Rzuciła Białoruś i nie chce tam wracać. Nie wierzy, że coś się zmieni. W Polsce została gwiazdą
- Nie chcę wracać na Białoruś. Już zadomowiłam się w Polsce. Tam jeszcze jakiś czas temu była nadzieja, by coś się zmieniło, ale teraz wydaje mi się, że już nie ma szans na to - powiedziała Maria Żodzik, jedyna polska medalistka lekkoatletycznych mistrzostw świata w Tokio. Trzy lata temu podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu i teraz dostała za to nagrodę.

W skrócie
- Maria Żodzik, polska lekkoatletka, zdobyła srebrny medal na mistrzostwach świata w Tokio, pokonując własne bariery i bijąc rekord życiowy.
- Zdecydowała się opuścić Białoruś po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, by kontynuować karierę sportową w Polsce, gdzie szybko się zadomowiła.
- Jej sukces to efekt silnej psychiki i determinacji, a planuje kontynuować rozwój kariery, szykując się do kolejnych zawodów na arenie międzynarodowej.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
To był niesamowity konkurs i jedna z ostatnich medalowych szans dla polskiej reprezentacji. Dzięki Marii Żodzik nasza kadra miała znakomity finisz. Rzutem na taśmę wyrwała medal.
28-latka pokazała, jak mocną ma psychikę. Przecież konkurs skoku wzwyż, w którym została wicemistrzynią świata, był przerwany na godzinę. Deszcz przeszkodził zawodniczkom. Wybił je z rytmu. Nie zatrzymał jednak Żodzik. Tak zareagować na trudną sytuację potrafią tylko najlepsi.
Spała tylko cztery godziny
Polka, by zapewnić sobie medal, musiała skoczyć w trzeciej próbie 2,00 m. To było wyżej od jej rekordu życiowego, który wynosił 1,98 m. Mimo że deszcz wciąż padał, a rozbieg był mokry, Polka dokonała tego. Poprzeczka mocno zatrzepotała, bo musnęła ją łydkami, ale nie spadła. Nasza skoczkini była jedyną zawodniczką w całej stawce, która zaliczyła jakąkolwiek próbę po przerwaniu konkursu.
Wyczerpana i głodna cieszyła się bardzo z tego sukcesu, ale też wypełniała kolejne obowiązku. Najpierw rozmowy z dziennikarzami, potem kontrola antydopingowa. Za pierwszym podejście się nie udało, więc poszła na ceremonię medalową, która miała miejsce grubo po północy miejscowego czasu. Wreszcie ponowna wizyta w kontroli. Do hotelu wróciła przed godziną trzecią nad ranem.
- Udało się jednak przespać cztery godziny. Nie ukrywam, że jestem bardzo zmęczona, ale już niedługo i będę w domu - przyznała w rozmowie z Interia Sport.
Rzuciła Białoruś, bo chciała coś osiągnąć. "Było trudno, ale teraz nie patrzę na to tak, że coś straciłam"
Jej historia jest iście filmowa. Zaraz po tym, jak Rosja zaatakowała Ukrainę, Żodzik postanowiła wyjechać z Białorusi. Wiedziała, że jej ojczyzna, współpracują z reżimem Władimira Putina, zostanie pewnie zawieszona i długo nie pojawi się na międzynarodowej arenie, a ona chciała dalej uprawiać sport. Dlatego wyjechała do kraju swoich dziadków. W Polsce jej zaufano. Choć początki nie były łatwe, to jednak dziś wyrosła na jedną z naszych lekkoatletycznych gwiazd. Chyba żaden sportowiec nie chciałby się nigdy znajdować w takiej sytuacji, że musi opuszczać ojczyznę.
To rzeczywiście była dla mnie trudna sytuacja. Stanęłam przed wyborem, którego właściwie nie powinnam dokonywać. Teraz jednak mieszkam w Polsce. Tu mieszkam i tu planuję swoje życie. Nie patrzę zatem już na to tak, że coś straciłam. Mam w Polsce świetnych przyjaciół. Wszystko to, co chciałam osiągnąć w życiu, zrobiłam wśród Polaków i w Polsce
Ona przed rokiem była naszą nadzieją na udany start w igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Mogła już startować w biało-czerwonych barwach, ale we Francji zaliczyła słaby start.
- Jeszcze chyba nie byłam wtedy gotowa na wysokie skakanie. Było poza tym wiele czynników, które miały to wpływ. Pojawiły się także problemy zdrowotne. To wszystko nałożyło się i rzeczywiście zanotowała słaby start - mówiła.
