tak, to prawda. Przed publikacją filmiku rozmawiałem z prezesem Grzegorzem Nowaczkiem. Mogę nie zgadzać się z jego stanowiskiem, ale jestem w stanie je zrozumieć, bo powiedział mi, że jako prezes decyzyjność w tym obszarze oddaje trenerom. To ich robota oraz odpowiedzialność, dlatego on się nie wtrąca. Powiedziałem prezesowi o swoim zamiarze, na co odpowiedział mi, że on dotrzyma słowa i wypłaci mi stypendium. Tak więc dojdzie do tego jutro w Warszawie. Mówimy o stypendium comiesięcznym i rocznym? - Nie wiem. Z tego, co się orientuję, przyszedł jakiś większy sponsor, dzięki czemu otrzymamy wyrównanie za ostatnie cztery miesiące, które przepracowałem. A dalej na jaki okres? Tego jeszcze nie wiem, bo nie widziałem umowy. Prezes powiedział mi, że wypłaci mi te środki, a ja mu odrzekłem, że nie chcę działać na niekorzyść związku, dlatego wypowiadając się bardzo dobierałem słowa, aby nikt nie czuł się personalnie obwiniany. Nazwisk nie wymieniałeś, ale powiedziałeś, że Paweł Brach jedzie na turniej niezasłużenie, a mówiąc o niesprawiedliwości w wyborze, oczywiście miałeś na myśli trenera Grzegorza Proksę. Doświadczasz już, że osoby decyzyjne, takie jak trener kadry, dały ci odczuć, że powiedziałeś za dużo lub podkopałeś morale w zespole narodowym? - Nikt z wymienionych osób ze mną się nie kontaktował. Jeśli coś mi powiedzą, to ja mogę posłuchać, nadal jestem skory do rozmowy. Jeśli jako zawodnik mogę coś zrobić, to zawsze to robię. Wiem, że prawda jest po mojej stronie w tym, że trenowałem i było mi obiecane, że dojdzie do rywalizacji, a nie wywiązano się z obietnic. Po co było mi mówić, że jestem brany pod uwagę, abym trenował, stracił zdrowie na sparingach i wydawał pieniążki, a w ostatnim momencie dokonać wyboru niepopartego zrozumiałymi argumentami? Deklarujesz, że z wszystkich obowiązków, jakie miałeś do wykonania, czego wymagał od ciebie trener na drodze do - jak twierdzisz - zapewnienia ci startu w ostatnim turnieju kwalifikacyjnym, wywiązałeś się w stu procentach? - Przedstawię trochę chronologii. Po ostatnim turnieju kwalifikacyjnym, we Włoszech, czekaliśmy na zgrupowanie. To było normalne, że powinienem tam pojechać, bo wybrała się tam większość z kadry. Miałem już spakowaną walizkę, ale dzień wcześniej zobaczyłem, że nie ma mnie na liście powołanych. Więc nie pojechałem, a na następny dzień udało mi się skontaktować z trenerem. Powiedział mi, że dużo się zmieniło, dodał że jestem brany pod uwagę i przyjadę na następny obóz, na którym będą sparingi i rywalizacja. Tymi słowami mnie uspokoił. Mówił mi też, że działa w takim kierunku, aby mój trener przyjechał na kadrę, o co cały czas walczę. Dlatego zaufałem mu, ale później okazało się, że coś się zmienia i następny obóz rozpoczął się także beze mnie. Skontaktowałem się z trenerem, na co powiedział mi, że do końca tygodnia da mi znać, a jeśli nie, to prosi, bym się przypomniał. Dzwoniłem, ale nie dodzwoniłem się. Wtedy napisałem SMS-a, bo już był z tzw. kadrą B na mistrzostwach Europy. Odpisał, że nie ma niusów, bo koncentrują się na zawodach, ale te będą po turnieju. Niestety żadna wiadomość nie przychodziła, więc ponownie sam zadzwoniłem do trenera widząc, że nie ma ostatniego zgrupowania sparingowego we Władysławowie, a w to miejsce pojawia się inne, kilkudniowe w Warszawie. Zobaczyłem nazwiska siedmiu osób, każda w wadze olimpijskiej, a mnie znów nie ma. I dowiedziałem się, że już 8 maja kadra wylatuje do Tajlandii. Zmierzam do tego, że trener nawet mnie nie powiadomił, że wybiera kogoś innego, tylko sam do końca musiałem zabiegać o jakiś sygnał. Czy w dalszym ciągu pozostajesz w pełnej