Na ten wynik czekała reprezentacja Polski. Sensacyjna połowa, ale co stało się później
Reprezentacja Polski w bólach, ale jednak zdołała wygrać swoje pierwsze starcie w głównej fazie Ligi Mistrzów. Pokonała Argentynę 28:25, ale równie istotne spotkanie toczyło się zaraz po meczu naszej drużyny, Francja grała z Austrią. Czyli z największym rywalem w walce o przynajmniej trzecie miejsce na tym etapie. I jeszcze w 22. minucie faworyt tylko remisował. A później powtórzyl się scenariusz sprzed dwóch dni.

Polskie piłkarki ręczna nie pojechały na mistrzostwa świata do Holandii w roli faworytek, ale przecież w 2013 czy 2015 roku też wielkich marzeń nie było. A jednak zespół Kima Rasmussena przebił się do półfinału, dwukrotnie kończył mundial na czwartej pozycji. I to było wielkim wyczynem.
Dziś aż takich gwiazd w tej drużynie, jak wówczas, nie ma, ale Polki stać na świetną grę. Pokazały to dwa dni temu w pierwszej połowie starcia z Francją - drużyną broniącą złota. - Realnym celem jest zajęcie miejsca w przedziale 9-12 - mówił przed tym turniejem były legendarny bramkarz, a dziś prezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce Sławomir Szmal.
I trudno się jego słowom dziwić - Polki dość szczęśliwie losowały, można się było spodziewać, że jeśli nie sprawią jakiejś przykrej niespodzianki, to o tę pulę 9-12 powalczą na sam koniec z Austrią. Chyba że będą wcześniej w stanie wznieść się na wyżyny i zaskoczyć faworyzowaną Holandię. A to spotkanie już w sobotę o godz. 20.30.
Mistrzostwa świata. Obrończynie tytułu ruszyły do gry zaraz po Polkach. Zaskakujący scenariusz w pierwszych minutach
Polki wygrały w czwartek swoje spotkanie z Argentyną, choć to zwycięstwo rodziło się w ogromnych bólach. A było absolutnie kluczowe, by zapewnić sobie przynajmniej czwarte miejsce w grupie, dające pozycje 13-16 na świecie.
Zdecydowała końcówka, bo jeszcze na kilka minut przed końcem Argentyna minimalnie prowadziła. A Polki odpowiedziały kilkoma bramkami z rzędu i wygrały 28:25.

W Ahoy Arenie zaplanowano jednak w czwartek trzy spotkania - i wszystkie były wazne dla naszej drużyny. W kontekście rywalizacji o trzecią pozycję w grupie ważne było starcie Francji z Austrią, z którą docelowo ekipa Arne Senstada powinna w poniedziałek rywalizować o trzecią pozycję.
Tymczasem sam mecz zaczął się sensacyjnie - trochę bliźniaczo do naszej potyczki z mistrzyniami świata. W 9. minucie, po bramce Ines Ivancok-Soltic Austriaczki prowadziły 5:1. Francja szybko się obudziła z letargu, po kwadransie już był remis, ale zacięta walka trwała do końca pierwszej połowy. Tę mistrzynie świata wygrały 14:12.
Druga część wyglądała już jednak jak w niedzielę, gdy "Trójkolorowe" grały z Polską. Kwadrans nawiązywania walki przez rywalki, a później już całkowita dominacja. Od stanu 19:14 (44. minuta) mistrzynie świata miały już pełną kontrolę. Uciekły na 28:16, mecz skończył się wynikiem 29:17.
A to oznacza, że Polska ma cztery punkty, Austria zaś - dwa. Jeśli nawet w sobotę Biało-Czerwone przegrają z Holandią, a Austria wygra z Tunezją, to i tak o trzeciej pozycji w grupie zdecyduje bezpośrednie spotkanie - w poniedziałek o godz. 18.
Francja - Austria 29:17 (14:12)