Na Białorusi zostawiła rodzinę. Od niedawna w Polsce jest jej siostra. Zapytana o to, czy kiedyś wróci do swojego kraju, odparła: - Chciałabym tam kiedyś pojechać do rodziców. Nie sądzę jednak, żebym chciała tam mieszkać. Teraz widzę siebie już tylko w Polsce. Tu chcę planować swoje życie. Myślałam, że będzie mi trudniej, kiedy opuszczę ojczyznę. Wszystko jednak wyszło bardzo naturalnie, a w Polsce czuję się jak w domu. Dlatego nie mam potrzeby wracać na Białoruś.
Polskę odwiedzała wiele razy. Także przy okazji zawodów. Sama jednak prywatnie jeździła do Zakopanego, czy Białegostoku.
- Mam w Polsce rodzinę. Moja babcia miała jeszcze z nią kontakt, ale to było ponad dziesięć lat temu. Próbowałam znaleźć tę rodzinę, ale nie wyszło - powiedziała.
Medal w przerwanym konkursie. Tak się motywowała w czasie przerwy
Żodzik mówiła po konkursie, że po tym skoku na 2,00 m, nie odczuwała wielkich emocji. Kilkanaście godzin po tym sukcesie, wciąż jeszcze zachowuje spokój, choć zewsząd odbiera gratulacje, a Japończycy ustawiają się w kolejce do niej do zrobienia sobie zdjęć z nową gwiazdą światowego skoku wzwyż.
Wciąż jeszcze do mnie dociera, co się wydarzyło. Wydaje mi się, jakbym była na mityngu, a nie mistrzostwach świata. Potrzebuję jeszcze czasu, by zacząć się tak naprawdę z tego bardzo cieszyć
Opowiedziała też o tym, co robiła w czasie godzinnej przerwy w konkursie.
- Starałam się utrzymać dobrą koncentrację. Bez niej nie byłabym w stanie dalej skakać. To było naprawdę bardzo trudne. Siedziałam przez godzinę i wmawiałam sobie, że zaraz będę skakała i że chcę skoczyć dwa metry. Musiałam też co chwilę się dogrzewać. Naprawdę trudno było utrzymać ten stan umysłu sprzed konkursu, by utrzymać swoje ciało na pełnych obrotach. To mi się jednak udało. Nawet, jak dwa razy strąciłam poprzeczkę na 2,00 m, to jednak wciąż wierzyłam, że mogę to skoczyć. Przed samym skokiem pomyślałam sobie, że muszę skontrolować każdy krok, jaki zrobię. Chodziło o to, by nie zrobić tego za szybko. Trzeba było też wyprowadzić biodra w górę. I to się udało - opowiadała Polka, która pokazała, że mentalnie jest bardzo silną zawodniczką.
Nie chce się zatrzymywać. Chce iść za ciosem. "Coś teraz pękło w mojej głowie"
Dla Żodzik medal MŚ jest największym sukcesem w karierze. Nie ma zamiaru się też zatrzymywać.
- Teraz będę chciała zostać na podium - zadeklarowała, a w przyszłym roku czekają ją, o ile pozwoli jej na to zdrowie, halowe mistrzostwa świata w Toruniu i mistrzostwa Europy w Birmingham.
Przełamała też w głowie pewne bariery, bo jednak dla wielu zawodniczek, ta granica 2,00 m bywa nieosiągalna właśnie przez mentalne podejście.
Coś chyba teraz pękło w mojej głowie. Skoczyłam pierwszy raz w życiu dwa metry i pomyślałam: dlaczego wcześniej tego nie zrobiłam?
Co ciekawe, na treningach Żodzik skacze w granicach 1,80 - 1,85 m. Dlatego nie wie na jak wysokie skakanie ją stać.
- Myślę jednak, że w przyszłości do tych dwóch metrów mogę dodać jeszcze kilka centymetrów. Musi jednak wszystko zagrać jednego dnia - przyznała.
Za swój sukces w Tokio zarobiła 35 tysięcy dolarów (ok. 125 tysięcy złotych).
- To moja największa wypłata w karierze - cieszyła się i dodała: - Mam nadzieję, że teraz częściej będę zapraszana na Diamentową Ligę. Bardzo lubię te zawody.
Żodzik dostała mnóstwo wiadomości z gratulacjami. Jeszcze nie zdążyła nawet wszystkich odczytać, a co dopiero na nie odpowiedzieć.
- Wszystkim bardzo dziękuję za gratulacje - zakończyła.
Z Tokio - Tomasz Kalemba, Interia Sport
Zobacz również:















