Kiedyś boksem żyła cała Polska. W latach 60. niemal każda impreza bokserska, nie tylko międzynarodowa, relacjonowana była w telewizji i w radiu. Gazety rozpisywały się o rozgrywkach ligowych, w których było kilka poziomów. Dziś cieszymy się z tego, że po wielu latach udało się zebrać kilka drużyn, by w ogóle wznowić rozgrywki ligowe. Właśnie dzięki takim relacjom telewizyjnym i radiowym Ryszard Tomczyk zainteresował się boksem. Do niego trafił już niemal jako dorosły mężczyzna, bo w wieku 18 lat, ale zakochał się w nim po uszy. - Na stacji kolejowej był tłum ludzi. Pełno było transparentów. Nie mogłem wysiąść z pociągu. Koledzy i znajomi wzięli mnie na ręce i przez cały Bolesławiec nieśli mnie aż do Domu Kultury. Do tego przygrywała orkiestra. Takie miałem przywitanie po powrocie ze złotym medalem mistrzostw Europy - wspominał Tomczyk w rozmowie z Interia Sport. To był wstrząs, wiele osób go skreśliło. Polak znokautował niemieckiego mistrza "Tomczyk był absolutną rewelacją, mało znany nawet w kraju" To był 1971 rok. Dla 21-letniego wówczas pięściarza to był niesamowity sukces. Przecież boks trenował zaledwie od trzech lat, a już wspiął się na szczyt w Europie w gronie seniorów. W Madrycie był nie do zatrzymania. W debiucie zdobył złoty medal mistrzostw Starego Kontynentu. Jak się okazało, to jest ostatnie złoto wywalczone przez Polaka w kategorii piórkowej w europejskim czempionacie. Tomczyk, który zdążył jeszcze powąchać szkoły Feliksa "Papy" Stamma, bo to był ostatni turniej z kadrą tego wybitnego szkoleniowca, był rewelacją turnieju w stolicy Hiszpanii. Nie był jednak wzięty z łapanki, bo rok wcześniej w pierwszych w historii młodzieżowych mistrzostwach Europy w Miszkolcu dotarł do ćwierćfinału. Nie zdobył medalu, ale dziennikarze chwalili go za to, że walczył naprawdę bardzo dobrze, imponując dynamiką. Wyjazd na mistrzostwa Europy poprzedził mecz Polska - Anglia. Przed nim trener Antoni Zygmunt, który od 1958 roku był w sztabie Stamma, zwrócił uwagę na Tomczyka. Ten wypadł w towarzyskiej potyczce w Anglii wprost rewelacyjnie. Od razu zrobiło się głośniej o młodym pięściarzu z Bolesławca. Dziennikarze zaraz po powrocie zaczęli go wypytywać na lotnisku na Okęciu, czy już myśli o podboju Madrytu? Dla polskiego boksu to była szalenie ważna impreza. Wszystko dlatego, że dwa lata wcześniej cztery brązowe medale wywalczone przez Biało-Czerwonych w mistrzostwach Europy w Bukareszcie uznano za klęskę. Teraz w Madrycie miało dojść do przełamania. I Tomczyk był jednym z jego autorów. - Na te mistrzostwa nie jechałem jako as, ale debiutant. Na treningach dawałem jednak z siebie wszystko. Przebiegłem wszystkie szczyty w Tatrach. Na sparingach wygrywałem z kolegami z kadry. Ciężką pracą wywalczyłem sobie miejsce w kadrze na tę imprezę - opowiadał Tomczyk. W Madrycie nie było mocnych na niego. W eliminacjach wygrał z Grekiem Christosem Kakourisem, w ćwierćfinale z Walerianem Sokołowem z ZSRR, w półfinale z Rumunem Gabrielem Pometcu, a w finale z Węgrem Andrasem Botosem. Poza nim po złoto dla Polski sięgnął jeszcze Jan Szczepański. "Tomczyk był absolutną rewelacją, mało znany nawet w kraju, nierzadko przegrywający, wykazał taką dynamikę, agresję i siłę ciosu, że był niekwestionowanym mistrzem i chyba jednym z najciekawszych pięściarzy turnieju" - pisał Jacek Wasilewski, wieloletni działacz i nawet prezes Polskiego Związku Bokserskiego, w książce "Złote lata polskiego boksu". A trzeba przyznać, że to była jedna z niewielu pochwał autora w kierunku Tomczyka, bo w książce częściej krytykował tego pięściarza. Zawodnik z Bolesławca w 1971 roku zajął drugie miejsce w Plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na Sportowca Roku. Przegrał tylko z Ryszardem