Andrzej Klemba, Interia: Rok temu ogłosiła Pani zakończenie zawodowej kariery. Jednak jak przeglądam pani instagrama, to mam wrażenie, że na "sportowej emeryturze" dzieje się bardzo dużo. Joanna Jóźwik: Oj, zdecydowanie tak jest. Gdyby nie pana telefon, to nawet nie zdałabym sobie spawy, że to już rok, tak mi ten czas szybko płynie. Do tej pory, kiedy zawodowo trenowałam, to żyłam zdecydowanie wolniej. Obecnie jest tak dużo różnych projektów i wydarzeń w moim życiu, że jestem zaskoczona, ile udało się już zrobić. Właściwie to nie ma czasu, by tęsknić za bieżnią. Zanim przejdziemy do tej kariery po karierze, to przypomnijmy, dlaczego postanowiła Pani skończyć z zawodowym bieganiem? - Przede wszystkim nie miałam już z tego satysfakcji i brakowało mi motywacji. Czułam, że organizm nie jest w stanie sięgać po nowe rekordy i bić życiówki. Coraz bardziej chciałam robić coś innego, a wydawało mi się, że stoję w miejscu, a ja lubię się rozwijać. Przestałam już czuć wyrzut dopaminy podczas biegania na bieżni. Ale teraz już nie weźmie Pani po medalowym biegu flagi Polski i nie będzie honorowej rundy wokół bieżni. - Tęsknię za tym, ale tęsknię z uśmiechem na ustach. To była wspaniała przygoda być, reprezentować kraj i zdobywać dla niego medale. Niezapomniane uczucie. Podczas pożegnania z bieżnią, powiedziała Pani, że teraz idzie w świat z bagażem. Zabrzmiało to tak, jakby to był wielki ciężar? - Nie to miałam na myśli, ale rzeczywiście tak można było też zrozumieć. Nagrywałam to w wielkich emocjach, ale chodziło mi o bagaż doświadczeń. To jest coś nieocenionego. Sport nauczył mnie wielu ważnych rzeczy. Dużo dowiedziałam się o samej sobie. Ta pokora i cierpliwość wyniesiona z lekkiej atletyki pomaga mi w wielu aspektach. Wiem, że potrzeba czasu, by pojawiły się efekty, a nie wszystko przychodzi ot tak. Złapała Pani za mikrofon w projekcie bieganie.pl i wydaje mi się, że przyszło to bardzo płynnie i spontanicznie. - Nie do końca tak było. Na początku stres był ogromny. Pamiętam moją pierwszą przygodę z kamerą i mikrofonem. W Toruniu odbywał się mityng Copernicus Cup. A ja uznałam, że pójdę na ulice miasta i pogadam z ludźmi o tej imprezie i o lekkiej atletyce. Okazało się po pierwsze, że niewiele osób wiedziało, że odbywają się zawody takiej rangi. Poza tym nie każdy chciał rozmawiać, jedna osoba była sympatyczna, druga coś odburknęła. No, ale to była dobra lekcja. Jaki jest pomysł na bieganie.pl? - To redakcja składająca się przede wszystkim z byłych lekkoatletów. Są m. in. Henryk Szost, Adam Kszczot i ja. Realizujemy dużo projektów związanych z bieganiem. Chcemy pokazywać, jak wygląda życie sportowców od kulis. Coś jak robi Łączy Nas Piłka z reprezentacją Polski w piłce nożnej. Stąd nasze wyjazdy na przykład na mistrzostwa świata do Budapesztu, czy na maratony do Nowego Jorku i Walencji. W Stanach Zjednoczonych pokazaliśmy z Adamem, jak wygląda start w tak wielkim biegu z perspektywy lekkoatlety, który do tej pory startował niemal wyłącznie na bieżni. A teraz bierze udział w masowym biegu ulicznym, razem z kilkudziesięcioma tysiącami biegaczy amatorów. "Kierunek Budapeszt" to był nasz flagowy projekt. Podczas mistrzostw świata pokazywaliśmy lekką atletykę od innej strony. Chcemy przekonywać młodzież do tego sportu i powoli nam się to udaje. Jakie były wrażenia związane z ukończeniem maratonu? - Czułam się jak debiutantka. Plan był taki, by w tym jednym z najważniejszych maratonów na świecie, wystartować rekreacyjnie. Przebiegłam go w niecałe pięć godzin. Jako były sportowiec nie byłam zadowolona z wyniku, ale cieszyłam się, że jako już teraz biegacz amator dostałam szansę zmierzenia się z tym biegiem. Oglądałam miasto, obserwowałam ludzi. Cała trasa maratonu była wielkim doświadczeniem. Jednak jako sportowiec z krwi i kości nie mogłam zostawić tak tej życiówki. Dlatego rozpoczęłam przygotowania pod start w maratonie w Londynie. To może w celach są właśnie te największe maratony. Był Nowy Jork, będzie Londyn, to potem może Boston, Berlin czy Tokio? - Jak leciałam do Nowego Jorku, to powiedziałam, że to będzie mój jedyny maraton w życiu. Po co mi to, nie lubię biegać tylu kilometrów, bo mnie to nuży. Wróciłam z Nowego Jorku i od razu stwierdziłam, że muszę wystartować w kolejnym maratonie. Jestem bowiem w stanie pobiec szybciej. Więc teraz Londyn, a może jesienią jeszcze jeden. Rzuciła sobie Pani wyzwanie 10 kilometrów w 35 minut. To się udało? - Nie, to się akurat nie udało. Wyszły ze mnie zawodnicze ambicje, by łamać rekordy i biegać jeszcze szybciej, podczas gdy organizm mówi daj sobie spokój. Byłam też ciekawa, jak zareagują obserwujący mnie na instagramie i w większości trzymali kciuki. Uznałam jednak, że to zbyt wielkie wyzwanie. Wzięłam pod uwagę to, że moje zdrowie jest na tyle kruche i lepiej nie ryzykować kontuzji. Wydaje się, że to rekreacyjne bieganie sprawia Pani mnóstwo radości. I jest dużo mniej wyrzeczeń - np. podczas biegu Pizza Run można zjeść kawałek pizzy. - Generalnie odnalazłam się w nowej roli, a właściwie to w kilku różnych. Sprawia mi to dużo radości, czuję, że rozwijam się w zupełnie innych kierunkach. Okazało się, że po życiu na bieżni, które dawało mi mnóstwo emocji i to różnych, jest też ekscytujące życie. Sądziłam, że już nie będzie tych emocji. Nie są może takie same, ale są i to mnie napędza. A jeśli chodzi o wyrzeczenia, to oczywiście teraz jest więcej luzu. Choć jak trenuję do maratonu cztery razy w tygodniu, to jakiś reżim trzeba przyjąć. Dobrze spać i się odżywać, a także zadbać o regenerację. Jest jednak ta swoboda, że to nie trening jest najważniejszy. Jak coś wypada w pracy, to mogę go przełożyć. Mogę pójść na imprezę i wrócić później. Sport jest wciąż ważny, ale nie najważniejszy. Jako zawodniczka obowiązywał mnie kontrakt zabraniający na przykład uprawiania innych sportów zwłaszcza tych, w których byłabym narażona na ryzyko kontuzji. A teraz mogę skoczyć na kite surfing, wybrać się w góry czy pojeździć na nartach. Wcześniej nie miałam na to ani czasu, ani pozwolenia. Została Pani także Ambasadorką Olimpiad Specjalnych. To ważna sprawa? - Tak, czuję się zaszczycona tą rolą. Może dzięki mnie do szerszego grona dotrze to, że są zawodnicy niepełnosprawni intelektualnie, którzy czerpią ogromną satysfakcję z uprawiania sportu. Ich radość ze startów w zawodach jest czysta, wręcz niczym niesplamiona. Mogę się też od nich się dużo uczyć. Miałam także ogromną przyjemność kibicować im podczas Światowych Igrzysk Olimpijskich Olimpiad Specjalnych w Berlinie. Było to wydarzenie wyjątkowe, miałam ciarki i razem z zawodnikami przeżywałam ich każdą porażkę oraz sukces. I jeszcze została Pani trenerką biegania. Uff, dużo tego... - A także od dwóch lat jestem Ambasadorką programu PKO Biegajmy Razem. Dobrze czuje się w tej roli. To dla mnie ogromna przyjemność, że mogę spotykać się z ludźmi na półmaratonach, treningach biegowych i dzielić się moim doświadczeniem. Na początku mówiła Pani, że brak dopaminy był jednym z powodów rozstania się z bieżnią. Mam wrażenie, że ta radość znów jest? - Tak, to wróciło. Cieszę się, że biorę udział w projekcie jak przygotować się do maratonu. Mogę w ten sposób przekazać innym, jak ważne są badania, po co warto pójść do psychoterapeuty i jak trenować. Udział w biegach ulicznych sprawia, że czuję się dobrze wśród ludzi, którzy uprawią ten sport rekreacyjnie. 800 metrów na bieżni ma się nijak do takiego biegania. Rozmawiał Andrzej Klemba