Fenomen naszych czasów. A cieszył się pierwszy raz w karierze
W 2018 roku w Berlinie niespełna 18-letni Jakob Ingebrigtsen po raz pierwszy wywalczył dublet, do złota na 1500 metrów w mistrzostwach Europy dołożył drugie, na 5000 m. A później w kontynentalnych zawodach powtórzył ten wyczyn pięciokrotnie - w hali (1500 i 3000 m) oraz na stadionie (1500 i 5000 m). Na tych światowych się nie udawało. Aż wreszcie w Nankinie genialny Norweg przełamał tę niemoc - w sobotę triumfował na 3000 metrów, w niedzielę dołożył drugie, na tym krótszym dystansie.

Jakob Ingebrigtsen jest fenomenem obecnych czasów w biegach, bo potrafi idealnie łączyć średnie dystanse z długimi. Już w zeszłym roku eksperci pisali, że byłby w stanie pobić rekordy świata na wszystkich dystansach między 1500 metrów a 5000, bo przecież choćby w Diamentowej Lidze organizowane są też te pośrednie. A nawet mógłby coś więcej osiągnąć na 10000 metrów czy w półmaratonie, czego zresztą zeszłej jesieni spróbował.
I o ile w mistrzostwach Europy, tak halowych, jak i na stadionie, seryjnie zdobyła po dwa złote medale, to w imprezach globalnych to się nie udawało. I przez zmagania na krótszym dystansie - 1500 metrów. W mistrzostwach świata w Eugene na finiszu ograł go Brytyjczyk Jake Wightman, w Budapeszcie dokonał tego Josh Kerr. A już szczytem był finał zmagań olimpijskich w Paryżu, gdy Norweg narzucił zabójcze tempo, mając nadzieje na zgubienie stawki. A rywale wytrzymali, pobili życiówki, a na ostatniej prostej Amerykanin Cole Hocker, Brytyjczyk Kerr i kolejny Amerykanin Yared Nuguse zostawili go za plecami.
Swego dopiął dopiero w Chinach.
Halowe mistrzostwa świata. Jakob Ingebrigtsen z drugim złotym medalem w Nankinie. Jest wielki
Najmłodszy z biegającej części klanu Ingebrigtsenów nie startował w tym roku zbyt wiele. Pobiegł na jedną milę w Lievin, bijąc rekord świata na tym dystansie, a przy okazji "po drodze", też na 1500 metrów. A później pojechał do Apeldoorn, gdzie zdobył dwa złota na 1500 i 3000 metrów. Bez większego wysiłku, w odpowiednim momencie przyspieszając.
W Nankinie musiał biec trzy razy: w eliminacjach 1500 metrów i dwóch finałach. I już w sobotę napotkał duży opór ze strony Etiopczyka Berihu Aregawiego. A to wicemistrz olimpijski z Paryża na 10000 metrów, więc słabszy pewnie szybkościowo od Ingebrigtsena. Norweg w pewnym momencie sam musiał dwukrotnie podkręcić tempo, bo było za wolne, ale ostatnie okrążenie i tak zaczynał za Etiopczykiem. Dwa razy próbował go wyprzedzić, Aregawi się nie dał. Ingebrigtsen wyczekał więc do ostatniego łuku, a tam wcisnął już turbodopalacz. I wziął swoje złoto.
W niedzielę Norweg przystąpił do realizacji drugiego etapu. Chciał dołożyć złoto na 1500 metrów, ale na swoich zasadach. Czyli znów zaczynając na końcu stawki, a później w odpowiednim momencie przesuwając się na czoło stawki. I ten moment nastąpił po 700 metrach, a pilnował go Brytyjczyk Neil Gourley. Norweg podkręcił tempo, ale nie tak by już zgubić rywali. Austriak Raphael Pallitsch miał nawet ochotę minąć faworyta, ale... tylko się od niego odbił. I stracił rytm.
I choć do końca Brytyjczyk Gourley z Amerykaninem Lukem Houserem próbowali coś zdziałać, nie byli w stanie. Ingebrigtsen wygrał ze spokojem, w czasie 3:38.79. Gourley zgarnął srebro (3:39.07), a Gouser - brąz (3:39.17).
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje