Jan Mazurek, Interia: Podoba się panu gra reprezentacji Polski? Jan Urban, trener Górnika Zabrze: - Dobrze to wygląda. I tyle? - Ktoś powie, że czasami jest lepiej, czasami gorzej, ale reprezentacja znajduje się w trakcie przebudowy. W Lidze Narodów pojawiają się nowe twarze, dochodzi do rotacji, w takim układzie potknięcia się zdarzają. Oglądałem fragment meczu Niemców, tam Julian Nagelsmann też testuje, szanse dostali Kleindienst, Leweling, Stiller czy Burkardt. W Polsce nie mamy tak wielkiego wyboru, lista piłkarzy na poziomie kadry jest dość ograniczona... Z drugiej strony, Piotr Zieliński przyjeżdża z Interu, Kacper Urbański z Bolonii, Nicola Zalewski z Romy, Sebastian Szymański z Fenerbahce, Przemysław Frankowski z Lens, Jakub Kamiński z Wolfsburga, z przodu jest Robert Lewandowski z Barcelony. To najbardziej ofensywna Polska od lat? - To Polska, która chce grać do przodu. Jest w niej wielu kreatywnych piłkarzy, zorientowanych na ofensywę, choć na Euro 2024 dopiero byliśmy zaskoczeni taktyką na mecz z Austrią, kiedy ta koncepcja była... inna, tak to nazwijmy. Mam swoje zdanie, ale daleko mi do krytykowania reprezentacji po meczach z Portugalią czy Chorwacją, bo to drużyny z jeszcze lepszymi zawodnikami, z wyższego poziomu. Chcielibyśmy walczyć z nimi, jak równy z równym, ale najpierw musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: jaki naprawdę mamy potencjał i gdzie w hierarchii piłki w Europie jesteśmy? A gdzie jesteśmy? - Jeśli dobrze pamiętam, UEFA liczy sobie pięćdziesiąt pięć reprezentacji, a Polska jest w tym gronie siedemnasta. Biało-Czerwoni należą więc do światowej klasy średniej: grali na dwóch ostatnich MŚ i pięciu ostatnich Euro. Jednocześnie urósł poziom Ekstraklasy? - Więcej drużyn niż kiedyś chce rozgrywać piłkę od własnej bramki. Często kończy się to stratami albo nawet gorzej. Widzę, że w naszej lidze pada stosunkowo dużo goli, ale niestety: dość rzadko to efekt pięknych akcji, na ogół to wypadkowa indywidualnych błędów, tych akurat jest multum. To wynika z jakości zawodników. Nie wiem, czy poziom Ekstraklasy rośnie, czy spada, skoro z kraju wyjeżdżają prawie wszyscy najzdolniejsi piłkarze. Polskie kluby nie mogą pozwolić sobie na zatrzymywanie największych talentów, a przynajmniej tak od lat dzieje się w Górniku Zabrze. Irytuje pana, że jak wyróżnia się Lawrence Ennali, to zaraz jest już w MLS, jak Daisuke Yokota, to w Gencie czy tam Kaiserslautern, a jak Szymon Włodarczyk, to w Sturmie Graz? - To frustrujące, bo system funkcjonuje, a za chwilę wszystkie klocki trzeba układać od nowa. Mija trochę czasu, znajdujemy nową formułę, nadchodzi okienko transferowe, schemat się powtarza, najlepsi odchodzą, cykl się zamyka. W wielu miejscach tak to działa, żeby nie było. W Ekstraklasie dochodzi później do sytuacji, w której jakaś drużyna w jednym sezonie broni się przed spadkiem, a w kolejnym roku walczy o mistrzostwo, jak to było chociażby w przypadku Śląska Wrocław. Dobry przykład. - W maju byli wicemistrzem Polski, w lecie grali w eliminacjach Ligi Konferencji, w październiku są na ostatnim miejscu w Ekstraklasie. W międzyczasie stracili Erika Exposito, Matiasa Nahuela czy Patricka Olsena. Oglądamy już zupełnie innego Śląska. Ekstraklasa zawsze już będzie oknem wystawowym i trampoliną na Zachód? - To się nie zmieni. Pesymistycznie? - Jeżeli rokrocznie polskie kluby będą grały w europejskich pucharach i wbijemy się do piętnastki rankingu UEFA, co będzie wiązało się z dwoma drużynami w eliminacjach Ligi Mistrzów, to wciąż będziemy sprzedawać najlepszych piłkarzy, ale już za większe pieniądze. Trzy-cztery zespoły Ekstraklasy będą zdecydowanie odstawały od