INTERIA.PL: Co jest najtrudniejsze przy organizacji wyścigu dookoła Polski? Daniel Śmieja, dyrektor zawodów: Najwięcej pracy było przy wytyczaniu trasy. Trzeba było wybrać taki wariant, żeby trasa biegła jak najbliżej granic Polski, a przy tym drogi były w jak najlepszym stanie. Sezon letni sprzyja remontom... - Zgadza się, wszystkiego nie możemy przewidzieć. Ale droga wyłączona z ruchu dla samochodów może być przejezdna dla rowerzystów. W ostateczności korzystamy z oficjalnych objazdów. Czeka nas jeden poważny remont na trasie, mam zapewnienie od kierownika budowy, że przejedziemy. W ciągu najbliższych 10 dni pokonacie ponad 3 tysiące kilometrów. Co będzie dla was największym wyzwaniem? - Walka z samym sobą, ze zmęczeniem. Po kilku dniach człowiek robi się senny, ale musi jechać dalej. Średnio będziemy pokonywać ponad 300 km na dobę, a czasem znacznie więcej, żeby potem na odcinkach górskich móc przejechać mniej. Nie można przedobrzyć na początku, bo w okolicach Przemyśla zaczną się pierwsze podjazdy, które będą się ciągnąć aż do Zgorzelca. Macie dokładny plan? Zakładacie jaki odcinek pokonacie danego dnia? - To indywidualna sprawa każdego uczestnika maratonu. Część kolarzy ma zaplanowany każdy dzień, łącznie z noclegami. Pokonują odcinek z punktu A do B, nocują, wstają około 5 rano i jadą dalej. Są też tacy, co jadą na żywioł. Robią przerwę na nocleg, kiedy poczują się bardzo zmęczeni. Gdzie nocujecie? - Bardzo różnie. Jedni pod namiotem, inni w agroturystyce czy hotelach, są też tacy, co nocują pod wiatą przystankową. Czyli wspólnego planu na jazdę i postoje nie ma? - Nie, dlatego, że jest to normalny wyścig. Formuła non stop polega na tym, że każdy uczestnik podejmuje indywidualnie decyzje o długości dziennego etapu, przerwach i miejscach odpoczynku. Obowiązuje jedynie limit 240 godzin i przestrzeganie wytyczonej trasy: każdy musi się zameldować we wszystkich strefach kontroli. Która to edycja maratonu? - Trzecia, jeździmy co 4 lata począwszy od 2005 roku. W tym roku opłatę startową wpłaciło 19 osób, to chyba zamknięta lista uczestników. Co trzeba zrobić, żeby wziąć udział w kolejnej edycji? - Jeździć, jeździć i jeszcze raz jeździć. Zasada jest taka: im dłuższe dystanse treningowe, tym lepsze przygotowanie. Jako organizator wymagam od każdego uczestnika kwalifikacji i ukończenia wyścigu Bałtyk - Bieszczady na dystansie 1008 km. Sam start w tych zawodach jest bardzo dobrym przygotowaniem. Jeżeli ktoś nie może wystartować w tym wyścigu, to musi przejechać minimum 600 km w 48 godzin. Dzięki temu ma pan pewność, że kondycyjnie wytrzyma trudy trasy? - Nie tyle chodzi o kondycję, ale o psychikę. Trzeba się na własnej skórze przekonać na czym polega jazda 300 km dzień po dniu. Na trasie naszego maratonu walka z samym sobą zaczyna się po przejechaniu 1500 km, czyli po 5-6 dniach. Bolą kolana, stawy, nie można usiedzieć na siodełku. Bardzo ciężko się zmusić do kolejnego dnia spędzonego na rowerze. Na szczęście bardzo działa przyciąganie mety, ostatnie 500 km pokonuje się tak, jakby to był pierwszy dzień wyścigu. W maratonie startują amatorzy czy zawodowcy? - Amatorzy, ale na poziomie wyczynowym. Poza tym w Polsce nie ma organizacji dla kolarzy długodystansowców. Z tego co wiem nie jedziecie tylko po to, żeby się sprawdzić na wyczerpującym dystansie. Jest też szczytna inicjatywa towarzysząca maratonowi. - Nawiązaliśmy współpracę z fundacją Jasia Meli. Chcemy pomóc jednemu z podopiecznych fundacji, Michałowi, który w wypadku na skuterze stracił nogę. Potrzebuje dofinansowania na zakup protezy. Za każdy przejechany kilometr chcemy zebrać 5 złotych na ten cel. Wpłat można dokonywać na stronie serwisu domore.pl. Rozmawiał: Dariusz Jaroń