gotowości na wypadek, gdyby pojawiła się - nie życząc źle Pawłowi Brachowi - niedyspozycja tego zawodnika? - Ja walczę dla siebie i ludzi, którzy mnie wspierają, a jest ich mnóstwo. Dlatego pozostaję w ciągłej gotowości, mówiłem o tym trenerom, bo moim celem są igrzyska. Jesteś dzisiaj w takim miejscu swojej kariery i życia, mając 28 lat, że ewentualne fiasko z kwalifikacją olimpijską spowoduje, że to będą twoje ostatnie tygodnie w boksie olimpijskim i przeszedłbyś na zawodowstwo, a może w ogóle zrezygnowałbyś z tego sportu? - Nie patrzę w przyszłość. Mam cel, a póki jest on przed moimi oczami, zmierzam tylko do niego. Taka jest moja strategia. Jestem przygotowany też na najgorsze, ale mam nadzieję, że cała ta sytuacja jeszcze zakończy się dla mnie jak najlepiej. Mam serce wojownika i moim obowiązkiem jest zawalczyć o swoje marzenia. Nie chcę przy tym nikogo krzywdzić, ani tego sportu, bo wielu ludzi jest dla mnie dobrych. Mnie chodzi tylko i wyłącznie o czysty sport. Wychodzimy na ring, podobnie jak na boisko, są czyste zasady i grajmy według tych zasad. Mimo mojej niezgody na tę sytuację, chcę podkreślić, że szanuję Pawła jako sportowca, a trenerów jako trenerów. Jednak z tym, co zrobili, czuję się niedobrze i dlatego o tym mówię. I jestem gotów do rozmowy z każdym. A zrobiłeś rachunek sumienia? Masz do siebie o coś żal, pretensje czy niedosyt, że na przestrzeni ostatnich miesięcy mogłeś zrobić pewne rzeczy lepiej, bardziej rzetelnie lub mocniej się przyłożyć? Innymi słowy - czy po swojej stronie widzisz winę tego, że nie ma cię w składzie? - Absolutnie nie. Ja poświęciłem się na sto procent i tylko dlatego teraz mówię o tym głośno. W przeciwnym razie miałbym wątpliwości, a ja czuję się pewny swojego stanowiska, bo wiem, że zrobiłem wszystko, aby znaleźć się w kadrze. Widzę po mnóstwie reakcji, iż ludzie przyznają mi rację. Nie miałem zamiaru, by o sprawie zrobiło się aż tak głośno. Chciałem po prostu dotrzeć do trenerów, trochę udało się w rozmowie telefonicznej, pożegnałem się, ale wiem, że jest to dla mnie ostatnia szansa, by powalczyć o swój występ na igrzyskach w Paryżu. Rozmawiał: Artur Gac Grzegorz Proksa: Wyboru dokonywało trochę więcej osób, robiliśmy burzę mózgów. Jarkowi przydałby się kubeł zimnej wody na głowę Artur Gac, Interia: Panie Grzegorzu, odpowiadając na zarzuty i niezrozumienie Jarosława Iwanowa - czym podyktowana była pańska decyzja, by na ostatni turniej do Tajlandii nominować w kat. 57 kg Pawła Bracha, a nie pięściarza Wisły Kraków? Grzegorz Proksa, trener kadry mężczyzn: - Nie wiem, skąd bierze się u niego to niezrozumienie. Przecież w jakimś stopniu miał to wszystko wyjaśniane podczas zgrupowań, w tym sensie, że odbywały się rozmowy nad czym musimy pracować, aby stał się lepszym zawodnikiem i co musimy polepszać. Niestety tych wszystkich rzeczy nie udało mu się zmienić przez ten czas, co prawda krótki. Niemniej już od trenera Wojtka Bartnika dostał szansę na pierwszy turniej kwalifikacyjny, ode mnie dostał kolejną i losowanie miał tam naprawdę bardzo udane. Dobrze zaboksował w pierwszym pojedynku, ale w drugim już wyszły rzeczy, które widzieliśmy w jego przygotowaniach w Hiszpanii, czy w Niemczech na sparingach, a mówię tutaj o przełamaniu pewnej bariery w sensie podjęcia większego ryzyka. Niestety nie udało mu się tego osiągnąć, a przypomnę, że w tej wadze o skład rywalizowało trzech chłopaków. Z czego dwóch było mistrzami Polski, czyli Jarek w 57 kg, a Paweł Brach w 60 kg. Później Paweł doskonale zbił wagę, choć potrzebował na to trochę więcej czasu. Sparingi były na wyrównanym poziomie, dlatego zdecydowaliśmy, że