Adrianna Sułek wywołała prawdziwą burzę, gdy publicznie skrytykowała warunki panujące podczas przygotowań do mistrzostw świata w Eugene. Oskarżyła PZLA. "To był mój najgorszy obóz, jaki przygotowywał Polski Związek Lekkiej Atletyki. Tam ciągle wkradały się jakieś nerwy. Jedzenie na kampusie, gdzie mieszkaliśmy, był tragiczne. Postanowiłam przestać milczeć, bo ile można pobłażać? To, co się tutaj dzieje w kwestii pracy związku, jest moim zdaniem skandalem. Podróż ze Seattle samolotem lecącym do połowy drogi i dalszy dojazd autokarem? Brak słów. Wysyłałam maile z prośbami o interwencje. Bez skutku. Organizacja wyjazdu przez PZLA to nieporozumienie" - powiedziała w rozmowie z TVP Sport. Po tym, jak ostatnio zajęła czwarte miejsce w rywalizacji siedmioboistek i poprawiła rekord kraju, raz jeszcze zabrała głos. Nie przebierała w słowach. "Jedynym hamulcem wstrzymującym rozwój mojej kariery jest Polski Związek Lekkiej Atletyki. To, co robi związek, to jest rzucanie kłód pod nogi i ja już mam dosyć milczenia. Postanowiłam, że po tych mistrzostwach świata będę mówiła już o tym głośno i szukała kogoś, kto pozwoli mi się uniezależnić od PZLA" - stwierdziła w "Przeglądzie Sportowym". Na jej stanowisko zareagował Tomasz Majewski, wiceprezes lekkoatletycznej federacji. "Jak człowiek nie wie, o czym mówi, to może mówić bzdury. Bardzo trudno jest się odnieść do tych wszystkich nonsensów, które Ada powiedziała. Mogę to zrzucić na jej młody wiek i na nieznajomość tematu, który porusza. (...) 99 procent szkolenia Ady wisi na związku. Bez tego musiałaby siedzieć w domu" - mówił dla Sport.pl. Jego wypowiedź sprowokowała Monikę Pyrek, która włączyła się do sprawy. "Nie wierzę, że te słowa padły. Szok. Nic się nie zmieniło w sposobie komunikacji na linii związek - zawodnicy" - skomentowała krótko, a później rozwinęła myśl. Ciąg dalszy zgrzytu na linii Sułek - związek. Majewski: Ten obóz to sukces MŚ Eugene 2022. Monika Pyrek komentuje aferę w polskiej kadrze. Jest zszokowana Monika Pyrek przez lata święciła sukcesy w skoku o tyczce. Ma na koncie medale m.in. mistrzostw świata i mistrzostw Europy. Karierę zakończyła 10 lat temu, a jakiś czas później wpadła na pomysł, by wrócić do sportu, choć w innej roli niż poprzednio. Chciała zostać łączniczką PZLA między działaczami a zawodnikami. Jednak jej inicjatywa nie zyskała aprobaty. "Niestety, w głosowaniu delegatów nie uzyskałam potrzebnego poparcia" - opowiada teraz w rozmowie ze Sport.pl. Jest mocno zaniepokojona, a nawet wstrząśniętą skandalem i relacjami na linii zarząd - sportowcy. I dodaje: "Moja filozofia jest taka: skoro mamy środki, to powinniśmy je przekazywać. Powinnyśmy słuchać tego, co mówi zawodnik i co mówi trener. A już na pewno trzeba zapewnić jak najlepsze warunki tuż przed docelową imprezą. Bo nawet jeśli przez cały rok zapewnione były dobre warunki, ale coś je zaburzy w ostatnim momencie, to później finał rozczarowujący". Już wcześniej obiekcje co do działań związku zgłaszali inni lekkoatleci: Marcin Lewandowski, Adam Kszczot, Marcin Krukowski, Iwona Bernardelli, Anna Kiełbasińska. Pyrek nie ma wątpliwości. "Na pewno głos zawodników nigdy nie był taki mocny. (...) Uważam, że rolą związku jest wysłuchanie tych zawodników i podjęcie próby zorganizowania potrzebnego wsparcia. Zawodnicy i ich trenerzy śledzą trendy na świecie, wiedzą najlepiej, co pomoże im się rozwijać" - ocenia. Jej zdaniem zawodnicy przede wszystkim powinni czuć wsparcie federacji. Dobrze by było, gdyby doszło do spotkania, w którym obie strony na spokojnie wymieniłyby się argumentami. Inaczej może być tylko gorzej. "Jeżeli teraz wszyscy się zamkną w sobie, bo są urażeni, to ten konflikt będzie się nasilał. Niedopowiedziane historie nigdy niczego dobrego nie przyniosły. Związek powinien dążyć do wyjaśnienia sprawy" - podsumowuje. Seria niezwykłych rekordów Polki i morze łez. Później padły te słowa