O trenerze Papszunie krążą legendy. I nawet jeśli jest w nich tylko ziarnko prawdy, to i tak wyłania nam się obraz trenera na miarę mistrzów. Jest świetnie zorganizowany. W jego poczynaniach nie ma miejsca na przypadkowość, los czy inne wróżenie z kart. Jeszcze w czasie swojej pracy w szkole, ucząc jednocześnie WF-u i historii, miał wszystko znakomicie zaplanowane, wyliczone i tak ułożone, by żadna z dziedzin, którą się zajmuje nie ucierpiała (już wtedy trenował III-ligowy klub). No może z małym wyjątkiem - był jedynym znanym mi nauczycielem historii, który lekcje prowadził w dresie. Mniejsza jednak o konwenanse. Nauczycielem był bardzo wymagającym. Trenerem jest wymagającym niezwykle. Dotyczy to wszystkich elementów pracy. Zaczyna od siebie, swojego przygotowania i pomysłu. Potem wymaga zaangażowania i kreatywności od swoich współpracowników, by na końcu wiedzieć czego oczekiwać od piłkarzy. Im także nie odpuszcza. Jeśli zauważy, że ktoś ma potencjał, możliwości, ale z jakiegoś powodu nie potrafi ich wykorzystać, zrobi wszystko by ten stan rzeczy zmienić. Poleją się krew, pot i łzy, ale w ostatecznym rozrachunku przyjdzie oczekiwana forma, satysfakcja, a w konsekwencji także wynik. Profesjonalizm. A właściwie profesjonalizm w połączeniu z pracoholizmem. Mieszanka wybuchowa. Jak głosi częstochowska legenda - trener pierwszy do klubu przychodzi, ostatni z niego wychodzi. Nie znosi półśrodków. Nie zadowala się byle czym. Kiedy obejmował drużynę w 2016 roku wiedział czego chce. O czym marzy. Wiedział też, że aby wspiąć się na szczyt, trzeba działać konsekwentnie, metodą małych kroków. To szybko procentowało, a apetyt rósł w miarę jedzenia. To jednak w ogóle nie zmieniło jego stylu pracy. Wręcz przeciwnie - im dalej w las, tym pracuje więcej, intensywniej, z jeszcze większym oddaniem. Widzą to wszyscy. Od właściciela klubu, po prezesa, współpracowników, czy wreszcie piłkarzy. Ta postawa jest zaraźliwa. Nie sposób obijać się i udawać zaangażowania, gdy obok jest lider, który nawet na chwilę nie odpuszcza. Spokój i opanowanie. Nie wiem czy kiedykolwiek w oficjalnej sytuacji widziałam Marka Papszuna, któremu puszczają nerwy. Jego medialna świadomość pod tym względem jest imponująca. Prawdopodobnie wewnątrz klubu dochodzi o sytuacji nerwowych, czy wręcz nieprzyjemnych, ale tu obowiązuje złota zasada - co się wydarzyło w szatni, zostaje w szatni. Papszun jest pasjonatem. To po prostu widać. Praca sprawia mu frajdę, radochę i napędza. Także życiowo. Ma jeszcze jedną cechę, która sprawia, że w kontekście sukcesów Rakowa, mówimy przede wszystkim o trenerze, To inteligencja emocjonalna. Samoświadomość, empatia, próba zrozumienia drugiego człowieka, a jednocześnie poprowadzenia go wyznaczoną drogą, czynią z trenera wicemistrzów Polski przywódcę w pełnym tego słowa znaczeniu. Niezła laurka - ktoś napisze... być może, ale dawno żaden z trenerów w polskiej lidze na takie pochwały nie zasłużył. Żaden w tak długim czasie, tak konsekwentnie i świadomie nie budował zespołu, mającego ogromne szanse na zdobycie tytułu mistrza Polski. Fakt, ktoś na to pozwolił. Zapewnił warunki, finansowanie, zaufał i miał cierpliwość. Tej - jak wiemy - w polskiej piłce chyba brakuje najbardziej. Włodarze Rakowa doskonale wiedzą jakiego asa mają w swojej talii. A to przynosi efekty!