Można się było spodziewać, że po zupełnie bezstresowym zwycięstwie w Polsce u siebie Niemcy mogą być zdekoncentrowani. Można się było spodziewać, że podejdą na luzie, bo w środę Polacy nie zasygnalizowali, by w jakimś elemencie mogą im zagrozić. Ale trzeba było sięgnąć po najgłębiej skrywane pokłady optymizmu, by przypuszczać że "Biało-Czerwoni" będą w stanie walczyć jak równy z równym z brązowymi medalistami olimpijskimi. A tymczasem działo się tak przez całą pierwszą połowę i guzik nas interesować powinno podejście gospodarzy. Z rzeczy, których Polacy w Gliwicach nie robili tym razem korzystali bez ceregieli. Mamy w drużynie mierzącego 207 cm kołowego Kamila Syprzaka i do niego parę podań trafiło, a i on sam był znacznie aktywniejszy. Wreszcie zaczął się ruszać na środku rozegrania Michał Daszek, a gdy koledzy byli obstawieni sam decydował się na wejścia w obronę i zdobywał bramki, co jak wiadomo jest jednym z jego atutów. Było przygotowanie pozycji dla rzutów z drugiej linii, z czego korzystał Rafał Przybylski. Była dobra obrona, która uważnie się przesuwała pomagając Mateuszowi Korneckiemu w bramce. Stąd przez całą pierwszą połowę wynik był na naszą korzyć albo był remis. W 12. minucie prowadziliśmy 7:4, potem jeszcze 8-5 i 9-6, a już dalej do przerwy jednym golem, po którym Niemcy wyrównywali. Było widać, że Polacy jakieś schematy mają wypracowane i że potrafią je wykorzystywać, czego efektem był remis do przerwy (16-16). Wiadomo było, że druga połowa będzie trudniejsza, bo Niemcy dostali wystarczająco dużo argumentów, by wziąć się do roboty. Ale niestety sami Polacy dostarczyli im argumentów i oddali prowadzenie. Mateusz Kornecki obronił aż 5 kolejnych rzutów gospodarzy, ale to co zarobił w obronie, to jego koledzy partaczyli w ataku. Cztery razy piłkę stracił Tomasz Gębala (złe podanie, rzut zablokowany, faul w ataku i przejście linii) i Niemcy z niczego zbudowali cztery gole przewagi (20-16 w 38.). Dopiero wtedy zdobyliśmy pierwszego po przerwie gola (Tomasz Gębala), ale już widać było że Niemcy złapali wiatr, a Polacy się pogubili. Grę trzeba było uspokoić, znów zacząć grać swoje schematy, by nie zmarnować zbudowanego przez pierwsze 30 minuty bardzo dobrego wrażenia. To się i udało i nie do końca. Udało się, że bo przewaga gospodarzy nie rosła, nie radzili sobie długimi fragmentami z naszą obroną, ale z drugiej strony bezwzględnie korzystali z naszych prezentów. Polacy wielokrotnie mieli szanse zejść z czterech - pięciu goli starty nawet na dwa, ale konsekwentnie gubili się w ataku bądź leczył ich Silvio Heinevetter. Skończyło się pięciobramkową porażką - 24-29, chyba zbyt wysoką. Można było pokusić się o niższą. Trochę determinacji potrzeba było, by zablokować ostatnią akcję gospodarzy, gdy Jannick Kolbacher trafił dwie sekundy przed końcem. Trochę bardziej trzeba się było starać o kolejne gole, gdy już wiadomo było czterech goli w końcówce nie jesteśmy w stanie odrobić. I przede wszystkim nie gubić tyle piłek w prostych sytuacjach. Ale narzekać po tym meczu tak naprawdę nikt z nas nie ma prawa. Kolejne mecze w eliminacjach biało-czerwoni zagrają w czerwcu z Kosowem na wyjeździe i Izraelem w Płocku. Awans do styczniowych mistrzostw Europu, które odbędą się w Szwecji, Norwegii i Austrii wywalczą dwa pierwsze zespoły każdej z grup oraz cztery najlepsze z trzecich miejsc. lech Niemcy - Polska 29-24 (16-16) Niemcy: Andreas Wolff, Silvio Heinevetter - Uwe Gensheimer 10, Patrick Wiencek 2, Tim Suton 1, Fabian Wiede 2, Hendrik Pekeler 1, Steffen Weinhold 4, Marian Michalczik, Steffen Faeth 1, Patrick Groetzki 1, Kai Haefner 2, Matthias Musche, Fabian Boehm 3, Jannik Kohlbacher 1, Paul Drux 1. Polska: Mateusz Kornecki, Adam Morawski - Przemysław Krajewski 1, Patryk Walczak 1, Maciej Pilitowski 2, Kamil Syprzak 1, Marek Szpera, Arkadiusz Moryto 4, Piotr Jarosiewicz 2, Michał Daszek 6, Maciej Gębala 1, Rafał Przybylski 4, Michał Szyba, Tomasz Gębala 2, Piotr Chrapkowski, Damian Przytuła. Sędziowali: Slave Nikolov, Gjorgi Nachevski (Macedonia Północna). Widzów: 10500.