Wojciech Kulak, Interia: Bartosz Zmarzlik dokonał w niedzielę rzeczy wielkiej i już w pierwszym sezonie w Platinum Motorze sięgnął po mistrzostwo Polski. Spodziewał się pan, że tak szybko zaaklimatyzuje się w nowych barwach? Bogusław Nowak, wielokrotny złoty medalista mistrzostw Polski, pierwszy trener Bartosza Zmarzlika: - Ja myślę, że on jest na takim etapie swojego rozwoju, że starty w nowym klubie, na innych torach nie stanowią dla niego ogromnej przeszkody. Tego w zasadzie możne było być pewnym, iż Bartek nie straci rezonu i nadal będzie ścigał się na takim poziomie, do którego przyzwyczaił kibiców. Byłem więc o niego spokojny. Pomogła mu też zresztą drużyna. W Motorze zmontowano niesamowitą ekipę. Każdy się wspiera i pomaga sobie w trudnych chwilach. Dodatkowo w finale zmierzyli się z przetrzebioną kontuzjami Spartą. Jazda bez podstawowych zawodników jest piekielnie trudna, co widać też po tegorocznej sytuacji Stali Gorzów. Po świetnej rundzie zasadniczej wypadł jej Anders Thomsen i wszystkie plany posypały się niczym domek z kart. Lublinianie byli też chyba taką drużyną rozkręcającą się z meczu na mecz. Odniosłem takie wrażenie, że z tygodnia na tydzień podopieczni Macieja Kuciapy oraz Jacka Ziółkowskiego stawali się coraz lepsi. Szczyt formy przypadł więc akurat na najważniejszą fazę zmagań. - Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Motor był bez wątpienia na papierze jedną z lepszych drużyn w PGE Ekstralidze i to udowodnił. Zespołowi pomogła też jazda w pełnym składzie. Żużlowcy zrobili to co powinni i zasłużenie odebrali w niedzielę złoty medal drużynowych mistrzostw Polski. Do teamu Bartosza Zmarzlika na decydującą część sezonu dołączył Marek Hućko, czyli były żużlowiec, a obecnie uznany mechanik w środowisku, pracujący w przeszłości między innymi z Nickim Pedersenem. To dobry ruch ze strony 28-latka? - Ciężko powiedzieć czym kierował się Bartek podejmując taką decyzję. Czy chodziło o pewne braki, czy po prostu liczył na doświadczenie Marka? Tak jak pan powiedział, Marek Hućko swoją drogę jako mechanik przeszedł i ma ogromne umiejętności. Co warto zaznaczyć, Bartek nie lubi stać w miejscu i cały czas czegoś szuka. Na pewno wciąż doskonali się w aspektach takich jak start i rozegranie pierwszego łuku. Zawsze jest gdzieś pole do poprawy. Legenda mówi wprost. „To jakaś paranoja” Najbardziej ucieszyło mnie w niedzielę, że na twarzy Bartosza Zmarzlika w końcu pojawił się uśmiech po tej nieszczęsnej dyskwalifikacji w Vojens za nieprzepisowy kevlar. Jak pan zareagował na wiadomości dochodzące do nas z Danii? - Z tego żużla robią coraz większą paranoję. Nikt na kwalifikacjach nie zwrócił mu nawet uwagi, a później okazuje się, że tylko Bartek poniósł konsekwencje i jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy. Przecież tam w parkingu było wiele osób od organizatora, które mogły od razu powiedzieć, że coś jest nie tak. Żużlowiec to też człowiek, który w dodatku ma wiele spraw na głowie. Stało się to pewnie przypadkowo, nic nie było zamierzone. Organizatorzy skorzystali natomiast z okazji, żeby Bartka pogrążyć. Nie ma pan wrażenia, że w środowisku tworzy się taka antypolska koalicja? W niedawnym wywiadzie jury zawodów poparł Tony Rickardsson, czyli również osoba wpływowa w najważniejszym cyklu świata. - Działacze ewidentnie mają jakiś uraz do Polaków. Podobna sytuacja miała przecież miejsce z drużynowym pucharem świata, który zastąpili turniejem Speedway of Nations. Inne reprezentacje nie potrafiły wystawić czteroosobowego lub pięcioosobowego składu mogącego walczyć z naszymi zawodnikami, więc zmieniono formułę na jazdę parą. Co to są za drużynowe mistrzostwa świata? No po prostu paranoja. Kiedyś mam wrażenie coś podobnego robiono z przebijającym się do czołówki Tomaszem Gollobem. Był on po prostu niewygodny dla niektórych zawodników, więc rzucano mu kłody pod nogi. - Najgorsze jest to, że nawet we władzach dyscypliny nie mamy dość silnej pozycji. To