"Kiedy Bolt przekroczył linię mety 0,01 s przed jego dwukrotnie zawieszonym za stosowanie nielegalnych substancji rywalem, nie było to tylko kolejne zwycięstwo nad tymi, którzy w niego wątpili. Wielu okrzyknęło ten pojedynek mianem walki dobra ze złem w kontekście oskarżeń o doping" - napisał szef korespondentów sportowych dziennika "The Guardian Owen Gibson. Niedawno telewizyjna stacja ARD wyemitowała dokument, w którym zarzuciła Międzynarodowemu Stowarzyszeniu Federacji Lekkoatletycznych (IAAF), że nie podjęła działań w związku z kilkunastoma tysiącami podejrzanych próbek pobranych od biegaczy w ostatnich kilkunastu latach. Podejrzewa się, że może to dotyczyć nawet co trzeciego medalisty mistrzostw świata lub igrzysk olimpijskich w latach 2001-2012. "Bolt obronił tytuł, uratował swoją reputację, a może i całą dyscyplinę" - powiedział po decydującym biegu komentator BBC i były mistrz świata na 1500 m Steve Cram. Sam Jamajczyk nie poczuwa się do roli sportowca, który ma utrzymać lekkoatletykę przy życiu. Jak podkreślił, walczy tylko o własne cele. Symbolicznego znaczenia zwycięstwa Bolta nie dostrzega też korespondent BBC w Pekinie Tom Fordyce. "Nazywanie tego finału pojedynkiem dobra ze złem to przesada. Nie można też mówić o tym, że lekkoatletyka została uratowana, skoro w decydującym biegu było jeszcze trzech innych sprinterów, których wcześniej karano za doping" - napisał sucho. Z tym poglądem częściowo zgadza się prezes UK Athletics Ed Warner. "Łatwo zrobić z takiego wydarzenia coś ważniejszego niż w rzeczywistości. Ale wystarczyło być na stadionie, żeby zrozumieć, jak bardzo każdy kibic chciał zwycięstwa Bolta" - podkreślił działacz. W ubiegłym tygodniu, jeszcze przed rozpoczęciem zmagań w Chinach, wybrano na kongresie nowego prezydenta IAAF - został nim Brytyjczyk Sebastian Coe. Jego priorytetem będzie właśnie walka z dopingiem. "Pomimo euforii związanej z wygraną Bolta, do uratowania tego sportu jeszcze daleka droga" - zakończył artykuł na stronie internetowej "Guardiana" Gibson.