Maciej Słomiński, INTERIA: Dzień kobiet - w pani życiu jest codziennie czy od święta? Monika Pyrek, tyczkarka, 4-krotna olimpijka, 3-krotna medalistka mistrzostw świata, prowadzi Fundację własnego imienia: - Każda okazja, gdy człowiek jest doceniany to coś miłego. Jest mi przyjemnie, gdy mąż lub synowie przynoszą mi kwiatka. Fajnie, że udało się przekazać dzieciom odpowiednie wartości, pamiętają żeby docenić mamę za jej codzienny wkład w wychowanie. Mam to szczęście, że jestem w szczęśliwym związku i doceniamy siebie nawzajem codziennie. Jestem za równouprawnieniem, cieszę się, że święto kobiet jest tak ważne, ale również doceniam starania mężczyzn. Cieszę się, że jest między nami partnerstwo. Zwłaszcza w czasach, gdy wkład taty w wychowanie nabrał ogromnego znaczenia. Za komuny święto kobiet obok święta pracy było niejako obowiązkowe. Czy to nie obrzydziło pani tego dnia? - Wydaję mi się, że dziś to święto ma inne znaczenie. I całe szczęście. Każdy we własnym gronie docenia to co ma wokół siebie. Miłość i partnerstwo. Ja nie wymagam od moich współpracowników, żeby o tym pamiętali, nic się nie dzieje, jeśli zapomną. Traktuje to święto jako święto rodzinne. Jak pani sobie radzi w życiu po życiu sportowca? - Wciąż jestem w sporcie, także nie odpowiem, jak to jest po (śmiech). Przez chwilę byłam poza sportem, pracowałam w radiu przez cztery lata po zakończeniu kariery. To było świetne doświadczenie i dziś mi radia brakuje, ale nie ukrywam, że wtedy brakowało mi sportu, chciałam być go bliżej. Podczas igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 r., byłam kandydatką do komisji zawodniczej MKOl. Tam były spore odległości między arenami sportowymi i miała sporo czasu na myślenie podróżując między nimi, wtedy nagle przyszedł pomysł na stworzenie fundacji. Właśnie dzięki niej stworzyłam swego rodzaju most między sportem a swoim życiem. Dzięki Fundacji udało mi się zachować nić połączenia z tym co kocham. Wciąż mam kontakt zarówno z młodzieżą jak i ze sportem kwalifikowanym. Nie kryję, że największą frajdę sprawia mi pokazywanie najmłodszym sportowcom to co mnie w nim urzekło - to że sport jest świetną zabawą. Jeśli ktoś chce zobaczyć prawdziwą radość niech przyjdzie na zawody dzieci. One pokazują swoje emocje bez ograniczeń, my dorośli się wstydzimy, bo czegoś nie wypada. Paradoksalnie po karierze sportowca wróciłam do korzeni. Proszę opowiedzieć o działalności nagrodzonej Fundacji Moniki Pyrek. - Działamy w kilku segmentach. Zaczęło się od funduszu stypendialnego "skok w marzenia", który wspierał młodych sportowców. Nasze drogi ze sponsorem się rozeszły, teraz wspieramy utalentowaną młodzież w ramach własnych działań, można nas wesprzeć przekazując 1,5 % przy wypełnianiu zeznań podatkowych. Fundusz można wpierać biorąc udział w biegu "biegam z czystą przyjemnością", który organizowany jest przez Polską Agencję Antydopingową. Biegniemy 15 kwietnia w dziewięciu miastach w Polsce, można też nie brać udziału w biegu i zainstalować aplikację i biec z nią. Oprócz funduszu organizujemy również konferencje stacjonarne i online dla sportowców dotyczące dwutorowości kariery sportowej Siła Sportu. Jesteście też obecni w sporcie kwalifikowanym. - Mamy projekt pod nazwą "Monika Pyrek Tour" - jest to doroczny cykl pięciu zawodów skoku o tyczce, w sześciu kategoriach wiekowych. Ten cykl jest odpowiedzią na zapotrzebowanie środowiska. Dostawaliśmy olbrzymią ilość zapytań od trenerów i zawodników, ponieważ zawodów LA dla młodzieży jest bardzo dużo, ale akurat w