Meczów z incydentami we Francji jest naprawdę dużo. W żadnym innym europejskim kraju nie ma tylu aktów przemocy kibiców wobec piłkarzy bądź innych grup fanów. Problem narasta. Francuzi, zamiast znaleźć rozwiązanie, tkwią w bezradności, jedni zwalają winę na drugich - władze klubów na władze ligi i państwo, liga na kibiców i ustawodawstwo, państwo na kluby itd. Sprawy wymknęły się już spod kontroli. Jest coraz gorzej. Incydenty się mnożą. Orgia przemocy Zaczęło się już w 1. kolejce tego sezonu. W meczu Montpellier - OM, czyli w derbach południa Francji, piłkarz Marsylii Valentin Rongier został trafiony butelką w głowę. Mecz przerwano na 10 minut, ale go dokończono. W 3. kolejce nie dokończono spotkania Nice - OM, czyli kolejnych derbów południa Francji. To była orgia przemocy. Ultrasi Nicei od początku rzucali czym popadnie w piłkarzy Marsylii. W końcu trafiony został Dimitri Payet. Poszkodowany sprowokował kibiców, a ci zbiegi na murawę. Doszło do regularnej bitwy na murawie, w której brali udział również piłkarze i trenerzy obu drużyn. Posypały się kary dyskwalifikacji. Meczu nie dokończono, został rozegrany od początku na neutralnym terenie. W 6. kolejce podczas derbów północy Francji Lens - Lille starli się ze sobą kibice obu drużyn. W 7. kolejce po spotkaniu Angers - OM, już po końcowym gwizdku obrzucali się kibice obu drużyn. Kilkunastu fanów Marsylii uciekło na murawę. W 11. kolejce przed spotkaniem Saint-Etienne - Angers kibice gospodarzy rzucili na murawę petardy. Na długie minuty uniemożliwili rozpoczęcie meczu. W niedzielę w Lyonie hit 14. kolejki z Marsylią trwał zaledwie pięć minut. Najlepszy piłkarz OM Dimitri Payet podczas wykonywania rzutu rożnego został trafiony butelką w głowę. Meczu nie dokończono. A przecież w kilku innych przypadkach omal nie doszło do tragedii. Bateria do telefonu komórkowego wylądowała obok Leo Messiego we francuskim klasyku OM - PSG. W czasie tego meczu ochroniarze z Marsylii mieli specjalne parasole chroniące piłkarzy gości przed rzucanymi w ich stronę z trybun przedmiotami. We wrześniu po spotkaniu Montpellier - Bordeaux starli się ze sobą kibice obu drużyn. 16 osób zostało rannych. Nienawiść, frustracja, Covid, dogadywanie się z ultrasami Próbując wyjaśnić tę zatrważającą porażkę w walce z chuliganami poważne dzienniki piszą, że sytuacja na stadionach "jest odzwierciedleniem sytuacji w społeczeństwie"("Le Monde".) Na francuskich ulicach co tydzień dochodzi do zamieszek, prostuje "Ruch Żółtych Kamizelek", a teraz antyszczepionkowcy, od wielu lat niespokojnie jest na francuskich przedmieściach. - Pełno jest w nas nienawiści, agresji, brutalności, w mediach również. To jest problem francuski nie tylko piłkarski - mówił na marginesie przerwanego meczu Nicei z Marsylią selekcjoner reprezentacji "Trójkolorowych" Didier Deschamps. Ale to tylko częściowe wyjaśnienie problemu. Miejscowi socjolodzy twierdzą, że kibice odreagowują poprzez przemoc pandemię i zamknięcie na półtora roku stadionów. - Ale mimo tego jesteśmy zaskoczeni skalą problemu - mówi w dzienniku "L’Equipe" Thibault Delaunay, szef jednostki walczącej z chuliganami. Z praktycznego punktu widzenia pandemia przyniosła w tej sferze nie tylko frustrację, ale ograniczenia finansowe. Francuskie kluby mocno odczuły przerwanie rozgrywek w wyniku pandemii w sezonie 2019/2020. Liga straciła miliardy euro z powodu bankructwa nadawcy telewizyjnego. Kluby zaczęły oszczędzać (może poza PSG), również na bezpieczeństwie. Zabezpieczenie spotkań jest niewystarczające. Covid przetrzebił także szeregi służ ochroniarskich. - Brakuje nam pracowników - skarży się w "L’Equipe" jeden z szefów bezpieczeństwa jednego z klubów Ligue 1. Ponadto w wielu miejscach, przede wszystkim w Marsylii, Nicei i Montepellier od wielu lat władze klubów nie tykają ultrasów. Wprost przeciwnie dogadują się z nimi za - pozorny jak się okazuje - spokój. Na trybunach siedzą ludzie, którzy nie powinni uczestniczyć w widowisku sportowym. Są prowodyrami wielu zamieszek. Sypią się kary, efektu nie widać Francuskie media piszą o "odrażających" incydentach. - Za dużo, stanowczo za dużo. Trzeba to w końcu przerwać - powiedziała w niedzielę minister sportu Roxana Maracineanu. - Bez podjęcia natychmiastowych radykalnych środków, zagwarantowania przez kluby bezpieczeństwa na murawie piłkarzom i widzom na stadionach, dojdziemy do ściany - dodała. Prezes Marsylii Pablo Longoria zachęca do "wspólnej refleksji, aby sytuacje się nie powtórzyły". W podobnym tonie wypowiedział się prezes Lyonu Jean-Michel Aulas. Nawoływanie do opamiętania występuje po każdym meczu. Sypią się kary dla klubów. Wiele spotkań zostało już rozegranych przy pustych trybunach. To próba rozwiązania problemu, ale jak widać, bardzo nieskuteczna. Olgierd Kwiatkowski