"Zdecydowałem się na bardziej konkretnych i zdecydowanych Austriaków. Skontaktowali się, kiedy jeszcze grałem w Katarze, i chodzili za mną od ponad miesiąca. Ale słyszeli ode mnie ciągle: "Legia i Legia". A ja czekałem na sygnał z Łazienkowskiej" - tłumaczy Bąk powody swojej decyzji w "GW". "W Warszawie wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, jakich warunków oczekuję. Chciałem zarabiać tyle co Brazylijczycy. Słyszałem, że dostają netto 250 tys. euro rocznie. Nie jestem pierwszym lepszym piłkarzem. Wokół mnie miała być budowana defensywa drużyny. Na mnie spoczywałaby ogromna odpowiedzialność. Gdyby coś nie poszło, byłbym rozliczany jako pierwszy. Chciałem podjąć wyzwanie, zależało mi na Legii. Każdy wie, na co mnie stać i co mogę dać drużynie" - dodał. Czy rozbieżności finansowe pomiędzy stronami były duże? "Niewielkie. Najbardziej zniechęciło mnie to, że kwota, którą usłyszałem od Legii okazała się brutto, a nie netto, jak się wcześniej umawialiśmy (z informacji "GW" wynika, że Legia proponowała Bąkowi 180 tys. euro rocznie, by później podwyższyć do 200 tys. i ani eurocenta więcej). Wiedziałem, że w polskiej lidze nie płaci się tak jak na Zachodzie. Dlatego chciałem zarabiać na poziomie najlepiej opłacanych w drużynie. W Austrii dogadaliśmy się w pięć minut. Zaproponowali mi nawet trzyletnią umowę, ale tylko się uśmiechnąłem. Dwa lata w zupełności wystarczą. Kwotę kontraktową zaakceptowali bez mrugnięcia okiem (Bąk ma zarabiać 0,5 mln euro netto rocznie plus premie). Przekonali mnie też tym, że jesienią zagrają w Pucharze UEFA, do którego dostali się, zdobywając krajowy puchar" - stwierdził piłkarz.