30 lat temu zmarł Janusz Kościelak. Jego śmierć w pociągu na trasie Toruń - Rzeszów miała charakter symboliczny. Był wychowankiem "złotej" drużyny z Rzeszowa, która przerwała hegemonię Górnika Rybnik. W latach 70. przeniósł się do Torunia, gdzie został jednym z liderów zespołu obok wielkiej legendy tamtych czasów Mariana Rose. Potem jeszcze wrócił do Rzeszowa, a na koniec osiadł w Toruniu. Był rozdarty między dwoma miastami. Kowalik opowiada wstrząsającą historię z Niemiec - Pamiętam, jak byliśmy z trenerem na zawodach w Niemczech - wspomina Mirosław Kowalik, były zawodnik Apatora Toruń. - On wtedy miał zawał i zawieźliśmy go do szpitala. Uratowali go i chcieli naprawić serce tak, żeby mógł spokojnie żyć, żeby był w miarę bezpieczny. Jednak wyrwał wenflon i wszystko, co tam miał i mówi do nas: chłopaki zabierajcie mnie, wracamy do Polski. - Nie rozumiałem dlaczego. Wtedy niemiecka służba zdrowia była na wysokim poziomie. Oni naprawdę chcieli mu pomóc, ale się uparł. Chciał do Torunia, mówił: tam mi to zrobią. Nie zdążyli. Ta śmierć w pociągu zdarzyła się niedługo po tym zawale. Ilekroć go wspominam, to słyszę wciąż: nie, nie, nie, zabierajcie mnie. Szkoda. Mógł dalej żyć. Stało się inaczej i serce nam pękło. Kowalik zapamiętał Kościelaka jako porządnego, dobrego człowieka. To samo mówi nam o nim inny zawodnik Apatora Tomasz Bajerski. - Spokojny, fajny gość - stwierdza: - Więcej jednak nie powiem, nie pamiętam. Wtedy na innych rzeczach byłem skupiony. Szwedzki gwiazdor wspomina: Nie wiedzieliśmy, czy jechać w meczu Kościelaka doskonale jednak zapamiętał i opisał Per Jonsson, który w jego drużynie był zagraniczną gwiazdą. - To było smutne wydarzenie. Dzień po jego śmierci mieliśmy jechać mecz i długo się zastanawialiśmy, czy w ogóle wystąpić. To był naprawdę fajny facet, więc jego śmierć była strasznym przeżyciem dla nas. Rozmawialiśmy na ten temat. W końcu postanowiliśmy, że będziemy walczyć dla naszego trenera. Dla nas to był najlepszy sposób, żeby go uczcić. Urodził się 20 marca 1935 w Kowlu, na terenie obecnej Ukrainy. Przenieśli się z rodziną do Rzeszowa i stał się członkiem "złotej" drużyny Stali Rzeszów. Na początku lat 60. drużyna Stali przełamała hegemonię wielkiego Górnika Rybnik, który w tamtym czasie seriami zdobywał tytuły, a w składzie miał takie gwiazdy, jak Joachim Maj czy Stanisław Tkocz. Zdobył ze Stalą dwa złote medale, jeździł też dla reprezentacji Polski w test-meczach z Anglią. W Stali na mecze z nim chodziło 30 tysięcy Na mecze Stali chodziło wtedy po 30 tysięcy widzów. W mieście nad Wisłoką był prawdziwy szał na żużel. Najpierw kibice w Rzeszowie w 1959 roku przeżyli wielką tragedię, jaką była śmierć na torze Eugeniusza Nazimka. Potem były jednak wielkie chwile i medale mistrzostw Polski. A nominacja Kościelaka do kadry była ogromnym wyróżnieniem dla Stali i dla zawodnika. Dla tego ostatniego była nagrodą za punktowe zdobycze i wysoką średnią biegową. W 1965 roku pierwszy raz przeniósł się do Torunia, do Stali, gdzie legendą był Marian Rose. On był liderem, a Kościelak był tym drugim. W 1972 (to już była jego druga przygoda z Toruniem) był już jeżdżącym trenerem Stali, bo w międzyczasie zdobył papiery. Zanim osiadł w Toruniu, wrócił jeszcze do Rzeszowa i próbował ratować zespół przed spadkiem, ale to się nie udało. Do końca życia był rozdarty między Toruniem i Rzeszowem. Szkolił tu i tam. Ostatni raz na żużlowym motocyklu siedział w 1993 roku. Tuż przed śmiercią wziął udział w turnieju weteranów organizowanym przez Henryka Glucklicha.