skoku o tyczce jest bardzo mało ze względu na to, że długo się ciągną (to jest często cały dzień - nawet 10 godzin) - to jest dla organizatorów wyzwanie finansowe. To co robimy ma sens, co z tego, że trenujesz jak nie masz gdzie się sprawdzić. Zawody mają swoją rangę, pozwala to dzieciakom oswoić się ze stresem. W poprzednich latach w mistrzostwach Polski w tyczce było pięć zawodniczek - teraz było ich ok. 13. Nie zaniedbujemy sportu masowego i rekreacji. Na zawodach mamy strefy rodzinne dla najmłodszych, można poskakać o tyczce do basenu z kulkami w ramach "Monika Pyrek camp", który jest przeznaczony dla dzieci z klas 0-3. Prowadzimy platformę sportowo-edukacyjną z propozycjami gier i zabaw oraz instruktażami sportowymi dostępna dla każdego pod adresem www.alternatywnelekcjewf.pl. To połączenie z naszym flagowym projektem "Kinder Joy of Moving" Alternatywne lekcje WF. Jesteśmy częścią miedzynarodowego projektu, który Skupia różne dyscypliny np. żeglarstwo, turniej mini- siatkówki, tenis. Nasze projekty wspiera Ministerstwo Sportu i Turystyki. Czy czuje się pani spełniona jako sportowiec? 68 rekordów Polski, po 11 tytułów mistrza Polski na hali i na stadionie, cztery razy igrzyska olimpijskie, trzy medale mistrzostw świata. - Na pewno brakuje mi medalu olimpijskiego. "Wypomina" mi się to czasem (śmiech). Byłam kilka razy bardzo blisko. Oczywiście pojawiają się wątpliwości, gdy po latach wypływają informację o systemowym dopingu w Rosji. Miałam marzenie zakończyć karierę na najważniejszej imprezie na świecie - i to się udało. Mimo, że po igrzyskach w Londynie miałam liczne zaproszenia, nie skorzystałam, podjęłam decyzję, że to definitywny koniec. Zawsze wiedziałam do czego zmierzam. Gdy skończyłam karierę chciałam odwrócić się do tego co za mną i się uśmiechnąć. To się udało. Skończyłam karierę i nadal kocham sport. Niektórzy kończą karierę mocno przez sport przeczołgani. To nie mój przypadek. Czy czegoś pani żałuje? - Może jakieś małe detale bym zmieniła. Gdybym spotkała teraz siebie z początku kariery sportowej nie mogłabym uwierzyć w to co mnie spotkało. Byłam chuda, anemiczna, nie za szybka, bez sportowych tradycji w rodzinie. Powiem wręcz, że udało dzięki sportowi udało mi się zbudować swój status społeczny. Sport mnie zbudował i stworzył. Nie mam powodów do narzekań. Dzięki mojej karierze mogę robić to co teraz, przedłużam swoją miłość do sportu i wciąż jestem członkinią lekkoatletycznej rodziny. Czuję się spełniona - obracam się w tył i jestem szczęśliwa z powodu pięknych wspomnień, patrzę wstecz jako człowiek zadowolony z siebie. Jak się miewa pani "Hiroszima"? - Hashimoto to choroba na całe życie - są wzloty i upadki. To, że mówię teraz przez nos jest to pokłosie Hashimoto. Mam nietolerancje pokarmowe, gdy zdarza mi się nie dopilnować diety. Jak pani radzi sobie z lękiem wysokości? - Staram się nie testować go teraz. Mam dwójkę dzieci, staram się nie podejmować ryzykownych działań. Stawiam na stabilizację oraz odpowiedzialność rodzicielską. Ciężko powiedzieć, czy lęk jest mniejszy czy większy niż za czasów kariery, ale jak myślę, że miałabym skoczyć o tyczce, to wydaję mi się, że byłam niezłą wariatką. Anna Rogowska - pani wieloletnia konkurentka. Jakie były wasze relacje? - Ona z Sopotu, ja z Gdyni, znamy się od małego, trenowałyśmy razem, miałyśmy wspólnych trenerów. Miałam większe doświadczenie, dlatego Ania wiele rzeczy konsultowała ze mną, pierwsze umowy menadżerskie itd. Klasyczna sytuacja, w której uczeń przerósł mistrza. A później