reszty stawki pod względem finansowym, rozrusza się biznes wewnętrzny, więcej będzie transakcji w ramach ligi. Tak, jak w przypadku Rakowa, który dopiero kupił Michaela Ameyawa i Ariela Mosóra z Piasta. Pieniądz został w kraju. - Wzorować możemy się na Czechach, gdzie piłkarsko i budżetowo dominują Slavia Praga, Sparta Praga i Viktoria Pilzno. Podobnie jest w Chorwacji z Dinamem Zagrzeb. Oni regularnie grają w Lidze Mistrzów. Na razie Górnik jest w ścisłej czołówce najlepiej sprzedających piłkarzy klubów Ekstraklasy. - Proszę zobaczyć na skład Górnika z 2021 roku, kiedy przychodziłem do klubu. Trzy lata później zostali z niego Lukas Podolski, Rafał Janicki i Erik Janża... Przypadek Janży jest fascynujący. Gra tu już szósty sezon, choć to reprezentant Słowenii, na Euro strzelił ładnego gola z Danią... - Dla mnie to dziwne, ale nigdy nie byliśmy postawieni przed decyzją, czy Erika Janżę sprzedawać, czy też nie. Nie było ofert. Podobno był blisko Lecha Poznań. - Propozycja Lecha była taka, że nikt by jej nie przyjął. Nawet sam Janża z tym do nas nie przychodził, kwota musiałaby być dużo wyższa. Taki Filipe Nascimento szczerze nam powiedział, że chciałby odejść go Egiptu. Uznaliśmy, że bez niego sobie poradzimy. Wróćmy do tych rewolucji w składzie Górnika. - Mam tu przed sobą taki kalendarz na rok 2024. Na nim dwudziestu trzech zawodników Górnika. Chłopaki systematycznie skreślają tych, którzy odeszli. Wie pan, ile jest krzyżyków? Czternaście! 60 proc. - Wspomniani Podolski, Janicki i Janża trzymają się mocno, więc tworzy się wrażenie, że kręgosłup jest stabilny. Ale tych zmian, rewolucji było niezwykle dużo, migają mi przed oczami: nie ma już tych Okunukich, Yokotów, Włodarczyków. Latem odeszli: Bielica, Musiolik, Czyż, Nascimento, Sekulić, Siplak, Pacheco, Triantafyllopoulos, Kapralik, Kozuki. Są nowi: Josema, Lukas Ambros, Taofeek Ismaheel, Luka Zahović, Sinan Bakis, Yosuke Furukawa. Jakby co chwilę przejmować inny klub. - Nadzieją napawa mnie obserwowanie innych polskich klubów, w których sytuacja kadrowa jest stabilniejsza, tak w ostatnich latach było w Piaście Gliwice czy Jagiellonii Białystok. Też czasami zastanawiam się, co byłoby, gdybyśmy mogli zachować skrzydła, od których nasza gra jest bardzo zależna: Okunukiego, Yokotę, Kapralika i Ennaliego. W Górniku cykl jest prosty: jeden odchodzi, w jego miejsce wskakuje następny. Liczymy teraz na Ismaheela i Furukawę, którzy są troszeczkę inni, ale powoli się rozkręcają. Wie pan, jeszcze jedna rzecz mnie w Polsce martwi. Na murawie jednymi z najlepszych są piłkarze najstarsi: Kamil Grosicki czy Lukas Podolski. Młodzi nie naciskają, bo najzdolniejsi z nich są już od dawna na Zachodzie. Tymczasem w Ekstraklasie wciąż działa przepis o młodzieżowcu, wielu chłopaków w lidze zadebiutowało zdecydowanie na wyrost. Chciałoby się czegoś bardziej stabilnego... Dwa ostatnie sezonu kończyliście na szóstym miejscu. Gdyby rotacji byłoby mniej, Górnik mógłby włączyć się do walki o podium. - W tamtym roku mieliśmy teoretyczne szanse na mistrzostwo Polski. Pamiętam. - Po czterech wygranych meczach z rzędu pojechaliśmy na Cracovię. I skończyło się 0:5. Auć. - Potem graliśmy jeszcze ze Stalą i Puszczą. Wystarczyło wygrać i zagralibyśmy w europejskich pucharach, a dwa razy zremisowaliśmy po 1:1. Patrząc na Górnika z ostatnich lat, można powiedzieć, że jesteśmy stabilnym średniakiem. Takim bardziej na miejsca między dziesiątym a ósmym w Ekstraklasie niż wyżej. Sezon 2024/25 zaczęliśmy słabiej, bo próbujemy poskładać drużynę i na tę przebudowę potrzebujemy czasu, ale wcale niewykluczone, że nam się to uda i znowu będziemy w czołówce tabeli. Chciałby pan jeszcze popracować w klubie, którego stać na większą stabilność? - Każdy trener by chciał. Ale? - W naszych warunkach o to trudno. Wcześniej mówił pan, że są przykłady drużyn, które dają nadzieję. - Trzy, może cztery kluby w Ekstraklasie mogą pozwolić sobie na poważniejsze transfery gotówkowe. Reszta przy sprowadzaniu piłkarzy łowi w tym samym stawie. Stawie, w którym jest mnóstwo płotek, kilka karpi i kilka karasi. Sukces zależy od tego, kto i kogo trafi: dla jednego karp, dla nielicznych karasie, dla pozostałych płotki. Bardzo podoba mi się to porównanie. - Trzeba próbować, póki nie możemy łowić na stawie hodowlanym, bo tam są dosyć wysokie opłaty. Jak często w Górniku musi pan wychodzić poza rolę trenera? Niedawno bywały czasy, że piłkarze śmiali się publicznie, bo nie było, z kim negocjować kontraktów... - Wiem, że nie ma prezesa, że długo nie było też dyrektora, którym od lata znowu jest Łukasz Milik. Na szczęście, cokolwiek by się działo, zawsze funkcjonował skauting. To olbrzymie odciążenie, choć wiadomo, że jako trener przy transferach mam swoje zdanie. Jest dużo oglądania potencjalnych nowych piłkarzy, z tej czy z tamtej ligi. Ale najważniejsze, żeby umieć skupić się na pracy, odcinać się od trudności, rozwijać nowych piłkarzy, nawet jeśli kosztuje to dużo czasu. Co ma pan na myśli? - Często nowi zawodnicy przychodząc do Górnika, sami nie znają swojego potencjału. Lukas Ambros grał w trzecioligowych rezerwach Freiburga. Taofeek Ismaheel w drugiej lidze belgijskiej. Yosuke Furukawa nigdy nie występował poza Japonią i musiał odnaleźć się w Europie. Muszę potrafić obcować z różnorodnością. Wie pan, w ilu meczach prowadził pan drużyny w roli trenera? - Proszę mi powiedzieć. W ponad czterystu dwudziestu. - Są trenerzy, którzy mają tych meczów zdecydowanie więcej. Ale niewielu. - Pewnie tak, choć przecież wcale nie trenowałem tak wielu klubów. Robiło to na panu wrażenie, że podczas pożegnania Lukasa Podolskiego z FC Koeln siedział pan na ławce trenerskiej obok Hansiego Flicka i Joachima Löwa? - Jestem uodporniony. Wiek robi swoje. No i miałem przecież piłkarską karierę, na którą nie mogę narzekać: byłem reprezentantem Polski, grałem na mundialu w Meksyku, strzeliłem trochę goli dla Osasuny, w La Lidze wychodziłem na boisko chociażby przeciwko Diego Maradonie. Prowadzenie Górnika na ławce trenerskiej obok Flicka i Löwa nie robi więc na mnie wielkiego wrażenia, choć zawsze przyjemnością jest być blisko najlepszych. Na chłopakach z szatni Górnika robiło wrażenie, że grali w jednej drużynie z mistrzami świata: Manuelem Neuerem czy Perem Mertesackerem? - Trudno mi powiedzieć, bo nawet ich o to nie pytałem. Ale na pewno jest to niezapomniane przeżycie. Kto w polskiej lidze może powiedzieć, że grał z mistrzem świata? Niewielu. Ja na przykład na co dzień trenuję Podolskiego, ale możemy też dodać: ano był taki mecz w Niemczech, że w naszej byli Neuer, Mertesacker, Höwedes i inni. Cieszy pana piłka nożna tak samo, jak dwadzieścia czy trzydzieści lat temu? - Inaczej na nią patrzę. Kiedyś reagowałem bardziej nerwowo. Więcej rzeczy mnie dziwiło. Mądrzy mówią, że doświadczenia się nie kupi. Nabywa się. - Nabyłem, więc z niego korzystam. Mam rozumieć, że już tego młodzieńczego entuzjazmu wobec piłki u pana nie ma? - Po prostu jest radość. Cieszy mnie, jak rozwijają się młodzi piłkarze, jak drużyna zaczyna dobrze funkcjonować, jak nasza piłka sprawia przyjemność ludziom na trybunach. To jest to, cały sens piłki. Szkoda tylko, że przez wszystkie zawirowania często muszę prosić kibiców o cierpliwość. Właściwie ciągle o nią proszę. Teraz też. ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK