Lider Ekstraklasy brutalnie budzi rywala z zimowego snu. To była deklasacja
Lech Poznań otworzył tegoroczną fazę ligowej rywalizacji jak na lidera przystało. Wygrana 4:1 z łódzkim Widzewem nie była dziełem przypadku. "Kolejorz" obnażył do cna wszystkie mankamenty rywala i umocnił się na szczycie tabeli. Jego przewaga nad drugim Rakowem Częstochowa wzrosła do pięciu punktów. W ekipie zwycięzców łupem bramkowym po równo podzielili się Afonso Sousa i Mikael Ishak.

Zimowy antrakt Lech Poznań spędził na szycie ekstraklasowej tabeli. Cel na piątkowy wieczór był oczywisty: umocnić się na pozycji lidera, by przewagi nad resztą stawki nie zaprzepaścić już na starcie tegorocznej fazy rozgrywek. Rywal należał jednak do najbardziej nieobliczalnych ekip ligi.
W jesiennym starciu obu zespołów łodzianie objęli prowadzenie w 3. minucie. A po kolejnych siedmiu mieliśmy już 2:0. "Kolejorza" stać było jedynie na trafienie honorowe.
Cztery ciosy Lecha i nieśmiała riposta gości. Lider Ekstraklasy ucieka reszcie stawki
Początek rewanżu w Poznaniu? Niemal identyczny. Tym razem Widzew zdobył bramkę już 2. minucie spotkania. Tyle że Luis Silva z pokonania Bartosza Mrozka cieszył się tylko przez chwilę. Abriter odgwizdał ofsajd.

Odpowiedź lechitów była niemal natychmiastowa. Niespełna dwie minuty później indywidualną akcję skutecznym strzałem z ostrego kąta zakończył Afonso Sousa. Stojący w bramce gości Rafał Gikiewicz mógł i powinien zachować się lepiej.
Gospodarze dyktowali warunki gry już do końca pierwszej odsłony. Arbiter doliczył przed przerwą 11 minut dodatkowej gry z powodu zadymienia boiska, co spowodowało czasowe przerwanie meczu. W piątej minucie doliczonego czasu składną akcję Lecha wykończył Mikael Ishak i zrobiło się 2:0.
Krótko po zmianie stron kapitalnym strzałem sprzed pola karnego popisał się Afonso Sousa. Tym razem Gikiewicz nie miał nic do powiedzenia. Piłka wpadła w "okienko" strzeżonej przez niego bramki.
Trzybramkowe prowadzenie nieco rozluźniło szyki obronne poznaniaków. Wykorzystał to Samuel Kozlovsky, finalizując kontrę łodzian raptem dwie minuty później. Rezultat 3:1 nadal jednak nie wróżył gościom niczego dobrego.
Od tego momentu gra stała się bardziej otwarta, co skutkowało większą liczbą sytuacji podbramkowych po obu stronach. Główne role grali jednak Mrozek i Gikiewicz. Ten drugi skapitulował jeszcze raz w końcówce po strzale głową Ishaka.
To oznacza, że Lech rozpoczyna ligowy weekend z już pięciopunktową przewagą nad drugim w tabeli Rakowem Częstochowa.













