Na tegorocznym, kończącym się już Wimbledonie, takich zauważalnych, nietuzinkowych przykładów jest co najmniej kilka. Nie sposób bowiem przejść obojętnie obok historii Mai Chwalińskiej. Młoda tenisistka właściwie dopiero zaczyna swoją karierę w zawodowym tenisie, a doświadczeniami i trudnymi momentami mogłaby obdarować połowę zawodniczek w WTA Tour. Tenis miał być najpierw zabawą, przyjemnością, radością, potem sposobem na życie i zarabianie pieniędzy. Aż trudno uwierzyć, że coś co kiedyś sprawiało największą przyjemność, stało się dla Mai źródłem największego cierpienia. Presja, stres, płacz, wreszcie depresja. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Liczne kontuzje nie pomagały. Aż wreszcie powiedziała "dość". Rok temu odłożyła rakietę, rozpoczęła terapię, leczenie. Mogła liczyć na pomoc, wsparcie rodziny i... wszystko wskazuje na to, że wróciła silniejsza. Na Wimbledonie najpierw przeszła eliminacje, potem pokonała Katerinę Siniakovą, a w drugiej rundzie postraszyła Alison Riske. Ta historia zachwyca nie tylko ze względu na osiągnięcie najlepszego wyniku w karierze, ale przede wszystkim z uwagi na siłę, wolę walki, a przede wszystkim odwagę mówienia o sprawach trudnych, niewygodnych i - do niedawna - często w sporcie pomijanych. Dziś zawodnicy o depresji mówią więcej, głównie po to, by przestrzec innych. By pomóc tym, którzy zmagają się z własnymi demonami i nie wiedzą, jak sobie poradzić. W przypadku Mai Chwalińskiej może zaskakiwać ogromna dojrzałość i poczucie odpowiedzialności w tak młodym wieku. Tym bardziej należą się brawa i uznanie, bo najtrudniej mówić o słabościach, gdy wszyscy wokół chcą słuchać o sukcesach. A o tym, że tenis może uskrzydlać i sprawiać radość w zdecydowanie późniejszym wieku przekonuje Tatjana Maria. Trzydziestopięcioletnia Niemka - mama dwóch córek, z pochodzenia Polka, pokazała, że nawet wtedy, gdy nikt na Ciebie nie stawia, nie widzi Cię w gronie faworytek turnieju, a nawet z pewnym powątpiewaniem spogląda na Twoją karierę, można robić to co się kocha i odnosić sukcesy. 103. rakieta świata, zanim dotarła do półfinału Wimbledonu pokonała rozstawione Marię Sakkari i Jelenę Ostapenko. Ta ostatnia z wściekłości po przegranym ćwierćfinale przewracała krzesełka na korcie. Tatjana przyznaje, że to rodzina daje jej największą motywację i sprawia, że dla nich (męża i córek) chce wygrywać. I choć w półfinale stała na korcie naprzeciw Ministry Szczęścia, jak nazywana jest Ons Jabeur, to mam wrażenie, że w tej parze ów tytuł powinien zostać przyznany właśnie Niemce. Ciągle jeszcze zawodniczki powracające do sportu po urodzeniu dzieci są wyjątkiem, a przecież Kim Clijsters (która już jako mama wygrała dwa razy US Open i Australian Open), Tatjana Maria czy "nasza" Alicja Rosolska udowadniają, że to właśnie może okazać się siłą nie do przecenienia. Czytaj też: 103. rakieta świata zagrała w półfinale! Gwiazda zachwycona. "To inspiracja" Na wsparcie rodziny nie może narzekać Rafael Nadal. Jego "ekipa" podczas zawodów wielkoszlemowych zalicza się do tych najliczniejszych. Wcale nie ze względu na liczbę trenerów, lekarzy, fizjoterapeutów (choć i tych jest sporo), ale przede wszystkim na wyjątkową reprezentację osobistą. Żona, siostra, tata to osoby, które zawsze są z Hiszpanem i zawsze może na nie liczyć. Podczas ćwierćfinałowego meczu z Taylorem Fritzem, gdzie walczył nie tylko z przeciwnikiem, ale przede wszystkim z bólem, wielokrotnie spoglądał w stronę boksu, z którego dopingowali go bliscy. Tato Sebastian gestami zasugerował nawet w pewnym momencie, że Rafa powinien opuścić kort i odpuścić mecz. Mistrz jednak nie posłuchał. Zszedł z kortu dużo później niż wskazywałoby posłuszeństwo wobec ojca, ale za to wygrany. Jego determinacja i walka z samym sobą mogą i powinny wzbudzać podziw. Między bajki należy włożyć sugestie niektórych dziennikarzy, jakoby Nadal udawał swoje kontuzje i grał pod publiczkę, wzbudzając litość lub "podpuszczając" swoich rywali. Fakt wycofania się w półfinałowego meczu jest tego najlepszym dowodem. Nikt, kto udaje, nie wycofa się na ostatniej prostej! "Są ważniejsze rzeczy w życiu niż wygranie Wielkiego Szlema" - przyznał Nadal na konferencji prasowej i trudno się z Mistrzem nie zgodzić. A za walkę z bólem, słabościami i samym sobą należą się gratulacje, podziw i miejsce w historii.