Jeszcze parę sezonów wstecz starcie tych drużyn można było typować na finał Ligi Mistrzów. Obecne realia są jednak nieco inne. Oba kluby, uchodzące za gigantów europejskiego futbolu, przystąpiły do tego spotkania z wizją pożegnania się z rozgrywkami już po fazie ligowej. W tym roku lepiej poczynają sobie paryżanie. Wszystkie cztery dotychczasowe potyczki na arenie krajowej zakończyli triumfem. Piłkarze Manchesteru City nie mogą się pochwalić taką serią, ale przypominano, że w ostatniej kolejce ligowej rozgromili Ipswich Town na jego terenie 6:0. Bayern sensacyjnie rozbity. Sześć goli w hicie Ligi Mistrzów, grało czterech Polaków Najpierw piłkarski zakalec, później kanonada w Parku Książąt. Kapitalny odwet PSG Tymczasem na Parc des Princes do przerwy nie padła choćby jedna bramka. Tylko po części można to tłumaczyć ulewnym deszczem. Po obu stronach mieliśmy przecież futbolowe osobistości wielkiego formatu. Już w 9. minucie sędziujący spotkanie Szymon Marciniak nie zawahał się sięgnąć po żółty kartonik, napominając Rubena Diasa. To utemperowało nieco wojownicze nastawienie obu zespołów i... długimi fragmentami mieliśmy festiwal nudy. Publiczność motywowała zawodników gwizdami, ale bez rezultatu. Przed przerwą bliżej szczęścia byli gospodarze. Po strzale Fabiana Ruiza piłka została jednak wybita z linii bramkowej. A gdy do siatki trafił wreszcie Achraf Hakimi, radość mistrzów Francji trwała tylko chwilę. Polski arbiter odgwizdał w tej sytuacji ofsajd. Do wymiany ciosów doszło dopiero po zmianie stron. Osiem minut i cztery bramki. Warto było czekać na tę fazę konfrontacji. Wynik spotkania w 53. minucie otworzył wprowadzony dopiero do gry Jack Grealish. Przymierzył półwolejem sprzed pola bramkowego i mieliśmy 0:1. Potrzebna była analiza VAR, ale gol tym razem został zdobyty prawidłowo. Chwilę potem prowadzenie gości podwyższył Erling Haaland. Piłka trafiła do Norwega po niefortunnej interwencji Joao Nevesa. Najlepszy snajper MC uderzył bez zastanowienia z kilku metrów i wydawało się, że sytuacja PSG zrobiła się arcytrudna. Riposta ekipy Luisa Enrique okazała się jednak zabójcza, a w roli głównej wystąpił Bradley Barcola. Najpierw po kapitalnej szarży przez pół boiska idealni wyłożył futbolówkę Ousmanowi Dembele, któremu pozostało tylko dopełnić formalności. Potem asystent zamienił się w egzekutora i przytomnie skierował do bramki piłkę odbitą od porzeczki. Z drużyny mistrza Anglii wyraźnie uszło powietrze. Gospodarze? Grali swoje. Dembele trafił jeszcze raz w poprzeczkę, a po chwili zdobył bramkę, tyle że z ofsajdu. Decydujące uderzenie zadał dopiero Joao Neves - po jego strzale głową zrobiło się 3:2, gdy do końcowego gwizdka pozostało mniej niż kwadrans. Kropkę nad "i" postawił już w doliczonym czasie gry Goncalo Ramos. Początkowo Marciniak nie zaliczył trafienia, dopatrując się pozycji spalonej. Zmienił jednak decyzję po kolejnej analizie VAR. Wybrańcy Josepa Guardioli nie byli w stanie odwrócić losów potyczki. Ich kryzys w tym sezonie jest niepodważalnym faktem. Pojedyncze spektakularne zrywy w żaden sposób tego obrazu nie zmienią.