teraz damy szansę Pawłowi, a nie po raz trzeci Jarkowi. Powiedział pan, że decyzja została poparta waszymi rozmowami i świadomością zawodnika, czego od niego wymagaliście, tymczasem w nagraniu powiedział, że pomijając szczegóły zakomunikowano mu, iż - cytuję - to była trudna decyzja. - Oczywiście, tak było. Rywalizacja zawsze, gdy ma się do wyboru trzech równych zawodników, jest bardzo trudna. Tutaj aspekty psychologiczne zdecydowanie zaważyły i zadecydowały na korzyść Pawła. Po prostu dostrzegliśmy coś, co może być przydatne w kolejnych przygotowaniach i kolejnej rywalizacji bardziej niż to, co na dziś prezentuje Jarek swoją formą. "Przez ostatni miesiąc ciężko trenowałem z przekonaniem, że mam ciągłą szansę na reprezentowanie Polski na ostatnim turnieju kwalifikacyjnym. Tak mnie zapewniał trener". To prawda? - To też się zgadza, ponieważ rywalizacja trwała do samego końca. Natomiast Jarek zapomniał wspomnieć o tym, że jest jeszcze możliwość wystartowania jako rezerwowy. Tutaj jest kwestia tego typu, że do końca muszę mieć zdrowych i będących w pełnej gotowości zawodników. Taka sama sytuacja dotyczyła Jakuba Słomińskiego i Nikolasa Pawlika, który musiał być w gotowości do ostatniego momentu, ponieważ dzień przed startem zgłaszamy zawodników. Gdyby "Słomce" przytrafiła się kontuzja, od razu na jego miejsce wskoczyłby Nikolas, a wiemy, że w sporcie takie sytuacje się zdarzają. Tak samo było w innych wagach i nie inaczej byłoby tutaj. To co, gdyby dostał informację, że pojedzie jako rezerwowy, choć do samego końca nie mieliśmy takiego przekonania, zacząłby trenować na pół gwizdka? To chyba nie byłaby sportowa postawa. Ale przypominam, że jest jeszcze Jakub Krzpiet, który kapitalnie zaboksował na mistrzostwach Europy. Niestety sędziowanie było takie a nie inne i w mojej opinii niesłusznie przegrał walkę o ćwierćfinał. Kiedy dokładnie lecicie do Tajlandii? W najbliższą środę. Czy to oznacza, że jeszcze bierze pan pod uwagę zabranie Iwanowa do Tajlandii, gdzie ewentualnie czekałby na swoją szansę? - Nie, bilety już mamy kupione jeśli chodzi o pierwszy skład. Oczywiście w każdej chwili, odpukać w niemalowane, coś może się wydarzyć, ale na pewno świadomość bycia w odwodzie już ma Jakub Słomiński, czy chociażby inni zawodnicy, którzy rywalizują o skład. W nagłej sytuacji dostaną telefon i muszą zjechać. Polski Związek Bokserski dokłada wszelkich starań, aby w każdej wadze pojechał jeden zawodnik i, jak widać, dotrzymuje słowa. Po tym, jaką reakcję zaprezentował Jarosław Iwanow, w dalszym ciągu widziałby go pan jako kandydata do awaryjnego powołania? A może jest pan na tyle zniesmaczony jego stanowiskiem... - Z pewnością jestem zniesmaczony. I to nie ulega żadnej wątpliwości. Czuję pewien zawód jego postawą, nie wiem czy wystarczająco nie uważał na odprawach, iż nie dotarły do niego wszystkie wiadomości, które przekazywałem od pierwszego dnia po objęciu kadry. A może świadomość, że miał już dwie szanse i ich nie wykorzystał, a nie otrzymał trzeciej, jest dla niego trudna do akceptacji, w związku z czym wszyscy dookoła są winni tylko nie on sam. Jestem też po rozmowie z jego trenerem klubowym, który doskonale zrozumiał moją postawę w rozmowie prywatnej oraz przyjął moje argumenty. Trener Tomasz Winiarski z TS Wisła Kraków? - Tak jest, rozmawiałem z Tomkiem. I jak gdyby zrozumiał argumenty, jakie są po mojej stronie. A to że ktoś kiedyś z kimś przegrał? Ja też kiedyś przegrałem, ale ostatecznie to ja pojechałem na jedną z imprez i zdobyłem na niej medal. Dlatego spokojnie, to nie jest jakikolwiek argument, że na rozkładzie ma się kadrowego kolegę. Dla