A jednak selekcjoner, ze swoją toporną taktyką, osiągnął sukces - nie tylko przekonał zawodników, że tylko w takim stylu da się wyjść z grupy i rzeczywiście z tej grupy wyszliśmy. Jako piłkarz, który grał w tych mistrzostwach sprzed 36 lat, mam wewnętrzne przekonanie, że w takim turnieju powinno wychodzić się na boisko, żeby podjąć walkę nie tylko fizyczną i uprzykrzać życie rywalom, ale też po to, żeby coś pokazać. Tymczasem mecz z Argentyną można porównać do spotkania siatkówki, w której trener reprezentacji, mając w składzie jednego z najlepiej punktujących zawodników świata, czyli Wilfreda Leona, postanawia, że jego zespół będzie tylko skakał do bloku, a po dobrym odbiorze, przebijał piłkę bez żadnej próby ataku. Czyli: "czekamy na wyrok". Absurd! Dariusz Dziekanowski o reprezentacji Polski. "Nie ma miejsca na radość z gry" Michniewiczowi udało się wypromować niestety (a jednocześnie na szczęście) tylko jednego zawodnika - Wojciecha Szczęsnego. Trzeba przyznać, że Wojtek i tak jest uznawany za czołowego golkipera świata, ale na tym turnieju wzbudza zachwyt i na długo zostanie zapamiętany. Piszę "niestety", bo wolałbym, żeby bohaterem był również ktoś inny, jakiś zawodnik ofensywny. Chciałbym, żeby z dobrej strony pokazali się też młodzi piłkarze, którzy pukają do bram wielkiego futbolu. Niestety, jak dotychczas, reszta piłkarskiego świata patrzy na naszą grę ze zdumieniem, że jest jeszcze ktoś na tym turnieju, kto może w ten sposób rozgrywać mecze. Z obozu kadry dochodzą głosy radości z tego, że z turniejem pożegnały się drużyny wymieniane wśród faworytów. Do domu odlecieli Niemcy, do dymisji podał się selekcjoner Belgii Roberto Martinez. Ale i jedni, i drudzy odpadli z turnieju, bo zabrakło im szczęścia. Bo jak inaczej opisać to, że na przykład Romelu Lukaku zmarnował cztery stuprocentowe okazje? Szczęście jest istotne, ale jest to ostatni element, na który można liczyć, bo nie mamy na to wpływu. Dla nas szczęście jest głównym filarem, na którym oparta jest cała konstrukcja. Nie dowartościowujmy się jednak tymi, którzy mieli pecha, ale czerpmy inspirację z takich drużyn jak Japonia, Maroko, Korea Południowa czy USA. Zobaczmy jakiego postępu dokonały te zespoły. Patrząc na grę naszej kadry zastanawiam się jakie wzory mogą z niej czerpać młodzi zawodnicy, którzy trenują w klubowych akademiach i liczą na to, że pewnego dnia to oni dostąpią zaszczytu gry w drużynie narodowej. Co mają im powiedzieć trenerzy? Grajcie tak, jak kadra? Liczcie na szczęście? Ci, którzy trafią w tych juniorskich zespołach na takiego szkoleniowca, jak Czesław Michniewicz, mogą przeklinać zły los. W jego filozofii nie ma miejsca na radość z gry, jest tylko ciężka fizyczna praca polegająca na rzucaniu rywalom kłód pod nogi. I to ma być nasz narodowy model gry? Zastanawiam się, czy do takiej taktyki w czasie treningów potrzebne są w ogóle piłki, czy na tych zajęciach nasi piłkarze ich używają? Kiedy patrzę jak niektórzy zawodnicy przyjmują futbolówkę, jak próbują zagrać do kolegi, w jakim tempie poruszają się na boisku, to mam wrażenie, że oni właśnie zakończyli dwutygodniowy obóz kondycyjny gdzieś w górach. W niedzielę gramy z wciąż aktualnym mistrzem świata, czyli Francją. Wciąż liczę na to, że niektórzy nasi zawodnicy się zbuntują i pokażą drzemiący w nich potencjał. Nie chodzi mi o jakąś szarże ułańską, ale nie chciałbym znowu oglądać jedenastu facetów stojących na wałach obronnych i odpierających ataki rywala. A jak życie pokazuje i czego sam doświadczyłem - z Francją też można wygrać nawet 4:0 i to w Paryżu...