Chiny zmiażdżone, Polska dokonała demolki. Wymarzony start mistrzostw świata
Mistrzostwa świata piłkarek ręcznych mają to do siebie, w przeciwieństwie do mistrzostw Europy, że można zmierzyć się w nich z drużynami o dwie albo trzy klasy słabszymi. I takiego starcia można się było spodziewać w 's-Hertogenbosch, pewnie zwycięstwa Polek w starciu z Chinkami. Tymczasem przez niemal 45 minut nasz zespół się męczył, był nieskuteczny, popełniał błędy. Ostatni kwadrans wszystko jednak wynagrodził. Skończyło się na pogromie.

Walka o miejsca 9-12 - to realny cel, z jakim polskie piłkarski ręczne pojechały na mistrzostwa świata do Holandii. Realny, bo trudno się spodziewać, by były w stanie wygrać w pierwszej fazie z Francją czy w drugiej z Holandią. Raczej wyzwaniem tu można nazwać spotkanie z Austrią w drugiej części turnieju, już w Rotterdamie.
I nie da się ukryć, że dwa pierwsze spotkania w fazie grupowej miały być dla zespołu norweskiego trenera Arne Senstada przetarciem przed spotkaniem z Francją. Zwłaszcza to z Chinkami, piątym zespołem Azji, który przyleciał do Europy tylko dzięki "dzikiej karcie".
Tymczasem rzeczywistość okazała się dla naszej drużyny w pierwszej połowie dość brutalna.
Polska - Chiny w pierwszym spotkaniu mistrzostw świata. Zaskakujący początek, a później i koniec pierwszej połowy
Europa rządzi i dzieli w światowej piłce ręcznej, jedynie Brazylia jest w stanie włączyć się do tej rywalizacji, choć bardziej o fazę ćwierćfinałów niż o medale. Kiedyś taką drużyną była też Korea Południowa, ale to 20-30 lat temu. Teraz, wspólnie z Japonią, odstają poziomem od reszty kontynentu, a na mistrzostwach Azji razem z nimi awans na mundial wywalczyły też: Kazachstan i Iran. A Chiny? Piąta pozycja, za tymi dwoma krajami. Skoro więc wczoraj Iranki przegrały ze Szwajcarią 9:34, a Kazachstan z Angolą 20:38, to podobnego scenariusza mogliśmy spodziewać się w meczu Polska - Chiny. Bez urazy dla rywalek.

Polki zaczęły dość nerwowo, straciły dwie bramki, później w kontrze w słupek rzuciła Karolina Kochaniak. Chinki dość wysoko broniły, skupiły się zwłaszcza na pilnowaniu Moniki Kobylińskiej. Tyle że te pierwsze minuty nie miały większego znaczenia. Senstad ani myślał prosić o przerwę, jego zawodniczki same wzięły sprawy w swoje ręce. Chinki prowadziły 5:4, Biało-Czerwone zdobyły pięć kolejnych bramek.
A wystarczyło nieco wzmocnić defensywę, która wymuszała błędy rywalek, ale też ruszyć kontratak i drugą linię, za sprawą Pauliny Uścinowicz.
Senstad zaczął zmieniać skład, na koło powędrowała Natalia Pankowska, do drugiej linii zaś: Natalia Nosek czy Katarzyna Cygan. Celem na tę pierwszą połowę było może nie rozgromienie rywalek, ale uzyskanie wyraźnej, sześcio-, może nawet ośmiobramkowej przewagi. By w drugiej połowie cała czternastka z pola mogła ogrywać się na mundialu. A mając aż sześć debiutantek na tej globalnej imprezie, Senstad musiał na takie coś zwrócić uwagę.
W 20. minucie Polki prowadziły 13:8, po świetnej indywidualnej akcji Joanny Granickiej. I to nie był bynajmniej koniec męczarni Chinek. Popełniały błąd za błędem, to się natychmiast kończyło kontrami naszej drużyny. Szkoda tylko, że nasze zawodniczki te okazje zdecydowanie za często marnowały. A jeszcze wdały się wciągnąć w chaotyczną grę Azjatek.
Końcówka pierwszej połowy był w wykonaniu naszej drużyny koszmarna. Niemal dziewięć minut bez trafienia, dopiero Cygan przełamała tę potworną niemoc. Skończyło się na 15:12, dobrej gry naszej drużyny można tu wyliczyć jakieś 10 minut. Trochę za mało jak na starcie z jedną z najsłabszych drużyn uczestniczących w tym turnieju.

Nietrudno się domyślać, że Senstad nie mógł być zadowolony. Pewnie w szatni też było głośno, Norweg nie lubi takiej prowizorki. I po przerwie nasz zespół zaczął grać lepiej. Na tyle, że w 40. minucie było 22:16, przewaga dwukrotnie się zwiększyła. Sposobem były akcje przez prawe skrzydło, te kończyła Magda Balsam. Choć i ona w końcu się pomyliła, przy próbie przelobowania chińskiej bramkarki.
A później stało się to co w pierwszej połowie: znów niespokojna gra w ataku, marnowanie sytuacji bramkowych. Różnicę stanowiła tylko defensywa, zdecydowanie lepsza niż przed przerwą, z wysuniętą Aleksandrą Rosiak. Dlatego nasza przewaga nie malała, to wciąż było 6-7 bramek.
Chinki w końcu "pękły", w ostatnim kwadransie. Popełniały błędy w ataku, nasz zespół kontrował. W 52. minucie Rosiak trafiła do pustej bramki na 29:18, była to jej dwusetna bramka w kadrze. A wcześniej setną zdobyła Nosek.
Skończyło się na "spokojnym" zwycięstwie 36:20. Na Tunezję w niedzielę (mecz o 15.30) to zapewne wystarczy. Na Francję we wtorek - pewnie już nie.
Minutowy zapis relacji z meczu Polska - Chiny znajduje się TUTAJ.
Polska - Chiny 36:20 (15:12)
Polska: Płaczek (3/11 - 27 proc.), Wdowiak (8/20 - 40 proc.) - Balsam 9 (3/3 z karnych), Cygan 4, Michalak 4, Uścinowicz 4, Kobylińska 3, Janas 3, Nocuń 2, Granicka 2, Rosiak 2, Pankowska 1, Nosek 1, Olek 1, Kochaniak, Głębocka.
Kary: 2 minuty. Rzuty karne: 3/3.
Chiny: Lu (3/20 - 15 proc.), Huang (3/19 - 16 proc.) - Chan Liu 7, Shi 4, Pan 3 (2/2 z karnych), Yuting Liu 2, Qu 2, P. Zhang 1, Xuedan Liu 1, S. Zhang, Liang, Wei, Wang, Y. Li, Z. Li, Zhuo.
Kary: 6 minut. Rzuty karne: 2/2.