mnie liczy się to, co jest na sali, wyciąganie wniosków z popełnianych błędów i cały czas progresywna praca. Zwracam na to baczną uwagę. Wszystkie te mocne słowa, że niezasłużenie przegrał walkę o igrzyska, z ust sześciokrotnego mistrza Polski brzmią poważnie. - Szanuję Jarka, ale będę bronił swojego zdania, bo wiem co robię. Poza tym nie jestem w tym też sam, ponieważ tego wyboru dokonywało trochę więcej osób, robiliśmy burzę mózgów co najlepsze dla polskiego związku oraz polskiego boksu. A jak, w przypadku tej konkretnej kategorii wagowej, wyglądała "decyzyjna kuchnia" i rozwianie dylematu: Paweł Brach czy Jarosław Iwanow? - I jeszcze Jakub Krzpiet. Pamiętajmy o Kubie, który jest dla mnie bardzo ważną postacią w tej kadrze i z pewnością przyszłość przed nim. Decydujące okazało się zdanie pana, czy koordynatora kadr narodowych Fiodora Łapina? - Ja ogromnie szanuję wiedzę oraz umiejętności trenera Fiodora Łapina i z pewnością brał on udział w całym wyselekcjonowaniu ostatecznej kadry. Ale także wsłuchiwałem się w podpowiedzi trenerów współpracujących, którzy mieli okazję być podczas prowadzenia chłopaków. A więc był to kolegialny wybór. Czy dla pana Jarosław Iwanow to na dzisiaj persona non grata w kadrze, czy po zakończeniu ostatniego turnieju kwalifikacyjnego będzie miał czystą kartę? - Ja się nie obrażam. Zresztą od razu powiedziałem Jarkowi, że mam zrozumienie dla jego sportowej złości. Z pewnością przemawiają przez niego wielkie ambicje, tylko że on musi wyciągnąć wnioski sam dla siebie. Gdybym był śmiertelnie obrażony, to jutro (we wtorek - przyp.) nie pojawiłby się w Warszawie, gdzie odbierze stypendium, które obiecał mu prezes Grzegorz Nowaczek i między innymi jemu zostanie przyznane. Ja naprawdę nie patrzę przez pryzmat tego, czy kogoś lubię czy nie, bo obrzydliwie mnie zawiódł. Myślę, że to są błędy młodości. Uważam, że Jarek po głębszym przeanalizowaniu tego, co zrobił, dojdzie do wniosku, że to jednak było głupie. On może tylko i wyłącznie winić siebie w tym sensie, że nikt mu tego niesprawiedliwie nie odebrał. Cała ta trójka jest bardzo wyrównana i mieliśmy naprawdę ogromny kłopot, by wybrać jednego z nich. Nawet tak bardzo nie pochylałbym się nad Jarkiem, ile nad Kubą Krzpietem, który naprawdę ostatnie sparingi z Jarkiem nawet wygrywał. Dajmy czas Jakubowi, aby jeszcze wyeliminował te błędy, które posiada, dzięki czemu na kolejne kwalifikacje o przyszłe igrzyska pojedzie już jako pewna osoba. A Jarek choć jeden raz w życiu musi spojrzeć krytycznie na siebie, żeby się obudzić dla swojego dobra, a nie obwiniać wszystkich wokół. Każdy dołożył wszelkich starań, szczególnie PZB, aby go jak najlepiej przygotować. Był objęty nieprawdopodobną troską z każdej strony, dlatego obrażanie siebie, mnie i kolegów z kadry jest z pewnością nie ma miejscu. Przydałby mu się kubeł zimnej wody na głowę. Czy wynik turnieju w Tajlandii będzie determinował pana przyszłość w reprezentacji? - Proszę z tym pytaniem zwrócić się do prezesa. Ja nie jestem w zarządzie od kilku lat. Teraz jestem tylko trenerem, wykonuję swoją pracę i mam własną wizję. Na pewno będą mnie oceniać przez pryzmat wyników, choć ciężko zrobić coś w trzy miesiące. Natomiast dokładam wszelkich starań, w tym wiele czasu prywatnego i tzw. życiowego, aby z tą grupą, którą mam, w przyszłości osiągnąć jak najlepszy wynik. To jest tak ciężka praca, na jaką sądził pan, że się pisze, czy materia w rzeczywistości okazała się być jeszcze większym wyzwaniem? - Wiedziałem, że to będzie trudna praca. Ale ja lubię spore wyzwania, więc można powiedzieć, że jestem w swoim żywiole. Rozmawiał: Artur Gac