daje międzynarodowym działaczom pole do różnego rodzaju kombinacji. Oni zamiast utrudniać Polakom życie powinni wziąć się za budowanie tego sportu i odpowiednie nim zarządzanie. W wielu krajach żużel boryka się z ogromnymi trudnościami. Zamiast brylować przy stolikach i udowadniać nam nie wiadomo co, poprosiłbym ich o więcej ciężkiej pracy. Skandal w Danii doprowadził do tego, że Bartosz Zmarzlik przed ostatnią rundą w Toruniu ma sześć punktów zapasu nad drugim w klasyfikacji generalnej Fredrikiem Lindgrenem. To dużo czy mało? - Uważam, że Bartek powinien sobie dać radę. Jednak należy brać pod uwagę fakt, że jeden albo dwa błędy mogą wprowadzić niesamowitą nerwowość. Zagrożenie ze strony rywala na pewno istnieje, ale myślę, że Bartek stanie na wysokości zadania i ze spokojem rozegra to wszystko na swoją korzyść. Bartosz Zmarzlik przed turniejem w Toruniu odbył między innymi trening w Gorzowie. Cieszy pana taka współpraca polskiego środowiska? Widać, że naprawdę każdemu w kraju zależy na tym czwartym złocie. - To są zawsze miłe obrazki. Nie wyobrażam sobie zresztą innej postawy zarządu. Sprawa wykracza daleko poza rozgrywki klubowe, więc powinniśmy Bartkowi pomagać tak bardzo jak tylko możemy. On ściga się przecież dla Polski i dzięki niemu o naszym kraju na świecie znów może zrobić się głośno. W Toruniu spotka się prawdziwa plejada legend Będzie pan w sobotę na stadionie w Toruniu czy woli pan obejrzeć zawody w spokojnych domowych warunkach? - Zamierzam być obecny na trybunach i wspierać na żywo Bartka w walce o historyczny sukces. Będą towarzyszyć mi koledzy ze Stali Gorzów z dawnych lat. Co roku w Toruniu spotykamy się z tak zwaną "Starą Gwardią", która kiedyś rządziła na polskich torach. Wydarzenie organizuje Wojciech Żabiałowicz. Mamy już załatwiony nocleg pod Toruniem. Już dzień przed turniejem zaplanowaliśmy spotkanie, kolację i tego typu rzeczy. To naprawdę ciekawa inicjatywa. Wspólnych wspomnień macie państwo przecież co niemiara. W Gorzowie też robimy coś podobnego, ale na troszkę większą skalę. U nas potrafi w czymś takim wziąć udział nawet osiemdziesiąt osób. Do Torunia z tego co się orientuję zawita około trzydziestu byłych żużlowców. To bardzo miłe chwile dla każdego z nas. Lubimy sobie powspominać i powymieniać się opiniami na różne tematy. Nie liczą się na razie z tym wszystkim, ale może kiedyś ktoś skorzysta z tego. Jaką jedną radę dałby pan Bartoszowi Zmarzlikowi przed zawodami w Toruniu? - Chciałbym, żeby skoncentrował się na sobie, na swoich motocyklach oraz przede wszystkim na dobrym starcie. Reszta wtedy sama się ułoży. Wierzę, że będzie dobrze. Byle po prostu nie walczył z kimkolwiek w negatywnym tego słowa znaczeniu. Niech nie patrzy się na innych i robi to co najlepiej potrafi. Jeżeli Bartoszowi Zmarzlikowi uda się w sobotę zdobyć czwarte złoto w karierze, to uroni pan łezkę wzruszenia czy przyzwyczaił się już pan do sukcesów pana najbardziej utytułowanego wychowanka? - Chyba człowiek już się z tym oswoił. Jeszcze te dwa pierwsze złota powodowały u mnie niesamowite wzruszenie. Razem o tym złocie marzyliśmy od kiedy zaczęliśmy wspólnie trenować. Doskonale pamiętam spotkanie po pierwszym złotym medalu w Toruniu. Wtedy Bartek podszedł, wyściskał mnie i powiedział: "trenerze, w końcu to zrobiliśmy". To było piękne i tej chwili nie zapomnę do końca życia. Fantastyczne jest również to, że Bartosz Zmarzlik nie zapomina o panu. Nie dość, że pamięta o swoim pierwszym trenerze, to na dodatek zasponsorował nowoczesny wózek, którego koszt wynosił kilkanaście tysięcy złotych. - Jego wsparcie jest nieocenione. Wspomniany przez pana wózek zakupiony przez Bartka bardzo ułatwia mi wiele spraw w życiu codziennym. To był dla mnie nieosiągalny wydatek, dlatego jestem mu niesamowicie wdzięczny za to co zrobił. Życzę w takim razie miłej wyprawy do Torunia. Oby wrócił pan do Gorzowa z uśmiechem na ustach, bo to będzie oznaczało tylko jedno. - Dziękuję bardzo. Jedziemy po złoto!