W ostatnich tygodniach na Łazienkowskiej panuje wisielcza atmosfera. Po słabym początku sezonu prezes Dariusz Mioduski postanowił zaaplikować klubowi terapię szokową i zwolnił trenera Aleksandara Vukovicia, zastępując go Czesławem Michniewiczem. Pomoc selekcjonera reprezentacji Polski do lat 21 miała być zastrzykiem ze świeżości i nadziei, ale do tej pory okazała się co najwyżej bolesnym ukłuciem. Michniewicz nie dał rady Karabachowi Agdam i odpadł z eliminacji Ligi Europy, później przegrał Superpuchar Polski (nie będąc w ogóle na meczu), a następnie w dwóch spotkaniach kadry U-21 zdobył tylko jeden punkt i praktycznie pogrzebał jej szanse na awans do młodzieżowego Euro. A na koniec - stracił pracę w PZPN. W niedzielę przyszła okazja, aby poprawić nieco nastroje. Choć rozpędzone w lidze Zagłębie Lubin długo trzymało fason, to Legia w drugiej połowie weszła na obroty, które dla podopiecznych trenera Martina Szeveli były nieosiągalne. Mistrzom Polski wciąż daleko do mistrzowskiej dyspozycji, ale na Łazienkowskiej konsekwencja oraz snajperski nos Tomasa Pekharta wystarczyły, aby wygrać. Plagi warszawskie I bez Michniewicza w Legii działo się źle. Jak usłyszeliśmy z ust jednego z zawodników, ten był zdziwiony, jak szybko cały klub przeszedł do porządku dziennego po porażce z Azerami. Tak jakby ta była wkalkulowana w los stołecznych. Mit Legii, w której zwycięstwo jest obowiązkiem, przepoczwarzył się w bajkę o żelaznym wilku. Nie pomagały także okoliczności. Problemy zdrowotne dotknęły Marko Veszovicia, Jose Kante, Vamarę Sanogo czy Rafaela Lopesa, a Josip Juranović nie mógł grać z powodu zakażenia się koronawirusem. To zresztą temat na oddzielną historię. W sobotę w mediach gruchnęła wiadomość, że dwóch graczy Legii wylądowało na kwarantannie właśnie z powodu koronawirusa (tego samego dnia klub potwierdził jeden przypadek). To zapewne skomplikowało plan Michniewicza, bo jeden z zawodników miał sporą szansę na występ od pierwszej minuty. W tym sezonie COVID-19 doświadczył mistrzów Polski szczególnie mocno, bo wcześniej wykluczył z gry na kilka tygodni wspominanego Juranovicia, a następnie napędził stracha przed meczem z Karabachem, gdy zakażony był jeden z fizjoterapeutów. Nos Pekharta Przeciwko Zagłębiu Legia zagrała z nożem na gardle. I wytrzymała, choć przez kolejne minuty legioniści nie wyglądali ani jak zespół który gra u siebie, ani jak zespół który chce dominować. Widać, że nogi piłkarzy spętane są świadomością, że każda kolejna pomyłka skończy się porządną porcją hejtu. Obecną Legię od tej Henninga Berg i Stanisława Czerczesowa różni przede wszystkim brak poczucia własnej wartości. Do zdobycia go potrzeba oczywiście trochę czasu, ale przecież kadra Michniewicza w ogóle nie została osłabiona względem ekipy, która zdobyła mistrzostwo, a wręcz przeciwnie - wzmocniona. I to nie byle kim, bo piłkarzami, którzy w karierze zdobyli sporo trofeów (Boruc - mistrzostwa Polski i Szkocji, Mladenović - mistrz Białorusi i Serbii, Valencia - mistrz Polski). W niedzielę Legię uratował strzelecki nos Tomasa Pekharta, który w pierwszej połowie uderzył z 16. metrów i pokonał Dominika Hładuna, a po przerwie okazał się skoczniejszy od lubińskich stoperów i ponownie dał swojemu klubowi prowadzenie. Czeski wieżowiec w tym sezonie Ekstraklasy trafił po raz piąty i szósty. Co ciekawe: w meczu z Rakowem Częstochowa, gdy strzelił dwa gole, a także z Wisłą Płock - wówczas do siatki trafił raz - to także 31-latek gwarantował warszawiakom trzypunktowe łupy.. Drugi start Michniewicza Zwycięstwo z Zagłębiem to niezły drugi start Michniewicza. Teraz - pozbawiony obciążenia jakim była reprezentacja młodzieżowa - może skupić się na odbudowywaniu formy warszawiaków. A przed nim kolejne niełatwe zadania i mało czasu. 21 października stołeczni zagrają ze Śląskiem Wrocław, a już 24 października w Szczecinie z Pogonią. Michniewicz będzie musiał nie tylko poprawić atmosferę, ale także znaleźć klucz do umysłów zawodników, którzy na razie nie wykorzystują maksimum swoich możliwości. A te - tu nie ma wątpliwości - są większe niż wskazują wyniki. Jeżeli doświadczony trener szybko tego nie zrobi i nie zacznie punktować, to obrona mistrzostwa może stać się fatamorganą. Bo ligowi rywale na pewno nie zamierzają na Legię czekać. Sebastian Staszewski, Interia