przeskakiwałyśmy się nawzajem. Dziś, gdy patrzę wstecz - miałyśmy ogromne szczęście, że miałyśmy siebie. Dzięki naszej rywalizacji na wysokim poziomie rozwijałyśmy się nawzajem. Było między nami dużo napięć, nerwów, ale to brało się z ambicji. Dziś wasze relacje są inne. - Gdy tylko mogę zapraszam Anię na swoje eventy. My bez siebie nie istniejemy, jesteśmy nierozerwalne. Ania odchowała swoich chłopców i wraca do ścieżki trenerskiej, a ja uważam, że będzie bardzo dobrym trenerem. Bardzo wspieram ją w tym temacie, cieszę się, że się uzupełniamy. Ja organizuję zawody dla dzieciaków, ona je będzie trenować. Fajna synergia. Być może razem uda nam się odbudować damski skok o tyczce. Ja mam dwóch chłopaków, ona młodsze bliźniaki - ostatnio z Anią śmiałyśmy się, że nawet tu musiała być lepsza (śmiech). Jak pani ocenia stan polskiej lekkoatletyki? - Pod względem sytuacji finansowej jest o wiele lepiej niż kiedyś. Związek jest w stabilnej sytuacji, nie ma problemu ze sponsorem sprzętowym, za moich czasów różne rzeczy się działy w tej kwestii. Musimy sami myśleć o szerokiej promocji LA, bo mam wrażenie, że przez to, że uprawiamy "królową sportu" uważamy, że zawsze będziemy na salonach i nam się to należy. Otóż tak nie jest, musimy na to sami pracować. Na Balu Mistrzów Sportu pani Fundacja otrzymała nagrodę w kategorii Sport bez Barier. Na tej samej imprezie głośnym echem odbiła się wypowiedź Pawła Fajdka, który delikatnie mówiąc, nie był zadowolony z dziewiątego miejsca. - Rozumiem rozgoryczenie Pawła Fajdka, w jego dyscyplinie nikomu nie zdarzyło się osiągnąć tego co on, nikt nie wygrał pięciu kolejnych tytułów mistrza świata. Też byłabym zdenerwowana, zajmując odległe miejsce. Z drugiej strony jest to nauczka dla środowiska. Dla mnie niezrozumiałe jest to, że Aleksandra Lisowska, mistrzyni Europy w maratonie nie jest nawet 10. Tylu ludzi w Polsce uwielbia biegać, dlaczego nie wspieramy ludzi, którzy robią to najlepiej. Dzięki komu wyżej od Fajdka jest golfista, Adrian Meronk? Dzięki mobilizacji ich środowiska. - Dla mnie to jest właśnie pstryczek dla nas. Trzeba się zjednoczyć, dużą rolę ma do odegrania związek czy jego oddziały lokalne, musimy przeprowadzić odpowiednią promocję. To jest wyzwanie do całego środowiska LA. Kiedyś trzeba było iść do kiosku, kupowało się gazetę, wypełniało kupon na 10 kandydatów. Dziś czasy się zmieniły, głosuje się na jednego. Pytałam innych o głosowanie - na siebie nie wypada, a na innych jakoś nie znaleźliśmy czasu. To jest zadanie domowe do odrobienia dla całego środowiska LA. Mówiliśmy o stronie promocyjnej i finansowej. A jak się miewa "królowa" od strony stricte sportowej? - Bardzo dobrze, także dlatego że dziś w sporcie nie ma Rosjan. Nie chodzi mi o mniejszą konkurencję, a fakt, że sport stał się na pewno czystszy. Najwyższa możliwa kara, czyli wykluczenie z igrzysk powstrzyma innych od nieczystych zagrywek. To ogromny środek odstraszający. Dzięki temu dzisiejsi zawodnicy mogą pokazać swój pełny potencjał rywalizując z równymi przeciwnikami w czystym sporcie. Jedyna obawa jaką mam to LA na poziomie juniora młodszego. Jest dużo dzieci młodszych, ale gdy przychodzi zmiana szkoły, potem nadchodzi matura i większość dzieci odchodzi od sportu. W naszym kraju nie zabraknie talentów, jest to niemożliwe statystycznie, mamy świetnych trenerów, ta wiedza jest przekazywana. Dyscyplina musi na siebie zapracować, to już nie te czasy, że dostaniemy coś za to, że jesteśmy "królową sportu". Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA