Czasami do zdobycia statusu legendy nie trzeba wielkich sportowych osiągnięć. W pamięci kibiców, oprócz wybitnych mistrzów, zapadają też niezwykle barwne jednostki, stanowiące niemalże część danej kultury. Do takich osób należy Jaroslav Petrak, który dla Zlatej Prilby od wielu lat był tym samym, co wieża Eiffla dla Paryża, Pałac Kultury i Nauki dla Warszawy czy Sukiennice dla Krakowa. Obsada tradycyjnego turnieju się zmieniała, ale nie zmieniało się jedno: pierwszym rezerwowym musiał być Jaroslav Petrak. Człowiek, który żużlem po prostu się bawił. Petrak nie ma na koncie żadnych dużych sukcesów. A przynajmniej nie w tych najbardziej prestiżowych zawodach. Wiele lat startował w turniejach międzynarodowych, w Austrii, Słowenii, we Włoszech czy na Węgrzech. Zdobywał w nich medale, stawał na podiach. Były to jednak zawody trzeciej lub nawet czwartej kategorii, którymi mało kto de facto w ogóle się interesował. Stąd też jedyne skojarzenie, jakie przychodzi do głowy kibicom gdy wspomni się o Petraku, to słynna Zlata Prilba. Tam jednak także coś już się skończyło. Pardubice we łzach. Odchodzi ikona Podczas ostatniej edycji tego turnieju, Jaroslav Petrak wystąpił po raz ostatni. Przyjechał z tyłu, ale tu nie o wynik chodziło. 50-letni weteran z Czech tym występem oficjalnie zjechał z żużlowych torów. Po zakończeniu biegu długo jeździł i pozdrawiał kibiców. Ci wstali, wiwatowali, niektórym łezka zakręciła się w oku. Zlata Prilba bez Petraka nie straci sportowo, ale straci niejako wizerunkowo. To był ktoś, bez kogo trudno było sobie te zawody wyobrazić. Nigdy nie przyjeżdżał tam po to, by wygrywać. On chciał się dobrze bawić. Sposób, w jaki kibice pożegnali Petraka niech będzie najlepszym dowodem na to, że zawodnik mimo braku sukcesów, tak czy inaczej jest w stanie trwale zapisać się w pamięci kibica. Ciekawe, ilu fanów za rok wypisując program podczas Zlatej Prilby z automatu jako pierwszego rezerwowego umieści tam Petraka właśnie. A działaczom pozostaje jedynie... poszukać zawodnika o tym samym nazwisku, by podtrzymać tradycję. To oczywiście pół żartem, pół serio. Swoją drogą Petrak jeździł tak długo, że spokojnie mógłby spotkać się na torze nawet ze swoim wnukiem.