Kante ucierpiał najprawdopodobniej już w siódmej minucie, gdy po prostopadłym podaniu Luquinhasa oddał strzał na bramkę przyjezdnych z Wrocławia. Pozostał wprawdzie na murawie, lecz wyraźnie nie był sobą. Znany jest wszak z ruchliwości i walki o piłkę, a tymczasem wyraźnie oszczędzał siły. Na placu gry wytrwał jednak tylko do 30. minuty. Wtedy to w akcie bezsilności usiadł na murawie, a następnie o własnych siłach udał się do szatni. Dla niego ten mecz się już skończył, lecz nie był to koniec jego osobistego dramatu. Gwinejczyk był po prostu wściekły, czemu trudno się dziwić. Swoją złość wyładował jednak w najmniej odpowiedni sposób - kopiąc swoją meczową koszulkę w tunelu prowadzącym do szatni. Tę sytuację skrzętnie wychwycił realizator, dzięki kibice Legii natychmiast dowiedzieli się, co wydarzyło się w kuluarach stadionu. Kante szybko się o tym przekonał...