Choć klub założono w 1982 roku, to lata świetności zaczęły się na początku XXI wieku Nie byłoby ich gdyby nie dwóch zapaleńców - trenera Bogdana Serwińskiego (nauczyciel wf) i prezesa Grzegorza Jeżowskiego (biologia), ale przede wszystkim pieniędzy producenta wody mineralnej - Muszynianki, do której później dołączali kolejni sponsorzy. W szczytowym momencie nazwa klubu brzmiała Polski Cukier Muszynianka Fakro Bank BPS, by uhonorować największe wspierające firmy. Te pieniądze pozwalały sprowadzać do drużyny najlepsze polskie zawodniczki. Tu grały reprezentantki Polski m. in. kończąca w tym sezonie karierę Paulina Maj-Erwardt, Aleksandra Jagieło, Anna Werblińska, Eleonora Dziękiewicz, Izabela Bełcik, Mariola Zenik, Joanna Mirek, Sylwia Pycia, Agnieszka Bednarek, Katarzyna Gajgał, Joanna Kaczor czy Milena Rosner. A do tego zagraniczne zawodniczki Amerykanka Katie Carter, Czeszka Ivana Plchtova, Chorwatka Sanja Popović, Włoszka Valentina Serena czy Belgijka Helene Rousseaux. Najlepsze zarabiały nawet 100 tys. euro. Pieniądze były duże, ale jeszcze większymi dysponowały kluby tureckie, rosyjskie czy nawet azerskie. Dlatego też w Lidze Mistrzyń Muszynianka najdalej dotarła do najlepszej szóstki (sezon 2008/2009 i 2010/2011), ale do turnieju finałowego nigdy nie awansowała. W sezonie 2012/2013 w grupie Ligi Mistrzyń za silne okazały się rosyjskie Dinamo Moskwa i azerski Lokomotiv Baku, ale dzięki trzeciej pozycji Muszynianka awansowała do Pucharu CEV. W polskim ćwierćfinale pokonała Aluprof Bielsko-Biała, a w półfinale dwa razy wygrała z rosyjską Omiczką Omsk. W finale rywalem było tureckie Fenerbahce Stambuł, który sezon wcześniej wygrało właśnie Ligę Mistrzyń. Rywal naszpikowany gwiazdami i z fantycznymi kibicami. "Zgotujemy wam tureckie piekło" Zespół naszpikowany jeszcze większymi gwiazdami niż Muszynianka. Tam grały m. in. Koreanka Kim Yeon-Koung, MVP igrzysk olimpijskich w Londynie, Brazylijka Paula Pequeno, najlepsza cztery lata wcześniej w Pekinie, rozgrywająca Amerykanka Lindsey Berg, gwiazda tureckiej siatkówki Meryem Boz, a także Berenika Okuniewska. Środkowa bloku po pierwszym meczu finału w Muszynie i zwycięstwie mistrzyń Polski 3:2, ostrzegała przed rewanżem: - Zgotujemy rywalkom tureckie piekło. Kibice są żywiołowi, zdarzają się incydenty, ale to dlatego, że rywalizacja między fanami przenosi się ze stadionów piłkarskich. Na derbach z Galatasaray zachowane są najwyższe względy bezpieczeństwa i dlatego nie ma wielkich problemów. Po zwycięstwie w Muszynie polskie siatkarki leciały jednak do Turcji pewne siebie. - Koreanki Kim nie trzeba reklamować. To wyjątkowa dziewczyna, ale do Stambułu jedziemy po puchar - podkreślał trener Serwiński. - W Fenerbahce są znane siatkarki, ale tylko na papierze. Na boisko nie wychodzą nazwiska, tylko zespoły. Chcemy sprawić niespodziankę i wygrać. Mamy plan na Fenerbahce do zrealizowania, musimy zakasać rękawy, wyjść na parkiet i postarać się wygrać - mówiła Aleksandra Jagieło, mistrzyni Europy z 2003 roku z reprezentacją Polski. - W Stambule będzie pewnie podobnie jak podczas finału mistrzostw Europy w 2003 r. przeciwko Turczynkom. I miała rację. Mylili się sędziowie liniowi, mylili się arbitrzy główni. Zamiast boisko pokazywali aut i na odwrót, ale za każdym razem na korzyść Turczynek. Swoje dołożyli fanatyczni kibice, ale tego dnia nie było mocnych na Muszyniankę. Po zaciętym, nerwowym i pełnym emocji spotkaniu Polki drugi raz wygrały w tie breaku. Najwięcej punktów zdobyły Werblińska i Popović (po 19), którą wybrano MVP finału, 16 dołożyła Jagieło, a 12 Bednarek. - Reagowałem na błędy sędziowskie i wywierałem presję na arbitrze głównym. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co robią miejscowi sędziowie, bo nie upomniał mnie ani razu i nie pokazał żółtej kartki - mówił po finale Serwiński. - Jestem zniesmaczony postawą europejskiej federacji CEV, która dopuszcza do takich rzeczy. Działacze dobrze wiedzą, jak od lat prowadzone są mecze w tureckich halach, ale zamiast reagować, zamykają oczy i uszy. - Fenerbahce było naszpikowane gwiazdami, a my sobie z nimi poradziłyśmy. U siebie wygrałyśmy 3:2 i w rewanżu tak samo, choć tureccy kibice zrobili nam takie piekło, że nie można było myśli zebrać, jakby chcieli nas zjeść. Swoje dołożyli też sędziowie, którzy podjęli kilka kontrowersyjnych decyzji. Cała otoczka i to zwycięstwo było wyjątkowe. Przetrwałyśmy - wspominała Paulina Maj-Erwardt. Polskie siatkarki uciszyły siedmiotysięczny tłum kibiców. Tureccy działacze co prawda zapomnieli puścić "We are the champions", z jakichś przyczyn doszło też do awarii i nie wystrzelono konfetti, ale to nie przeszkadzało muszyniankom śpiewać, tańczyć i na oczach resztek fanów podnieść puchar za zwycięstwo w Pucharze CEV. - To nie tylko pierwsze zwycięstwo w historii kobiecej siatkówki, lecz także pierwsze trofeum w historii żeńskiego sportu klubowego. Czuję z tego powodu ogromną satysfakcję - cieszył się trener Serwiński.