Philips: W Stambule zagramy bez presji
Australijska koszykarka Erin Phillips po trzech latach pobytu w Polsce chwali sobie nie tylko poziom koszykówki, ale także kuchnię i serdeczność ludzi. Nie może się już doczekać czekającego jej Wisłę Can-Pack Kraków turnieju finałowego Euroligi (28 marca-1 kwietnia).

Erin Phillips: - To rzeczywiście bardzo trudna grupa. ROS Casares jest moim zdaniem najlepszą obecnie drużyną Euroligi. Na dokładkę mamy dwa zespoły z Rosji: Spartak i UMMC Jekaterynburg. W sporcie wszystko jest możliwe i z takim nastawieniem pojadę do Stambułu. To będzie dla mnie pierwszy turniej finałowy Euroligi. Nie mogę się już doczekać. Chcę zagrać najlepiej jak potrafię, a przy okazji cieszyć się chwilą i dobrze bawić koszykówką.
Co pani zdaniem jest atutem Wisły w rywalizacji z potentatami?
- To, że zagramy bez presji. Jesteśmy mocną drużyną, więc z takim nastawieniem zawsze łatwiej sprawić niespodziankę. Mamy w składzie dużo doświadczonych zawodniczek, a to istotny czynnik rywalizacji na najwyższym poziomie.
Kto jest faworytem Final Eight?
- Wisła, to oczywiste! (śmiech). Sportowiec musi wierzyć w siebie. Mówiąc poważnie, wspominany wcześniej zespół z Walencji. W drugiej grupie stawiam nie na gospodarza turnieju - Galatasaray, a Fenerbahce Stambuł.
Po raz pierwszy w turnieju finałowym wystąpi osiem zespołów podzielonych na cztery grupy. Tempo będzie mordercze - trzy mecze z rzędu, dzień odpoczynku i decydująca batalia o miejsca.
- To będzie bardzo trudny i wyczerpujący turniej. Pierwszy raz w taki formacie, więc jest wiele niewiadomych. Myślę, że będzie ciekawie, tym bardziej, że w Stambule jest duże zainteresowanie koszykówką. Traktuję czekające nas mecze jako mentalne i fizyczne przygotowanie do rywalizacji w igrzyskach olimpijskich. Taki test swoich możliwości przed występami z reprezentacją w Londynie.
Czy wiedziała coś pani o naszym kraju przed przyjazdem do Gdyni trzy lata temu?
- Myślę, że całkiem dużo. Studiowałam w college'u historię i wybrałam sobie specjalizację o przemianach politycznych i społecznych w Europie Środkowej w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Historia Polski była jednym z dużych tematów kursu. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam jednak, że będą grać w waszym kraju. Cieszę się, że z takim podbudowaniem historycznym trafiłam najpierw do Gdyni, a potem do Krakowa. Czuję się w Polsce tak dobrze, jak w gronie najbliższych w Australii. Polacy są serdeczni, mili.
Czy zatem Polska czymś panią zaskoczyła?
- Pogodą. Owszem, także język wydawał mi się strasznie trudny, ale pogoda przebiła wszystko. Przyleciałam w październiku. Nigdy w życiu nie widziałam śniegu i nie czułam mrozu. A tu po kilkunastu dniach pobytu miałam niezapomniane wrażenia. Patrzyłam w niebo na wirujące płatki i nie wiedziałam co się dzieje. Dla mnie był to szok.
Czy po trzech latach pobytu język polski nie już dla pani tak straszny?
- Staram się go poznawać. Rozumiem całkiem sporo, ale mówienie przychodzi mi znacznie trudniej.
Czy nie miała pani problemów z przestawieniem się z australijskiej na polską kuchnię?
- Nie, bo w polskiej kuchni jest dużo warzyw, owoców, wszędzie można dostać mojego ulubionego kurczaka i międzynarodowe frytki. To mi odpowiada. Poznałam wasze tradycyjne potrawy: wspaniałe zupy, naleśniki. Przepadam szczególnie za żurkiem.
Dziękuję za rozmowę
- Proszę napisać, że mówię to po polsku: Nie ma za co. Ja też dziękuję.
INTERIA.PL/PAP
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje