Znowu na tapecie jest Górnik Zabrze i znowu pojawia się w jego kontekście nazwisko Jana Urbana. Po raz drugi ten zasłużony dla tego klubu piłkarz dostał wilczy bilet. I ponownie odbyło się to bardzo nieelegancko. Pierwszy raz - mówiąc delikatnie - w mało profesjonalnych okolicznościach potraktowano go trzy lata temu. Niecały rok później Janek puścił to w zapomnienie i zgodził się na powrót. Ale znowu zawiódł się na działaczach, którzy nie są nawet warci, żeby wymieniać ich z nazwiska. Bo to kolejni ludzie decydujący o losach tego zasłużonego klubu, których można nazwać jednym słowem: amatorzy. Niestety, to już taka przypadłość Górnika, że jeden niekompetentny działacz zatrudnia innego, żeby niekompetencja tego drugiego przysłoniła ignorancję i brak profesjonalizmu tego pierwszego. Z ubolewaniem trzeba stwierdzić, że tak właśnie jest nie tylko w Zabrzu, ale też w wielu innych klubach. Trudno bowiem zarzucić niekompetencje Janowi Urbanowi, skoro mający niewielki potencjał piłkarski zespół wyciąga prawie do czołówki. Trafił się słabszy moment wynikowo (bo gra wciąż wyglądała nieźle) i amatorzy nazywający się prezesami czy dyrektorami sportowymi mają pretekst. Smutne to jest... Budujące jest zaś to, że Jan Urban nie traci fasonu i wciąż pokazuje klasę. Tuż po dymisji z Górnika dostał ofertę z Wieczystej Kraków (II liga), ale nie bawił się w jakieś medialne gierki i szybko uznał, że nawet pieniądze nie przekonają go do tego, by uczestniczyć w tym dziwnym projekcie. Jak się okazuje, jeszcze nie wszystko i nie każdego można kupić za pieniądze. Bez dwóch zdań Górnik pod jego wodzą grał powyżej swojej możliwości, piłkarze rośli, dojrzewali i nabierali wartości. A to jest właśnie miarą dobrego trenera. Nagły zwrot akcji w Krakowie. Kto by pomyślał. Sensacyjny powrót do Polski Dariusz Dziekanowski: Chciałoby się, by polscy piłkarze imponowali w kadrze formą taką jak w klubach Schodząc nieco z "naszego podwórka", na myśl przychodzą mi również spotkania Arsenalu z Realem Madryt w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i roli, jaką nich spełnił Jakub Kawior. Od dwóch lat w każdym okienku mówi się o tym, że reprezentant Polski zostanie sprzedany, bo nie spełnia oczekiwań w londyńskim klubie. Tymczasem w spotkaniach z Królewskimi był jednym z bohaterów Kanonierów. Co prawda wystąpił przeciwko Królewskim, gdyż kontuzję leczy Gabriel Magalhães, ale 25-latek pokazał, że nawet jeśli Mikael Arteta rzeczywiście wystawi go na listę transferową, to na pewno za dużo więcej niż 20 mln euro, które londyńczycy za niego zapłacili kilka lat temu. A wcale się też nie zdziwię, jeśli zostanie w Londynie i stanie się podstawowym zawodnikiem. Patrząc na jego występy w klubie chciałoby się, żeby polscy zawodnicy powoływani do naszej narodowej drużyny przez Michała Probierza prezentowali przynajmniej podobną formę do tej, którą imponują w swoich klubach... Sporo mówi się ostatnio o tym, że do gry gotowy będzie już wkrótce Marc-Andre ter Stegen. Niemiecki bramkarz Barcelony, który nie grał od września od feralnego meczu, w którym doznał kontuzji kolana, znalazł się w kadrze na sobotni mecz w finale Pucharu Króla z Realem. Patrząc jednak na to, jak Hansi Flick długo przygotowywał do powrotu Wojciecha Szczęsnego i do jakiej formy Polak doszedł po powrocie z emerytury, wydaje się, że Niemiec będzie musiał chwilę poczekać. Niemiecki szkoleniowiec nie jest człowiekiem, który ulega presji czy to ze strony kibiców i mediów, tylko kieruje się tym, jak prezentuje się dany zawodnik na treningach i meczach. Trzeba do tego dodać przestrzeganie zasad i trzymanie standardów, których wymaga od zawodników jeśli chodzi o dyscyplinę - czy to w treningach, czy meczach. W Barcelonie zapowiada się więc ciekawa rywalizacja w bramce, ale dopiero latem przed startem nowego sezonu. I będzie to rywalizacja czysto sportowa, bez żadnych podtekstów, bez faworyzowania kogokolwiek. Na razie pozycja Wojtka wydaje się niepodważalna.