Szurkowskim. Od tego czasu żaden pięściarz nie był tak wysoko notowany w tym plebiscycie, a wyżej od Tomczyka, czyli zwycięzcami było tylko trzech bokserów: Aleksy Antkiewicz (1948), Zygmunt Chychła (1951, 1952) i Leszek Drogosz (1953). To najlepiej świadczy o tym, jak doceniono sukces tego zawodnika. Dzięki sukcesowi w Madrycie znacznie przyspieszyła się też sprawa przydziału mieszkania. Jedyny olimpijczyk z Bolesławca Rok później Tomczyk pojechał na swoje pierwsze i jedyne igrzyska olimpijskie do Monachium. Jest zresztą jedynym olimpijczykiem z Bolesławca. Tam w pierwszej walce pokonał Meksykanina Juana Francisco Garcię. W kolejnej przed czasem wygrał ze Szwajcarem Ruedim Vogelem. W starciu ćwierćfinałowym, którego stawką był awans do strefy medalowej, spotkał się z nieznanym Borisem Kuzniecowem z ZSRR i przegrał z nim wyraźnie. Przed igrzyskami Tomczyk w bardzo dobrym stylu wygrał Turniej Czarnych Diamentów. Tam walczył z Rosjanami, którzy dzięki temu rozpracowywali styl Polaka. W Monachium wystawili Kuzniecowa, z którym Tomczyk nie boksował. - W mojej kategorii było wówczas 50 zawodników. Może za bardzo chciałem. Przed igrzyskami wygrałem kilka walk z Rosjanami. Oni doskonale poznali mój styl. Lubiłem iść do przodu i dążyć do zwarcia, a Kuzniecow zadawał cios i od razu się cofał. Kompletnie unikał bójki, bo wiedział, że w tym elemencie nie miałby ze mną szans - wspominał Tomczyk. Wasilewski tak opisał jego występ w książce: "Tomczyk też słaby. Ciosy pojedyncze to za mało, by wygrać z Rosjaninem, a w Madrycie podobno bił seriami z obu rąk, gdzie to zatracił, powolny, ociężały". Kolejne medale i start w mistrzostwach świata. Rumun stał się przekleństwem Polaka W kolejnych latach Tomczyk przeszedł do wagi lekkiej. W 1973 roku został wicemistrzem Europy w Belgradzie, przegrywając w finale z Rumunem Simionem Cutovem, późniejszym wicemistrzem olimpijskim. W 1975 roku w Katowicach pięściarz z Bolesławca zdobył brązowy medal po ponownej porażce z Rumunem. Tym razem w półfinale. Ten sam zawodnik stanął też na drodze Polaka do medalu mistrzostw świata w Hawanie w 1974 roku, wygrywając z nim w ćwierćfinale. Można powiedzieć, że Cutnov był przekleństwem Tomczyka. Nasz mistrz Europy karierę pięściarską zakończył w 1983 roku. Miał 33 lata, ale w międzynarodowym boksie od 1977 roku nie znaczył już niemal nic. W Halle dotarł do ćwierćfinału w swoich ostatnich mistrzostwach Europy w karierze. - Miałem już 27 lat, a do tego urodził mi się syn. Nie było łatwo, a żona zostawała sam, bo ciągle wyjeżdżałem. To wszystko pewnie miało wpływ na moją dalszą karierę - przyznał Tomczyk. Prosto z ringu poszedł na 26 lat do pracy pod ziemią. A wszystko zaczęło się od serii porażek Po zakończeniu kariery rozpoczął pracę w kopalni "Konrad" w Lubinie jako górnik. Pod ziemią przepracował 26 lat. Prowadził też treningi w szkole samoobrony. W końcu, widząc, że młodzież garnie się do sportów walki, założył sekcję boksu, która przeszła potem pod Top Boks Bolesławiec. Prowadził ją razem z synem Tomaszem i tak jest do tej pory. Dwa razy w tygodniu pojawia się na treningach i przekazuje swoją wiedzę młodzieży. Tomczyk miał 18 lat, kiedy pierwszy raz stanął w ringu. Był w trzeciej klasie szkoły zawodowej. Jako młody chłopak, szybko się otrząsnął z niepowodzeń i niebawem porozbijał wszystkich najmocniejszych pięściarzy w swojej kategorii wiekowej we Wrocławiu. Tak zaczęła się jego droga na szczyt. Dziś, mimo 75 lat, fizycznie nie ustępuje młodzieży. Głowa też pracuje znakomicie. Tomczyk naprawdę pamięta wiele rzeczy, co wcale nie jest tak oczywiste w przypadku pięściarzy. Nasz mistrz prowadzi się jednak bardzo zdrowo. Nie używa alkoholu. Nie pali też papierosów, a do tego wciąż lubi ruch.