Żyjemy w XXI wieku, w którym kampanie PRowe i marketingowe stają się jednym najważniejszych działań każdej, nawet najmniejszej firmy. Kto w swojej pracy otarł się o te zagadnienia, doskonale zna zasadę "nieważne co masz do sprzedania, ważne jak to sprzedasz". A jeśli towar, który masz w ręku jest wyjątkowy, luksusowy lub wręcz unikatowy to zadanie - wbrew pozorom - jest jeszcze trudniejsze. Czytaj także: Lewandowski szykowany do debiutu z Realem Madryt Wydawało się, że takiego "samograja" jak przejście Roberta Lewandowskiego z Bundesligi do LaLiga po prostu nie da się zepsuć. Nic bardziej mylnego. Całą komunikacja klubu wynikająca z tego faktu wygląda na dość przypadkową i - delikatnie rzecz ujmując - nieprzygotowaną. Pierwsze, nazwijmy je "spontaniczne" filmiki w klubowych mediach społecznościowych jeszcze mogły się podobać. Co prawda nie do końca zrozumiałe są ujęcia Roberta na plaży i w roli "ratownika", stojącego w słynnej budce rodem ze "Słonecznego Patrolu". No chyba, że to miała być metafora do roli Polaka w klubie, czyli ratującego tonących - to przepraszam, nie zrozumiałam. Dopisywanie większego znaczenia tej scenerii włożyłabym jednak między bajki. Bardziej obawiam się, że odbyła się akcja - reakcja. Mamy ładną plażę, to ją wykorzystajmy. Cały przekaz broni się to tylko dobrym nastrojem samego zawodnika, jego optymizmem i fascynacją nowymi okolicznościami, w których się znalazł. Kropka! Robert Lewandowski omyłkowo nazwany niemieckim napastnikiem Potem było tylko gorzej. Nazwanie Lewandowskiego "niemieckim napastnikiem", nawet jeśli wynikało ze skrótu myślowego, jest wręcz skandalem. Zachwycanie się małżonką (od 9 lat) piłkarza i podpisanie jej panieńskim nazwiskiem, to już nie tylko niedopatrzenie, ale jawna ignorancja. I wreszcie sama prezentacja. O tym, że wielokrotnie zmieniał się jej termin, a na ostatniej prostej także lokalizacja, litościwie nie wspomnę. Sam moment oficjalnego obwieszczenia światu "oto nasz nowy piłkarz" wyglądał jak osiedlowy, naprędce przygotowany festyn, a nie jedna z najważniejszych uroczystości tego okna transferowego w jednym z najlepszych i najbardziej popularnych zespołów świata. Naprawdę warto zadać sobie pytanie, czy nie ma w tym klubie nikogo kto "oprawą" takich wydarzeń się zajmuje? Nikogo, kto choć w minimalnym stopniu jest w stanie tę hiszpańską fantazję okiełznać? Panie i Panowie, po prostu wstyd. Do tego grafika w oficjalnych social mediach, ukazująca Lewego w serduszkach w klubowych barwach, nie rozczula, tylko śmieszy. Grafik płakał jak wymyślał (przy okazji brawa dla Piasta Gliwice za dystans i poczucie humoru). Nie ma innej możliwości. Starając się jednak nie skupiać na amatorszczyźnie samej prezentacji - choć było to bardzo trudne - liczyłam, że skoro w ręce prezesa Laporty jest klubowa koszulka, to przynajmniej dowiem się z jakim ostatecznie numerem Robert zagra w FC Barcelona! I tu - kolejny Zonk! Nic z tych rzeczy. Kolejna marketingowa klapa. Nie jest tajemnicą, że RL9 to już nie tylko skrót identyfikujący najlepszego napastnika świata, ale też marka sama w sobie. Utrwalona, pielęgnowana przez samego zawodnika i jego otoczenie, rozbudowywana, by stanowiła o wartości piłkarza i jego potencjale nie tylko sportowym. Podobno numer 9 został dla Roberta zastrzeżony w kontrakcie, podobno Memphis Depay ma się go zrzec na rzecz nowego kolegi. Podobno... Na tę chwilę oficjalnie nie wiemy nic. Być może wszystkie wątpliwości rozwiane zostaną pod czas niedzielonego meczu z Realem Madryt, gdzie Polak - znów podobno - ma wystąpić. I tu dochodzimy do sedna. Bardzo życzę Robertowi, by jego entuzjazm i radość (bardzo widoczna trzeba przyznać) ze zmiany klubu pozostały z nim jak najdłużej. By hiszpańskie podejście do spraw komunikacji w mediach nie przysłoniło tego, co najważniejsze: spełnienia i satysfakcji z gry w nowych barwach. By zdobywał trofea, o których marzy i realizował plany, które na pewno ma. To będzie najważniejsze. Bo jeśli to wszystko się wydarzy, bałagan pierwszych dni pójdzie w zapomnienie, a my będziemy się tylko cieszyć z kolejnych goli i wygranych meczów, a nie skupiać na otoczce. Ważnej, źle poprowadzonej, ale jednak tylko otocze. Vamos Lewy!