Szalona kanonada w Ekstraklasie. Gol za golem. Lider tabeli rozstrzelany
Lechia Gdańsk rozbiła Górnika Zabrze 5:2 w pierwszym meczu 18. kolejki Ekstraklasy. To był bezwzględny odwet za porażkę w Pucharze Polski poniesioną przed trzema dniami. Ekipa z Górnego Śląska wciąż zachowuje pozycję lidera, ale z taką dyspozycją w potyczkach wyjazdowych upadek ze szczytu to tylko kwestia czasu. Gospodarze wykorzystali ostatnią szansę w tym roku, by czmychnąć ze strefy spadkowej.

W bieżącym sezonie Górnik Zabrze czuje się na Wybrzeżu jak u siebie w domu. Pod jednym wszak warunkiem - mecz musi być rozgrywany w Pucharze Polski. Ślązacy wyrzucili za burtę oba zespoły znad morza. Najpierw Arkę w 1/16 finału, potem Lechię w 1/8.
To drugie spotkanie miało miejsce ledwie przed trzema dniami. Zabrzanie wygrali w Gdańsku 3:1. W piątkowej konfrontacji ligowej byli zatem naturalnym faworytem.
Górnik nie przypominał siebie sprzed trzech dni. Srogi rewanż Lechii za porażkę w Pucharze Polski
Inna sprawa, że lider tabeli gościł na obiekcie drużyny terminującej w strefie spadkowej. Już tylko ten fakt nakazywał powściągliwość w typowaniu zwycięstwa gospodarzy. Tymczasem już pierwsza połowa obaliła przedmeczowe kalkulacje doszczętnie.
Lechiści zaczęli spotkanie z wysokiego C. Piłkę do bramki rywala skierowali już w 4. minucie, tyle że po ofsajdzie. Ale już w kolejnej akcji byli bezbłędni. Bez przyjęcia z linii pola karnego uderzył Tomasz Bobczek i było 1:0.
W 35. minucie mieliśmy jednak remis. Do sytuacyjnej piłki dopadł kilka metrów przed bramką Patrik Hellebrand i uderzył nie do obrony. Wszystko zaczynało się od nowa.
Arbiter doliczył przed przerwą aż 16 minut. To efekt przerw spowodowanych zadymieniem boiska po ekscesach pirotechnicznych. Ale to właśnie ta dodatkowa partia gry okazała się arcyciekawa.
Padły w niej aż trzy bramki. Najpierw bliscy szczęścia byli goście, ale futbolówkę z linii bramkowej skutecznie wyekspediował Tomasz Neugebauer. Potem bezwzględne ciosy wyprowadzili gdańszczanie - do siatki dwukrotnie na przestrzeni czterech minut trafił Kacper Sezonienko i zrobiło się 3:1!
Ostatnie słowo przed przerwą należało jednak do Górnika. Gdy w polu karnym Neugebauer faulował Sondre Lisetha, arbiter bez wahania wskazał na 11. metr. Niezawodnym egzekutorem okazał się w tej sytuacji Rafał Janicki.
Po zmianie stron Lechia potrzebowała tylko kwadransa, by podwyższyć prowadzenie na 4:2. Na liście strzelców po raz kolejny zameldował się Bobczek. Tym razem pomógł mu rykoszet - tor lotu piłki zmienił Maksymilian Pingot. Stojący między słupkami Tomasz Loska nie miał szans na skuteczną interwencję.
A potem wejście smoka zaliczył Bohdan Wjunnyk. Ledwie dwie minuty po pojawieniu się na placu gry wygrał pojedynek z Matuszem Kmetem i umieścił futbolówkę w siatce. To już była niemal deklasacja.
Tylko w dwóch ostatnich potyczkach wyjazdowych ekipa Michala Gasparika straciła aż dziewięć bramek. Najpierw 0:4 z Radomiakiem, teraz 2:5 z Lechią. Pozycja lidera pozostaje wprawdzie wciąż zachowana, ale z taką dyspozycją na obcym terenie upadek ze szczytu to tylko kwestia czasu.













