W 2007 roku Klindt został mistrzem Europy juniorów. Wówczas uważano, że to Duńczyk będzie przyszłością żużla, bo zapowiadał się świetnie. W stawce pokonał chociażby późniejszego mistrza świata Artioma Łagutę, medalistę mistrzostw świata Martina Vaculika czy jednego z lepszych Polaków ostatniej dekady - Grzegorza Zengotę. Nie znalazł klubu. Zakończy karierę? To może być ostatni rok startów dla Nicolaia Klindta, jeżeli nie znajdzie żadnego klubu w Polsce. Nie da się ukryć, że to właśnie w kraju nad Wisłą zarobki są największe. Obecnie Klindt ma podpisany kontrakt warszawski z ostrowską drużyną. To oznacza, że nie ma wynagrodzenia ani gwarancji startów i czeka na to, by zgłosił się po niego któryś z klubów. Tutaj Klindt musi po prostu liczyć na los, który dla niego okaże się szczęśliwy, a dla kogoś innego pechowy. Jeśli ktoś złapie kontuzję to Duńczyk będzie mógł liczyć na ewentualny angaż. Natomiast, jeżeli nawet w takim przypadku nie uda mu się znaleźć klubu to może to oznaczać koniec kariery, gdyż żużel bez jazdy w Polsce po prostu jest praktycznie nieopłacalny. Ogromny pech, który zniszczył mu sezon Niedoświadczony, 18-letni Bartosz Głogowski w ubiegłym roku doprowadził do fatalnej kraksy Klindta. W wyniku upadku Duńczyk złamał rękę oraz doznał pęknięcia kręgu szyjnego C5. Rok wcześniej było jeszcze gorzej ponieważ doznał złamania kręgu C3. To mogło doprowadzić do prawdziwego dramatu. - Lekarze mówili mi, że kolejne złamanie może spowodować, że ten fragment ciała stanie się niestabilny i może nieść za sobą poważne konsekwencje. To może być zawał serca, guz mózgu, udar, paraliż, a nawet śmierć, bo tętnica biegnie w górę i w dół kręgów, przechodząc do serca i mózgu - mówił Klindt dla Speedway Star. Wydaje się, że wobec tego nie ma sensu na siłę się ścigać. Jeżeli nie znajdzie klubu, to może po prostu zakończyć karierę.